Autorzy “Black Mirror” po raz kolejny w okolicach Świąt i przełomu roku postanowili zaskoczyć fanów odcinkiem specjalnym.
Najnowszy “Bandersnatch” jest nie tylko specjalny, ale i wyjątkowy. Czy wprowadzenie interakcji z widzem spowodowało, że wyskoczyłem z butów? Jeśli nie chce Ci się czytać dalej, odpowiadam: NIE.
A odpowiedź uzasadniam poniżej. Równocześnie ostrzegam — poniższy tekst zawierać może śladowe ilości spojlerów. Więc czytasz na właśną odpowiedzialność.
No więc… obejrzałem. I mam mocno mieszane uczucia.
Plusy
Wielkie szapoba dla Netflixa za interaktywny format. Zwłaszcza tak doskonale sklejony z fabułą.
Bo cała historia odcinka skupiona jest wokół tworzenia gry komputerowej opartej na fikcyjnej książce “Bandersnatch” Jerome’a F. Daviesa.
Fabuła gry — tak samo jak fabuła książki — opiera się na wielowątkowości, równoległych historiach i ich zakończeniach. Decyzja o tym jak potoczą się losy bohaterów pozostawiona jest graczowi gry, czytelnikowi książki i… oglądającemu odcinek. Bo właśnie na tym polega wyjątkowość tego odcinka — to oglądający decyduje jaki wątek fabularny uruchomić i jak dalej potoczą się losy bohatera.
I za to właśnie czapka z głowy, Netfliksie. Bo nie dość, że to jednak forma narracji dosyć unikalna i niezwykła, to jeszcze tak przepięknie osadzona w realiach samej fabuły. Runda aplauzu na stojąco!
Szapoba również za wprowadzenie w tej wielowątkowej narracji kilku “wielkanocnych jajek”. Takich jak sceny walki czy ‘netfliks’ jako bohater jednego z wątków. Zatem za koncept fabularny i interaktwyność wielki plus.
W przypadku gier wybierając wątek, który okazuje się ślepym zaułkiem standardowo fabuła dobiega końca. Tak też działo się i tutaj, choć często zdarzało mi się mieć poczucie… niedosytu połączonego z zawiedzeniem, że wątek skończył się w sposób jakby niedopracowany… To jednak dochodzę do wniosku, że to również klei się z historią ukrytą w jednej ze ścieżek. Być może to moja nadinterpretacja, być może nie — nigdy się tego raczej nie dowiemy…
To samo tyczy się głównej osi fabularnej — mimo wielowątkowości i “pozornej” decyzyjności tak naprawdę przez cały czas seansu dążyłem do odkrycia głównej fabuły. To właśnie chyba największy sukces interaktywnej gry o nazwie “Black Mirror. Bandersnatch”.
Rozpisywać się o tym, jak bardzo realistycznie i fenomenalnie odtworzony został klimat lat osiemdziesiątych nie będę, bo że Netliks w scenografię i całą otoczkę umie udowodnił już przy okazji choćby “Stranger Things” i przy swoich głównych hitach (do których “Black Mirror” niewątpliwie się zalicza) obniżenia jakości raczej spodziewać się nie można.
W każdym razie props również za scenografię, ubiór, rekwizyty, ale i muzykę. Zwłaszcza za scenę w sklepie z płytami. Miałem kiedyś plan zacząć kolekcjonować winylowe wątki z seriali i filmów tutaj na blogu. Jeśli kiedyś wrócę do tego tematu, to “Bandersnatch” w takowym zestawieniu z pewnością się znajdzie.
Ale na tym się pozytywy u mnie kończą.
Minusy
O “Black Mirror” wspominałem już tu na blogu, choć dziś, gdy wracam do tego tekstu to zauważam, że zabrakło tam pewnej refleksji.
Dwa pierwsze sezony serialu zrealizowane zostały przez BBC. O tym, że Brytole w temacie seriali to chore skurczybyki wiadomo nie od dziś i to właśnie ten pokręcony, mroczny charatker “Czarnego Lustra” urzekł mnie w dwóch pierwszych sezonach.
Gdy dowiedziałem się, że produkcją trzeciego sezonu zajął się Netfliks, spodziewałem się najgorszego. Bo ta platforma nie miała wówczas jeszcze zbyt wielu mrocznych produkcji na swoim koncie (lub ja ich wówczas nie znałem) i obawiałem się, że amerykański sznyt rozmiękczy fabułę i otrzymam bardziej powierzchowne ślizganie się po trudnych tematach poruszanych w dwóch pierwszych sezonach.
Przy okazji trzeciego sezonu obawy te okazały się bezpodstawne. Ale dzięki temu dałem uśpić swoją czujność, bo dostałem amerykańską papką w ryj przy okazji sezonu kolejnego, czyli czwartego.
I niewykluczone, że wygaśnięta przy okazji trzeciej serii miłość do tego formatu rzutuje na odbiór “Bandersnatch”, ale… w porównaniu z pierwotnymi poczynaniami autorów formatu bohaterowie najnowszego odcinka to mięczaki. Być może przez zabawę z wątkami zgubiłem klimat, ale… w trakcie całego seansu dałem się zaskoczyć tylko raz, ani przez chwilę nie poczułem dreszczu emocji, a tym bardziej ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl “och kuuuwa, co ja właśnie zobaczyłem?!”…
Największy niedosyt związany był z rozgałęzieniem historii na począktu narracji. Po podjęciu dosyć ważnej decyzji na początku historii przez cały odcinek miałem poczucie “ciekawe co by się stało, gdybym wtedy wybrał drugą opcję?”. Ciekawość była silna do tego stopnia, że po zakończeniu seansu postanowiłem uruchomić odcinek od początku i wybrać tą drugą opcję. Zawód mój był ogromny, gdy okazało się, że druga odnoga fabularna była dosyć krótka, a ja podjąłem “właściwą” decyzję za pierwszym razem.
I mam wrażenie, że w tym całym seansie trochę się zmęczyłem odkrywaniem tej historii. Mam świadomość, że nie zajrzałem do wszystkich zaułków tej fabuły, ale po ponad dwóch godzinach oglądania doszedłem do wniosku, że… mam dość.
Konkluzja
W trakcie tworzenia tego tekstu zmieniłem swoją opinię na temat kilku kluczowych elementów “Bandersnatch”. Bo jeśli dobrze rozumiem, to kluczem do pokochania tego odcinka jest zrozumienie, że jego silnik opiera się na silniku gry fabularnej.
Sęk w tym… że ja nigdy fanem tego typu rozgrywek nie byłem.
Doceniam zabawę formułą (petarda!), doceniam świat przedstawiony w historii, doceniam również pomysł na fabułę! Ale w kontekście odcinków specjalnych dużo bardziej trzymał mnie w napięciu kończący drugi sezon epizod “White Christmas”.
Tak czy inaczej… “Bandersnatch” zdecydowanie warto obejrzeć! A jak już to uczynisz — wróć tu i podziel się swoją opinią, okej?
Swoją drogą…
Swoją drogą skoro nad retro rekwizytami się tu rozpływałem, to podzielę się z Wami pewnym wynurzeniem natury prywatnej. Bo… mam taką przypadłość…
Powraca ona za każdym razem przy okazji oglądania historii osadzonych w latach 80. lub 90. Za każdym razem, gy na ekranie pojawiają się stare walkmanowe słuchawki na pałąku z czerwonymi gąbkami… przerywam oglądanie i ruszam na poszukiwanie, czy można gdzieś takowe jeszcze nabyć. Poszukiwania bezskuteczne…
Więc jeśli ktoś gdzieś kiedyś na to trafi, to… KUP MI! Albo jeśli masz takie na strychu i one wciąż działają, to… DEJ MNIE!
I jeszcze jedno Post Scriptum
Możliwe bardzo, że w trakcie tworzenia tego tekstu zmieniając front w temacie kilku kwestii i przenosząc akapity z sekcji “minusy” do tych bardziej na plus przy okazji… zgubiłem jakiś wątek.
Pragnę poinformować, że absolutnie nie był to zabieg celowy, jednakże… uznam za zabawne, jeśli w kontekście opisywanego tematu tak się faktycznie stało.