Regularny prysznic. Wizyty u fryzjera. Pachnące, uprasowane ciuchy. Pielęgnowany zarost. Półka z kosmetykami z asortymentem nieco liczniejszym niż pojedynczy dezodorant. To absolutne podstawy codziennej higieny.
A kiedy ostatni raz zadbałeś o swoją przestrzeń wirtualną?
Zadałem sobie to pytanie całkiem niedawno. I okazało się, że jestem strasznym brudasem.
Easy livin’
Jakieś piętnaście lat temu odbywałem miesięczny staż w dziale informatyki w tomaszowskim szpitalu. Anegdoty z tej przygody spokojnie mogłyby posłużyć za temat osobnego wpisu.
Mocno utkwiła mi jednak w pamięci rozmowa na temat Allegro. Na pytanie jak nazwałem swoje konto, odpowiedziałem: “no, normalnie — marcingrochowina”. Usłyszałem w odpowiedzi, że to strasznie głupio, bo nie chronię swojej prywatności. I teraz każdy będzie znał moje dane osobowe przed zakończeniem aukcji. Na moje pytanie “i w czym to przeszkadza?” niestety nie udało się uzyskać rozsądnej odpowiedzi.
W czasach irców i for internetowych bardziej dbaliśmy o prywatność. Ukrywaliśmy się za śmiesznymi avatarami i enigmatycznymi pseudonimami. I nagle pojawiły się serwisy społecznościowe, w których cała prywatność została wystawiona na sprzedaż.
Od początku starałem się rejestrować na wszystkich polskich społecznościówkach. Robiłem to z ciekawości, chcąc sprawdzić jakie nowe funkcjonalności zaproponowali twórcy i czym starają się odróżnić od konkurencji. Z czasem okazało się, że ta ciekawość pomogła mi w zdobyciu pierwszej pracy jak menadżer projektów. W firmie, która zajmowała się tworzeniem portali firmowych, e‑commerce’ów i społecznościówek.
Po przygodzie z MySpacem, Gronem i Naszą Klasą trafiłem na Facebooka. I okazało się, że znalazłem tu wszystko czego potrzebuję.
Ale od zawsze podchodziłem do niego dość frywolnie.
Nigdy nie miałem zbyt dużych restrykcji w temacie nawiązywania fejsowych znajomości. Na początku mojej przygody miałem zwyczaj wysyłania zaproszeń do nieznajomych. Nie chodziło o zbieranie Pokemonów czy budowanie jak największej ilości „znajomych”. Praktykowałem to w przypadku osób z branży interaktywnej i muzycznej. W tamtych czasach serwis nie udostępniał możliwości subskrybowania publicznych postów na prywatnych profilach, więc jedyną możliwością śledzenia aktywności drugiej osoby było posiadanie jej w gronie znajomych. Zmieniłem ten nawyk wraz z pojawieniem się opcji subskrypcji. Ale z zaproszonymi wcześniej do grona znajomych osobami nie rozstałem się.
Równie beztrosko podchodziłem zawsze do lajkowania stron. Nigdy nie byłem zwolennikiem dołączania do społeczności polegających na zgromadzeniu jak największej ilości fanów w jak najkrótszym czasie. Oddając swojego lajka zakładałem, że chcę nawiązać relację ze stroną, bo jestem zainteresowany publikowanymi przez nią treściami. Ale zainteresowanie owo zacząłem rozmieniać na drobne, śledząc fanpejdże muzyków, zespołów, didżejów, organizacji koncertowych, fotografów, kawiarni, restauracji, knajp, obiektów kulturalnych, organizacji kulturalnych, blogów, portali, dziennikarzy, agencji interaktywnych i całej masy innych stron.
Osiem lat później mam 1225 znajomych, ponad 1200 polubionych stron, należę do kilkudziesięciu grup i… zupełnie przerasta mnie ilość treści, którymi jestem bombardowany. Codziennie skanuję wzrokiem setki nieistotnych rzeczy przegapiając te, które są dla mnie ważne. O tym co słychać u grona najbliższych lub co ciekawego pojawiło się na fajnych fanpejdżach dowiaduję się od Karolki, która zdecydowanie bardziej higienicznie korzysta z Fejsa.
Od dłuższego czasu mi to ciążyło, od dawna planowałem coś z tym zrobić. Nie bardzo wiedząc jak się za to wielkie sprzątanie zabrać. I pomógł mi w tym mały incydent.
Kilka dni temu po odpaleniu Twittera zobaczyłem poniższy ekran:
Któraś z opublikowanych przeze mnie treści podobno naruszała regulamin serwisu i moje konto zostało zablokowane do czasu podjęcia odpowiednich kroków. Wystarczyło potwierdzić numer telefonu i profil został odwieszony.
Wyglądało to dość podejrzanie, bo z ćwierkacza korzystam głównie na konferencjach (a ostatnio na żadnej nie byłem) i do automatycznego repostowania treści z Fejsbuka i Instagrama… Ale stwierdziłem: trudno.
Zacząłem się niepokoić, gdy sytuacja powtórzyła się przez trzy czy cztery dni z rzędu. Zacząłem szukać pomocy na Fejsie i wśród podpowiedzi padła sugestia, by zweryfikować aplikacje, którym nadałem prawa dostępu do konta. Czyli w których logowałem się danymi z Twittera. Problem nie leżał tutaj, bo po zajrzeniu do odpowiedniej sekcji i przejrzeniu składającej się z około dziesięciu pozycji listy okazało się, że wszystkie appki znam, dostępy przekazywałem świadomie i mam do nich zaufanie. Ale i tak prewencyjnie wycofałem uprawnienia dla tych, z których nie korzystam od dawna.
Nie wiem w zasadzie co rozwiązało problem blokady Twittera, po kilku dniach sytuacja przestała się powtarzać. Po przejrzeniu listy aplikacji, którym udostępniłem prawa do moich danych pomyślałem jednak: “ciekawe jak to wygląda na fejsie”.
Zajrzałem tamże i… złapałem się za głowę.
Facebook — aplikacje
Po wejściu do sekcji aplikacji w ustawieniach prywatności okazało się, że na przestrzeni tych kilku lat zgodziłem się na udostępnianie publicznego zestawu informacji, a więc m.in. imienia i nazwiska, zdjęcia profilowego, adresu e‑mail, płci i kilku jeszcze innych prywatnych danych… 405 aplikacjom.
I był to przepiękny obraz tego, jak korzystałem z Fejsa przez te osiem lat. Na pierwszy rzut oka ten cały śmietnik podzieliłem na kilka grup:
- zewnętrzne serwisy, do których loguję się przy użyciu Fejsa, jak Disqus, Canva czy Bitly
- usługi, które publikują za mnie treści automatycznie, jak Flickr, Spotify czy Instagram
- aplikacje fejsbukowe, przy których tworzeniu uczestniczyłem, dla klientów takich jak Wydawnictwo Otwarte, Play, Bebiko czy Lovela
- aplikacje konkursowe, w których brałem udział
- oraz kategoria WHAT THA FUCK, czyli aplikacje, których nazwy zupełnie nic mi nie mówiły, jak dla przykładu “Co kryje dynia?” czy “Gdzie jesteś Heleno?”
Ponieważ Facebook nie udostępnia opcji masowego usuwania niechcianych aplikacji, proces czyszczenia tej listy był dość żmudny. Poświęciłem na to jeden wieczór i ostatecznie skróciłem ją do 45 appek, które znam, wiem że udostępniłem im swoje dane świadomie i korzystałem z nich w przeciągu ostatniego roku.
Mam zamiar zaglądać do tej listy nieco częściej. I zachęcam również Was, by upewnić się jak wygląda to w Waszym przypadku.
Możecie to zrobić tutaj: [ KLIK KLIK KLIK ]
Facebook — fanpejdże
Idąc za ciosem, postanowiłem zrobić coś z bałaganem w newsfeedzie. I zacząć od porządków w fanpejdżach.
Zadałem sobie pytanie jak bardzo jestem przywiązany do tych ponad 1200 stron. Gdybym próbował tą istotność dla mnie jakoś wartościować, po kilkunastu godzinach klikania udałoby mi się zmniejszyć tę liczbę może do połowy. Postanowiłem zrobić ostre cięcie. I odlubić wszystkie, mozolnie gromadzone od sierpnia 2009 strony. Wszystkie tysiąc dwieście dwadzieścia pięć…
Znów, okazało się to być dość sporym wyzwaniem.
Podejście nr 1:
lista stron
Pierwsze kroki skierowałem w kierunku facebook.com/pages, czyli sekcji poświęconej stronom na fejsbuku. Z jej poziomu można przeglądać trzy rzeczy: przygotowane na bazie dotychczasowej historii sugestie innych stron, które mogą przypaść mi do gustu, wysłane przez znajomych zaproszenia do polubień oraz te strony, które już subskrybuję.
Pierwsza z nich, zachęcająca do rozpoczynania śledzenia kolejnych stron ma całkiem przyjazny interfejs. Wystarczy kliknąć kciuk w górę w dolnym rogu każdego kwadratu i et voila — zaczynasz otrzymywać publikowane treści wprost do swojego newsfeeda.
Ale ja chcę odchudzić kanał aktywności, klikam więc w tą ostatnią sekcję. I okazuje się, że tu już tak łatwo nie będzie. Nie dość, że nie ma ikonki kciuka, to jeszcze muszę wchodzić bezpośrednio na stronę i tam odznaczać, że jednak nie lubię. Przypominam: tysiąc dwieście dwadzieścia pięć razy.
Szukam więc innego sposobu.
Podejście nr 2:
Sprawdź polubione strony
Zauważam sekcję “Sprawdź polubione strony”. Klikam w nią zatem.
Zapowiada się obiecująco. Bo otworzył się panel z listą 290 stron (czemu tyle? nie wiem) i możliwością wybrania tych, które chcę odlubić. Zaznaczam mozolnie więc wszystkie dwieście dziewięćdziesiąt, wzdychając pod nosem, że trudno — najwyżej powtórzę tę operację cztery razy.
W drugim kroku potwierdzam jeszcze, że jestem przekonany o chęci zaprzestania otrzymywania powiadomień i w ogóle zerwania więzi z wybranymi stronami. I co?
I gówno. Nie mam pojęcia do czego ma służyć ten moduł, ale na pewno nie odlajkowuje stron. Powtórzyłem operację jeszcze dwukrotnie, za każdym razem otrzymując listę tych samych 290 stron, za każdym razem zaznaczając wszystkie i potwierdzając, że jestem świadom co robię. Po przejściu pełnej ścieżki nadal lubiłem zaznaczone do odlajkowania strony.
Szukam więc innego sposobu.
Podejście nr3:
ManageYourLikes
Przypominam sobie, że rok temu furorę robiła strona, która po zalogowaniu się przy użyciu Facebooka wyświetlała listę wszystkich polubionych stron w prosty i przejrzysty sposób. Idę więc na ManageYourLikes.com.
Zaczyna się obiecująco. Choć działa trochę topornie (spore opóźnienia, nie ładujące się ekrany), to jednak robi to co ma robić — wyświetla listę zawierającą takie informacje, jak nazwa profilu, ilość fanów, typ strony (rozrywkowa, blog, muzyka, itp), data ostatniej aktywności oraz przycisk ODLAJKOWYWANIA.
Zaczynam więc szalony rajd.
Przebrnięcie przez ponad czterdzieści podstron zajmuje mi ponad 2 godziny. Działa różnie i mocno niestabilnie. Spore zamieszanie wprowadza fakt, że niektóre odlubione strony z listy znikają, a inne wiszą. Ostatecznie udaje mi się zmniejszyć ilość podstron do trzynastu. I choć licznik informuje mnie, że lubię na fejsbuku 326 fanpejdży, to na tych pozostałych podstronach nie znajduję już żadnej strony do odlubienia.
Pomyślałem, że może to wina zapamiętanych ustawień. Że może wystarczy zalogować się ponownie, by zobaczyć, że jednak udało się wykonać zadanie. Uczyniłem więc tak i oczom mym ukazała się informacja…
… czyli teoretycznie przelogowanie spowodowało wzrost liczby do 554 fanpejdży. Sukcesem jest, że udało się pozbyć już jakichś 700–900 stron (w zależności od tego, któremu wyliczeniu wierzyć). Czyli częściowo zadanie wykonane. Ale więcej raczej nie uda mi się tu osiągnąć.
Szukam więc innego sposobu.
Podejście nr4:
ActivityLog
Docieram do informacji, że lista stron w porządku chronologicznym dostępna jest również z poziomu dziennika aktywności. Aby do niej dotrzeć, wystarczy kliknąć w przycisk “Zobacz dziennik aktywności” dostępny na zdjęciu tła swojego profilu, a następnie w sekcji “Kliknięcia Lubię to” wejść w “Strony i zainteresowania”. I oczom mym ukazała się pełna lista wszystkich stron z dokładnymi datami zasubskrybowania.
Przewagą tego widoku w stosunku do wspomnianej w punkcie pierwszym listy stron jest fakt, że po najechaniu na nazwę strony wyświetla się modal z poziomu którego można kliknąć w “nie lubię”.
Proces odznaczania jest znów czasochłonny. Ale z poziomu fejsbuka to właśnie ten widok pozwala rozstać się z wybranymi stronami najszybciej.
Po kilkudziesięciu minutach klikania efekt udaje się osiągnąć.
Fanpejdżowe wnioski?
Zdecydowanie brakuje mi jakiegoś sensownego mechanizmu zarządzania polubionymi stronami na fejsbuku. Dziwnym nie jest, bo mechanizm profilowania i serwowania reklam opiera się przede wszystkim na zestawie zainteresowań konkretnego użytkownika. Pozbawiając fejsbuka tych informacji w znacznym stopniu narażam się na wyświetlanie nietrafionych komunikatów reklamowych.
Zła informacja dla Was jest taka, że odlubiłem wszystkie strony, do których polubienia zapraszaliście mnie przez ostatnich osiem lat. Dotyczy to zarówno Waszych stron firmowych, kapel, fanpejdży fotograficznych, marek odzieżowych, wytwórni nagraniowych, blogów i innych Waszych aktywności.
Prawda jest taka, że i tak tych treści nie widziałem. Bo ginęły mi w wysypisku śmieci, którym stał się mój newsfeed.
Dobra informacja natomiast jest taka, że od teraz zamierzam lajki rozdawać nieco roztropniej. Więc i większe prawdopodobieństwo, że częściej będę wchodził w interakcję z Wami.
Ale — skoro już rozstałem się z Waszymi fanpejdżami — byłbym świnią, gdybym nie dał Wam możliwości zrewanżowania się. Więc jeśli masz ochotę uczynić to samo, zapraszam Cię na prowadzone przeze mnie fejsbukowe strony: tę poświęconą tutejszemu blogowi, tą którą prowadzę w ramach Degustacji Groszków oraz fanpejdż naszego kundla.
Jeśli natomiast nie czujesz potrzeby rozstawania się z tymi treściami, a chciałbyś widzieć je nieco częściej w swoim newsfeedzie, to przypominam o kilku trikach:
Co dalej?
Pozbycie się niechcianych aplikacji i wyczyszczenie fanpejdży to dla mnie połowa drogi w czystce. Zostało mi jeszcze rozprawienie się z dwoma tematami.
A potem już tylko utrzymywanie higieny na bieżąco.
Grupy
Grupy to całkiem fajny twór fejsbukowy pozwalający na szybką wymianę informacji pomiędzy jej członkami. Choć są przydatne, to ilość serwowanych przez nie powiadomień czasami jest przytłaczająca.
Część grup zdecydowanie muszę opuścić. Bo jeśli kiedyś miałem ochotę uczestniczyć w spotkaniach jakiejś krakowskiej grupy roboczej, ale przez dwa lata na żadne się nie wybrałem, to chyba jednak nie muszę być z nimi na bieżąco. Tak samo jeśli chciałem śledzić ogłoszenia sprzedaży płyt z polskim rapem, ale większość cen jest poza moim kręgiem zainteresowań.
Nie z wszystkich chcę się wypisywać. Czasem lubię zajrzeć do branżowego piekiełka i posłuchać co tam w różnych agencjach piszczy. Albo poczytać kłótnie pomiędzy winylowymi fanatykami. Przy nich zaznaczę opcję, by nie informowano mnie o aktualizacjach.
Trzecią grupą grup są te, które utworzyłem sam. Z różnych powodów: wakacyjne plany, potrzeba uporządkowanej wymiany treści czy po prostu — dla usprawnienia komunikacji. Większość z nich już dawno się zdezaktualizowała więc pora się z nimi rozstać. Okazuje się jednak, że i tutaj nie obejdzie się bez mozolnego klikania. Bo Facebook nie przewidział funkcjonalności usuwania grupy. Najpierw należy wyprosić wszystkich jej członków, a następnie… opuścić jej pokład jako ostatni i pozwolić jej się unicestwić…
Znajomi
Na końcu muszę zrobić coś z Wami, moje fejsbukowe robaczki.
Przyznam szczerze, że nie bardzo wiem co, nie bardzo wiem jak, ale wiem, że jakoś to moje grono muszę odchudzić i nieco lepiej pogrupować. Jeśli masz jakieś sensowne propozycje, sprawdzone scenariusze, ciekawe linki lub po prostu własne doświadczenia — z chęcią ich wysłucham.
PS. Równolegle z porządkami na Fejsbuku staram się zapanować nad prywatną skrzynką mejlową. Więc w niedługim czasie spodziewajcie się kontynuacji tego wątku.