Trwają Światowe Dni Młodzieży.
Mieszkańcy Krakowa przeżywali organizację tego wydarzenia niemal od roku. Miał nastąpić komunikacyjny paraliż miasta, a półtora miliona pielgrzymów zadeptać miało to co jeszcze przez turystów zadeptane nie zostało.
Nie wyjechałem. I mówię jak jest.
Urlopy
W związku z blokadami ulic, głównymi arteriami miejskimi zamienionymi w parkingi autobusowe, wizją braku łączności telefonicznej i problemów z internetem całkiem duża liczba przedsiębiorców postanowiła wysłać swoich pracowników na przymusowe urlopy. Większość naszych znajomych, wystraszonych wizją zakorkowanego miasta, postanowiła opuścić Kraków i spędzić ten czas w rodzinnych stronach lub wczasując się nad morzem, w górach czy za granicą. Dzięki odlajkowaniu wszystkich fanpejdży i przestawieniu filtra newsfeeda z treści najpopularniejszych na najnowsze widzę wszystkie te Wasze wakacyjne zdjęcia. I obiecuję się zemścić. W najmniej oczekiwanym momencie ;)
Przyznam szczerze, że ogólnokrakowskim rozwolnieniem związanym z obawami przed ŚDM zostałem objęty i ja.
To urlopowe dobrodziejstwo losu dotyczy i nas. Ale zostaliśmy w Krakowie. Głównie dlatego, że mieszkamy na parterze na obrzeżach miasta i nie chcieliśmy zostawiać mieszkania na tydzień bez opieki. Bo wszystkie służby porządkowe pilnują innych lokalizacji.
Zostaliśmy również dlatego, że chcieliśmy zobaczyć jak to wszystko wypadnie. I przyznam szczerze, że jestem w szoku!
Paraliż? Nie sądzę
W poniedziałek dojazd na Kazimierz w godzinach popołudniowych zajął mi kwadrans. Przy standardowym natężeniu ruchu zajmuje to ponad godzinę.
Północna arteria (od wlotu z autostrady do Nowej Huty) w dużej mierze służyć za parking dla autobusów. W piątek była całkowicie przejezdna.
Okej, od połowy tygodnia część ulic jest zamknięta dla ruchu samochodowego. Nawet u nas — na obrzeżach. Ale środki komunikacji miejskiej w kierunku miasta są niemal puste. Tak samo zresztą jak sklepy, czy kina (“Iluzję” oglądaliśmy w sześć osób, siedząc w jednej z największych sal Multikina).
Zaczynam więc sobie zadawać pytanie: czy dając się nabrać na ogólny paraliż nie daliśmy się przypadkiem zrobić w balona?
Jest pięknie!
Pierwszych pielgrzymów widać było już w weekend. Z napisów na koszulkach wynikało, że w dużej mierze to wolontariusze pomagający w organizacji wydarzenia. Ale z kolejnymi dniami ludzi z charakterystycznymi żółtymi, niebieskimi i czerwonymi plecakami przybywało na mieście.
Chcąc sprawdzić, jak wygląda centrum miasta — wybrałem się w czwartek na spacer z aparatem. Wybrałem moment, gdy na Błoniach trwała msza powitalna z udziałem Papieża. Więc większość osób, które przyjechały na ŚDM — przebywały właśnie tam.
Autobus — jak pisałem wyżej — był niemalże pusty. Aleja 29 Listopada — jedna z głównych dróg — całkowicie przejezdna i wręcz opustoszała, co w okolicach 18-tej graniczy z cudem.
Wybrałem się na Rynek. I ku mojemu zaskoczeniu — zastałem tam mniej ludzi niż w normalny, wakacyjny dzień.
KFC na Floriańskiej przeżywa oblężenie. Wejścia do środka strzeże ochrona i barierki, wchodzić można grupami. Na Wawel też kolejki. Ale wynikające raczej z wzmożonej kontroli bezpieczeństwa i trzepanka plecaków.
Od poniedziałku co pół godziny przelatują nad naszym blokiem śmigłowce, które lądują nieopodal, na starej płycie lotniska na Czyżynach. W mieście rozmieszczonych jest więcej tego typu tymczasowych lądowisk. W centrum helikoptery kołują non stop.
W mieście jest dużo policji, straży miejskiej, straży granicznej i wojska. Ci ostatni prezentują na rynku trochę swoich sprzętów. Są wozy opancerzone, łazik do rozbrajania bomb, są i kucharze serwujący chleb ze smalcem i ogórkiem oraz wojskowe sucharki.
Pielgrzymów łatwo poznać. Nie tylko dlatego, że chodzą z kolorowymi plecakami. Nawet nie tylko dlatego, że chodzą z flagami swoich krajów. Przede wszystkim po tym, że są mega uśmiechnięci, ze wszystkimi się witają i przybijają piąteczki.
I gdy tak sobie spacerowaliśmy wokół Plant, dotarliśmy w okolice Franciszkańskiej, dokładniej — pod Filharmonię. Tłum skupiający się wokół barierek sugerował, że czekają na pojawienie się Papy. Po szybkiej konsultacji okazało się, że za kwadrans będzie przejeżdżał tędy z Błoń do Kurii. Zajęliśmy strategiczne miejsca, poczekaliśmy i… minął nas w odległości niespełna 10–15 metrów.
Całkiem spoko, co nie?
Gdy po przejeździe ruszyliśmy w kierunku domu, okazało się, że… idziemy pod prąd. Odbijając się od tysięcy ludzi wracających z Błoni.
W okolicach 21 dość ciężko było dostać się na przystanek autobusowy. Ale wystarczyło przejść dwa przystanki dalej i już problem ten rozwiązywał się sam. Co prawda podjeżdżające autobusy były przepełnione, ale i tak wewnątrz były większe luzy niż przy powrotach do centrum po zakończeniu koncertów na Live Festivalu czy po Juwenaliach. Dwa pierwsze autobusy musieliśmy odpuścić z powodu tłoku. Ale kolejne podjeżdżały tak szybko, że sam powrót nie stanowił jakiegoś większego wyzwania. A upływał w towarzystwie chóru (bodajże z Francji), śpiewającego na głosy kolejne pieśni.
I co?
Zadałem na fejsie pytanie Krakusom, którzy zostali o ich odczucia z ostatnich dni. Wnioski są trzy:
- nie żałujemy, że nie wyjechaliśmy
- nie odczuwamy żadnych problemów w związku z organizacją tak dużej imprezy
- w ograniczeniach ruchu pojazdów w ścisłym centrum widzimy same plusy :)
To co, kolej na olimpiadę zimową?