Czy ja zawsze wszystko muszę komplikować?
“Zawsze”… “Wszystko”… Miałeś pracować nad sobą, Aksie, by eliminować kwantyfikatory ogólne! Jednak w tym przypadku inaczej tego ująć nie mogę.
Bilet w jedną stronę
Dostałem bilet w jedną stronę. Na podróż w nieznane. Zamykam więc oczy, zapinam pasy i zmykam.
Sęk w tym, że nie mogę się zdecydować dokąd.
Podobno moim marzeniem życia był / jest (skreśl niepotrzebne, jak już się zdecydujesz) Nowy Jork. Tak przynajmniej przez wiele lat myślałem. I tak to wszystkim wokół opowiadałem. Ilość książek na półce (w większości wciąż czekających na “swoją kolejkę”) również o tych nowojorskich aspiracjach świadczyć może.
Dziś jednak siedzę na pokładzie tego samolotu z biletem in blanco i serducho mówi…
Wróć do Londynu
Na spacer po brutalistycznym South Bank. Gdzie ostatnio zjadłem najlepsze scotched egg. Na Millenium Bridge, który mijałem wiele razy, ale jakoś nie dane mi było przekroczyć nim Tamizy. Na Canary Wharf, by pozadzierać trochę głowę i podziwiać chmury odbijające się od drapiących o nie szklanych wieżowców. Po winyle na Greenwich. I z odwiedzinami do mieszkających tam bliskich nam osób. Z którymi przy okazji pierwszej wizyty byliśmy sobie jeszcze całkiem obcy.
I w trakcie, gdy przykładam długopis, by w puste miejsce na bilecie wpisać brytyjską stolicę, przez gąszcz kłębiących się myśli przedziera się krzyk: “Poczekaj…
A czemu nie Rzym?
Przecież byłem tam tak szczęśliwy. I tęskno mi za sączeniem cappuccino na wzgórzu Gianicolo z panoramą miasta przed sobą. Za przyciągającym mnie jakąś magiczną / mistyczną (skreśl jak się już zdecydujesz) siłą okulusem w Panteonie. Za chrupiącą pizzą z blachy, aromatycznym caccio a peppe i zaskakującymi różnorodnością swojej faktury arrancini w nieograniczonych ilościach zajadanych o każdej porze dnia i nocy. Oraz za wieczornym snuciem się wąskimi uliczkami Trastevere w drodze do mieszkania.
Ok, to może jednak wpiszę “Rzym”?
I w chwili, gdy mój długopis zaczyna kreślić literę R na leżącym przede mną skrawku papieru, znów pojawia się ten krzyk. “Czekaj! Ale czemu nie Praga? Ateny? Kopenhaga? Je też wspominasz dobrze. Albo rusz odkrywać miejsca ci nieznane! Może Lizbona? Tel-Aviv? Ten twój Nowy Jork? Albo Bieszczady?”
STOP!
“Chwilunia, momento!”, jak zwykł śpiewać Reggaenerator na pierwszej płycie Vavamuffin.
Dostałem bilet w jedną stronę. I choć czuję się niepewnie, to zamierzam z niego skorzystać. Jednak nie o konkretną destynację tu chodzi, a o drogę w którą się wybieram.
Wyruszam w nią w towarzystwie osób, których nie znam. I totalnie nie wiem czego się spodziewać. Może być doświadczeniem zmieniającym życie. Albo po prostu wycieczką z plecakiem za miasto. Czas pokaże. Ale cieszę się, że wykonałem pierwszy krok.
Usiadłem w fotelu, wyjąłem swój zielony notes w linie i spisałem tych kilka słów.
Czas ruszyć dalej.
A w puste miejsce na bilecie wpisałem “NIEZNANE”.
Tekstem tym inauguruję swój udział w prowadzonym przez Aleks Makulską kursie “Pisz odważniej”. Mój cel na udział w nim? Po prostu wrócić do pisania. Trzymajcie za mnie kciuki