- Ziom, masz świadomość tego, że jesteś ekshibicjonistą?
- O co Ci chodzi, człowieku?
- No… ślędzę Cię w różnych miejscach i mam poczucie, że streamujesz całe swoje życie.
- Przesadzasz! — odparłem, poprawiając się na krześle, które nagle stało się bardzo niewygodne.
- Okej, udowodnij zatem, że się mylę. Znamy się już długo i wiesz, że możesz być ze mną całkowicie szczery. I wszystko czym wzajemnie ze sobą się dzielimy, zostaje tylko między nami. Zaskocz mnie jakąś anegdotą lub faktem z twojego życia. Czymś, czego nigdy nie wrzuciłeś do netu.
Wstałem z krzesła i zrobiłem rundkę po pokoju. Podskakująca igła gramofonu obcierając się o label płyty i jasno sygnalizująca, że czas zmienić stronę dała mi dobry pretekst. Ale tak naprawdę potrzebowałem chwili na zebranie myśli. Nie będę się przecież oszukiwał. Ma sporo racji. Ale… jak mawiał wieszcz Pudzianowski — “tanio skóry nie sprzedam”.
- Wiesz, że bardzo mocno żałuję, że przerwałem naukę gry na fortepianie po trzech latach? Jako dziesięciolatek uznałem te wprawki i menuety za potworne tortury. A dziś, gdy muzyka stanowi ważną część mojego życia, brakuje mi możliwości stanięcia przed klawiaturą i odpłynięcia w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Pewnie, że wiem. Wiedzą o tym wszyscy, którzy słuchają “Męskich Spotkań”. Postaraj się trochę bardziej.
- Ech… To może to: w głębi duży czuję się niespełnionym twórcą z aspiracjami, który cały czas żyje w poczuciu…
- Niech zgadnę — “niedostrzeżenia”? Wiem, wiem. Przecież dodałeś dopisek, że jesteś “najczęściej nieczytanym blogerem w Polsce”. A poza tym — nagrałeś o tym kilka storysków na insta.
- Serio? Widocznie pewne rzeczy robię już działając na autopilocie. No dobra. A wiesz, że kadruję zdjęcia z penthouse’u tak, żeby było widać na nich piękne panoramki i widok na park, ale niekoniecznie pusty plac pod oknem, na którym lada moment może rozpocząć się budowa kolejnych bloków?
- Okej, to dobre. Tego faktycznie nigdzie u ciebie wcześniej nie widziałem. Ale… bez jaj! Daj coś bardziej osobistego. Dawaj jakieś głęboko ukryte gówno!
- Poddaję się. Nie przychodzi mi nic do głowy. Jestem wirtualnym ekshibicjonistą. Okej? Na tym ci zależało?
- No spoko, cieszę się, że twoje wyznanie mamy już za sobą. Jeden — zero dla mnie. Ale tak łatwo ci nie odpuszczę.
- Mordo, serio. Nic mi do głowy nie przychodzi.
- A doklejka?
“Pssst!”. Odgłos odkapslowanego właśnie piwa przeciął powietrze przerywając ciszę. Trwała krótko, ale dla mnie wydawała się wiecznością. “Trafił, jebaniutki” — pomyślałem biorąc łyk.
- Doklejka? — zapytałem unosząc teatralnie brew tak, że wygięła się w haczyk.
- Tak, doklejka. Nie zgrywaj głupiego. Wiem, że masz klejoną jedynkę. I choć znamy się praktycznie od zawsze, to nie znam historii jak do tego ubytku doszło.
- Zioooooooomeczku… Tej historii nie zna absolutnie nikt. — próbowałem przeciągnąć to co czułem, że jest nieuniknione. - Nie wiedzą o tym ani moi rodzice, ani nawet siostra, która przez ostatnich kilkanaście lat jako stomatolog opiekowała się moim uzębieniem.
- No, weź się. Skoro przy tym całym twoim ekshibichoniźmie udało mi się trafić na tak głęboko zakopany skarb, to masz jak w banku, że nie odpuszczę!
- Heh… I rozumiem, że będziesz mi wiercił dziurę do końca wieczoru? I przy okazji każdego kolejnego spotkania?
- Proste! Mało tego. Obiecuję ustawić automat, który raz dziennie będzie wysyłał ci esemesa o treści “Dzień dobry, czy chciałby pan porozmawiać o doklejce?”
Westchnąłem głęboko.
- No dobra. Miejmy to z głowy. A zatem: doklejka wzięła się stąd, że…