Swego czasu byliście dla mnie wyznacznikiem jakości. Miejscem, z którego czerpałem wiedzę o trendach, nowinkach i ciekawostkach. Kupowałem papier, zaglądałem on-line…
Co się stało z Waszą jakością?
Szanowna Redakcjo F5,
to list, którego treść zapewne pozostanie Wam zupełnie obojętna… Ale chciałem go napisać, bo jeden z najnowszych tekstów przyprawił mnie o zgagę.
Jakiś czas temu, gdy co tydzień publikowałem tu kolejne „Piąteczki”, usłyszałem od jednej z czytelniczek, że niektóre rzeczy „pojawiają się tu szybciej niż na F5”. I wiecie co? Uznałem to za komplement. Bo bardzo szanowałem publikowane u Was treści. Oznaczało to również, że mamy podobne gusta oraz… podobne źródła ? Czyli generalnie nasza wizja tego jakie treści chcemy serwować naszym czytelnikom była sobie bliska. I bardzo to szanowałem.
Wczoraj przez Wasze redakcyjne sito przeszedł felieton, który jednoznacznie udowodnił mi, gdzie obecnie znajdujecie się na mapie rodzimego internetu. Z pozycji trendsetterów, twórców unikalnej w polskim internecie przestrzeni, serwujących idealnie skrojone do moich preferencji treści trafiliście na półkę „gówniane pseudodziennikarstwo goniące za wyświetleniami”.
Patrząc na ilość komentarzy pod tymże felietonem w stosunku do innych dostępnych u Was treści wnioskuję, że “kontrowersyjny” tekst zrobił swoją robotę. Kolejne osoby wrzucają linka w swoich kanałach social media przy okazji przeklinając autora, kolejne osoby odwiedzają Wasz serwis opluwając ze śmiechu monitor, ale na końcu… w statystykach wszystko się zgadza. Przecież nie ważne jak mówią, ważne że klikają.
Opublikowany u Was tekst: „5 dowodów na to, że O.S.T.R. jest najbardziej przehajpowanym raperem w Polsce”* spodziewałbym się znaleźć na NaTemat.pl. Lub raczej „nie znaleźć”, bo od początku istnienia owego miejsca konsekwetnie omijam je szerokim łukiem.
NaTemat i serwisy należace do tego wydawcy (z INN Poland na czele) wrzucam do jednego worka z Pudelkiem, gdzie clickbaitowe tytuły mają zachęcić do kliknięcia następnej podstrony tylko po to, by wydawca mógł wyświetlić czytelnikowi kolejne reklamy. Bo przecież wartościowej treści tam nie znajdzie.
Nie odnoszę się tu do zawartości merytorycznej tekstu Igoronco (Szymona Woźniaka). Bo po pierwsze — jej nie było. Po drugie — przy całej mojej wieloletniej sympatii do Ostrego — niektórym tezom w felietonie zawartym trudno nie przytaknąć. Jednak knajpiana retoryka bazująca na wyrwanych z kontekstu fragmentach twórczości jednego z najbardziej płodnych współczesnych artystów jest trochę jak stawanie z procą naprzeciw batalionu czołgów. To trochę tak, jakby próbować podważyć zasługi marszałka Piłsudskiego, bo ośmielił się nazwać ludzi kurwami…
Nie wdaję się tu w polemikę z autorem, bo nikt już tego lepiej od Marcina Flinta na łamach CGMu nie zrobi.
Swoją drogą ciekawe, że mógłbym wziąć sobie do serca fragment z tejże polemiki:
nie szczeka się z samego dołu, na kogoś kto w odróżnieniu od ciebie ma pozycję,(…) hajs i na wszystko to zapracował, bo wychodzisz na desperata usiłującego przewieźć się na cudzym fejmie
… wyciągnąć wnioski i zakopać ten tekst pod dywan. Wszak jakiś “no name”, samozwańczy “najczęściej nieczytany bloger w Polsce” próbuje pouczać szanowany serwis jak pisać i co publikować… Z tą różnicą, że… mój tytuł jest łatwo obronić. A na szacunek trzeba zapracować. I równie łatwo go stracić.
[ mic_drop.gif ]
* PS. Z premedytacją nie linkuję tekstu Igoronco, żeby nie generować kolejnych wyświetleń temu paszkwilowi.