Od sześciu lat jeździmy nad morze. Nasz polski Bałtyk.
Przez ten czas zjechaliśmy wybrzeże od Helu po Świnoujście. I znaleźliśmy swoje ulubione miejsce. Czyli okolice Władysławowa i Półwysep Helski. Mamy tu swoje zakątki, ścieżki i ulubione smaki.
Przychodzi taki moment, gdy zadaję sobie pytanie: czy na pewno chcę tu znowu wracać? Przecież znam to miejsce jak własną kieszeń (lub przynajmniej takie mam złudzenie). Przecież niewiele mnie tu już zaskoczy. Przecież w tym budżecie moglibyśmy ogarnąć Złote Piaski czy inne last minute.
A potem przypominam sobie widok rozpędzonego psa wbiegającego z wywieszonym jęzorem do morza. Przypominam sobie pojawiający się na ten widok na twarzy Karolki uśmiech od ucha do ucha. Przypominam sobie zapach morza, szum wrześniowych fal i ostatnie promienie lata… I wiem, że znajduję tu spokój.
I te proste chwile uświadamiają mi, że nie gonię za szczęściem.
Bo znalazłem je już dawno temu.
Stawianie czoła wszystkim codziennym wyzwaniom jest dużo łatwiejsze, gdy masz odpowiednią osobę u boku. Dziś mijają równe cztery lata od kiedy idziemy przez życie wspólnie pod jednym nazwiskiem. I wiecie co? Jest fajnie!