Niezwykłe to były wybory, nie zapomnę ich nigdy. Pod wieloma względami — frekwencji, różnorodności kandydatów i dyskursu — politycznego i publicznego. I choć ostatecznie życzyłbym sobie (i nam wszystkim) innego rezultatu, to mam poczucie, że wydarzyło się coś bardzo ważnego. I od nas zależy co na tym zbudujemy.
Ten tekst to garść luźno powiązanych ze sobą myśli, które kłębią się we mnie od kilku tygodniu. Część z nich powstało jako efekt przeprowadzonych rozmów, część to wynik wewnętrznej analizy obserwowanych zachowań w moim otoczeniu. To moja subiektywna opinia. Z którą masz prawo się nie zgadzać.
Coś pękło
Długo byłem na bakier z polityką. Zdarzało mi się popełniać szczeniackie błędy (jak głos nieważny), choć bardziej był to przejaw ignorancji niż świadomy sprzeciw. W ostatnich latach, moje poglądy przybrały jakąś ukształtowaną formę, ale jednak starałem się zachowywać postawę apolityczną — swoje decyzje zachowywać dla siebie. By nie musieć się z nich nikomu tłumaczyć.
Stosunkowo niedawno zrozumiałem, że… przecież tłumaczyć się nie muszę. Oraz poczułem, że mam dość milczenia.
Szanuję ruch wkurwionych. Podziwiam Was i macie moje pełne wsparcie. Choć sam na ulice nie wyjdę. Niestety. Jeszcze.
Bo ja zawsze starałem się być bardzo wyważony. Wychodzę z takiego chorego założenia, że skoro walczę o wolność słowa, to równocześnie daję tym samym innym prawo do głoszenia haseł, z którymi absolutnie się nie zgadzam. Ale skoro opowiadam się po stronie swobody wypowiedzi, to równocześnie zgadzam się, by była ona swobodna dla wszystkich.
Ale cieszę się, że ten ruch się krystalizuje. Bo do tej pory wszystko, co od środka w lewo, było rozmemłane. Ludzie którzy powinni wyrażać głośno swoje opinie — siedzieli na dupach w domu (na przykład — ja), a ludzie którzy powinni rzucać kamieniami podejmować bardziej radykalne działania — chodzili na pokojowe demonstracje. I wydaje mi się, że i w jednych, i w drugich coś pękło.
Być może to tylko moja “bańka”, ale mam poczucie, że ta kampania pokazała, jak bardzo przelała się czara goryczy.
Osiem gwiazdek
Absurdalnym twistem całej tej kampanii jest to, jak bardzo daliśmy się podpuścić.
Bo dziś człowiek, który przez ostatnich pięć lat wraz ze swoimi partyjnymi towarzyszami rozkrawał kraj na pół tępym nożem, reprezentant frakcji odpowiedzialnej za wprowadzenie do życia codziennego języka nienawiści oraz przyzwolenia na opluwanie i lżenie wszystkim, którzy nie zgadzają się z jedyną słuszną linią partii, w końcu — człowiek, który w swojej kampanii nazwał LGBT+ ideologią — dziś (w przemówieniu z 13 lipca 2020) mówi o potrzebie… tolerancji, łączeniu zamiast dzielenia i jednej Polsce zamiast dwóch.
I powiem wprost — uważam, że sami mu to paliwo daliśmy. Bo choć puszczaliśmy sobie oko z szyderczym uśmieszkiem pisząc ***** ***, to przecież wszyscy wiemy, że o “jebanie PiSu” w tym wszystkim chodziło. I jeśli to nie jest wstępem do mowy nienawiści, to co nim jest?
Celowo piszę my, bo w tym wszystkim i ja posypuję głowę popiołem. Nie przyozdobiłem gwiazdkami zdjęcia na fejsbuku, nie wrzuciłem mema na instagrama. Ale fotka z owym hasłem znalezionym na mieście w trakcie kampanii mi się zdarzyła. I żartobliwy post na fanpage’u z przemyconymi ośmioma gwiazdkami również.
Napiszę również wprost, że gwiazdki są tu symbolem i wisienką na torcie. Bo tych Maliniaków czy innych Adrianów i szyderczych memików było przecież więcej.
Oczywiście — wyjaśnień możemy znaleźć miliony. Że to przecież żarcik. Że to nie o ludzi chodzi, tylko o partię. Że to nie ludzie, to ideologia… Oh, wait…
To nie porażka
Nie traktujmy wyniku tych wyborów jako porażkę.
Jestem dumny z tego, że prawie 70% uprawnionych do głosowania postanowiła skorzystać ze swojego prawa wyborczego. To daje 20,5 miliona Polaków. Andrzej Duda wygrał z Rafałem Trzaskowskim tylko o nieco ponad 400 tysięcy głosów.
Ja wiem, że nie poszło po myśli drugich 10 milionów rodaków. Ale… nie traktujmy tego jak porażkę. Bo tam już byliśmy. Pięć lat temu dookoła siebie słyszałem lament, załamywanie rąk i trzask walizek spakowanych w celu opuszczenia kraju. Po dwóch tygodniach wróciliśmy do normalności. Czyli… nijakości.
Jasne, był epizod, w którym część z nas wychodziła na ulice demonstrować w obronie demokracji. Szanuję te gesty bardzo, ale… co nam to dało? W tym czasie pozostali — ci niemrawi, cisi, apolityczni (no cześć, pamiętasz początek tekstu? o sobie przecież tu piszę) — trwali w swoim milczeniu.
Nie traktujmy wyniku tych wyborów jak porażkę. Zbudujmy na tym coś dobrego. Nie czekajmy kolejne trzy lata (wybory parlamentarne 2023), by potem w miesiąc — na gwałt — próbować zbudować społeczeństwo obywatelskie. Budujmy je tu i teraz. Od dziś.
Róbmy swoje
Jeszcze nie wiem co z tym wszystkim chcę zrobić. Mam nadzieję, że nie skończy się jak z orbitrekiem*.
Na pewno nie zacznę nagle masowo udostępniać postów z fanpage’a Hołowni, ani nie zapiszę się — jeśli takowy powstanie — do komitetu obrony kraju. Ale rodzi się we mnie poczucie, że chcę czegoś więcej.
Chcę być w zgodzie ze sobą. Być tolerancyjnym, szanować innych i im pomagać. Nie bać się trochę głośniej mówić o tym, co myślę. Ten tekst jest moim pierwszym krokiem.
Uważam, że każdy powinien działać według swoich potrzeb, możliwości i własnego sumienia. Ja zacznę od mówienia głośniej o swoich uczuciach i myślach. Może dzięki temu komuś pomogę zrobić pierwszy krok w tym kierunku. Równocześnie mając nadzieję, że ktoś inny w moim otoczeniu swoimi działaniami pokaże mi, jak mogę zaangażować się bardziej, pozostając w zgodzie z sobą i własnym systemem wartości. Taki system naczyń połączonych.
Róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce!
* Orbitrek po pół roku zamienił się w suszarkę. Za po kolejnym roku potykania się o niego — sprzedaliśmy.