Z czystością polskiego języka u mnie różnie bywa. Każdy z bliższych znajomych wie, że lubię czasem rzucić mięsem i w różnych wypadkach użyć serii wulgaryzmów jako przecinków lub ozdobników w zdaniu… Wiadomo, że czasem nic tak nie potrafi odzwierciedlić kipiących emocji jak soczysta “kurwa”…
Ale od dłuższego czasu obserwuję ogólną wulgaryzację naszego języka w dużej mierze wywołaną poprzez akceptację na stosowanie tego typu ozdobników w massmediach. I szczerze mówiąc… wkurwia mnie to.
Początek
Wszystko chyba zaczęło się od “zajebiście”.
Pamiętam czasy, gdy zwrot ten na antenie radia czy telewizji był absolutnie niedopuszczalny — w materiałach przygotowywanych wcześniej, jeżeli nie dało się go wyciąć z kontekstu, przykrywane było beeeepem. Pojawieniu się w programach na żywo towarzyszyła ogólna konsternacja, zniesmaczenie i próba karcenia ze strony prowadzącego. O wulgaryzmach w tekstach pisanych w poczytniejszych i bardziej opiniotwórczych wydawnictwach mowy nie było.
A dziś? “Zajebiście” spowszedniało. Nie tylko praktycznie przestało być traktowane jak bluzg, ale zaczęło wchodzić na salony czy do języka reklamy. Wspomniane w pierwszym akapicie soczyste przerywniki przeczytać mogę w co drugiej gazecie. Kabarety opierają swoje skecze na wykorzystaniu jak największej ilości przekleństw. I mam wrażenie, że prowadzący poranne audycje w popularnych rozgłośniach swoją popularność budują na podstawie używania brudu.
Rysiek dla psa
Obserwuję ostatnio trend, z którego wynika, że żeby zrobić dobrego wirusa wystarczy namówić rozpoznawalną osobę do rzucenia mięsem. Nie liczy się to, że robią coś w słusznej sprawie, ale że przeklinają. “Mafia dla psa” nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby w reklamówce wystąpił zwykły statysta albo skrypt byłby wygładzony. Co innego, gdy mięsem rzuca Rysio z Klanu.
Odezwa obywatelska
Trafiłem dzisiaj na reklamówkę promującą inicjatywę Obywatele Decydują. Pomysł na film już trochę wyeksploatowany, bo to identyczna kopia “Don’t vote”, czyli virala który w dosyć przewrotny sposób zachęcał mieszkańców USA do zarejstrowania się, by pójść do urn wyborczych (no dobra, tu bluzgi też padają…).
Koncept ten zresztą zżynany jest u nas nie pierwszy raz, bo wykorzystała go wcześniej kancelaria prezydencka do promowania dokładnie tego samego, tylko normalnie — bez tego przewrotnego triku, bo znając nas — faktycznie nikt by do urn by nie poszedł.
No i oglądam dzisiaj ten filmik:
Wiem, wiem, wiem — to nie jest wersja oficjalna (która była krótsza i zawierała beeepy), ale obserwując Fejsa okazuje się, że tylko takie wulgary mają szansę w jakikolwiek sposób dotrzeć do młodych ludzi. Bohater filmu, koniecznie znana twarz, musi sobie porządnie poprzeklinać, żeby ludzie zaczęli wklejać to na FB czy Twittera. Serio? Nie ma innego sposobu na odniesienie sukcesu i przebicie się z komunikatem w dzisiejszych mediach?
Przytoczone tu przykłady pokazują, że chyba jednak nie ma. “Mafia dla psa” zgromadziła potrzebne fundusze w ciągu 24 godzin, a serwer, na którym stoi strona inicjatywy Obywatele Decydują nie wytrzymał natężenia ruchu…
NIE!
Ja się z taką formą promocji nie zgadzam. Ot, po prostu.
I wkurza mnie, że świetna idea kampanii Ojczysty — dodaj do ulubionych została tak marnie przygotowana. Poza fajnymi spotami nie miało to żadnej próby wciągnięcia większej grupy odbiorców w interakcję i w zasadzie dosyć szybko zginęło w newsfeedzie. Koncept kreatywny był świetny, egzekucja nijaka. A szkoda.