Miesiąc temu przeprowadziliśmy się. Choć Prądnik Czerwony kojarzyć się może raczej z blokowiskiem, to udało nam się znaleźć mieszkanie w jednym z dwóch bloków stojących na uboczu.
Dwa bloki, choć cztery
Z jednej strony graniczymy z ogromnym wybiegiem dla psów i dużą pętlą autobusową. Z drugiej — z komendą policji. Z trzeciej — z jedną z największych nekropolii Krakowa, Cmentarzem Batowickim. Z czwartej — z wytrzeźwieniówką na ulicy Rozrywki. Otoczenie ciekawe, ale za to jest bardzo kameralnie.
I choć stoją obok siebie dwie bryły budynków mieszkalnych, to okazuje się, że formalnie są to cztery bloki. Którymi zarządzają trzy różne wspólnoty. Które zamiast w trosce o dobro ogółu — mieszkańców tej niewielkiej społeczności — ze sobą współpracować, to robią wszystko żeby tych pozostałych wkurwić.
Dla przykładu — taka historia…
Wojna parkingowa
Wspólnota sąsiedniego bloku uzurpuje sobie prawo do części miejsc parkingowych. Obwieściła to wieszając stosowne znaki na lampach oświetlających parking. Tak się składa, że te lampy podpięte są do naszego bloku. Więc nasza wspólnota rzekła, że my im w nich odetniemy prąd. W odwecie.
Ależ przecież to nie wszystko.
Wydzielimy kubły na śmieci. Furtkę na kluczyk zamkniemy. Na NASZYCH miejscach parkingowych postawimy blokady na kluczyk. Żeby nie parkowali. Ba. Zamontujemy nawet monitoring, żeby podglądać czy przypadkiem — mimo tych naszych blokad na kluczyk — i tak nie parkują.
Nie będzie sąsiad pluł nam w twarz!
Inne miasta
W Bydgoszczy też mają ciekawie. Jedna wspólnota postanowiła odgrodzić się od drugiej płotem. Puszczając go przez środek chodnika.
Ostrołęka również się grodzi. Metalowymi słupkami. Ale totalnym hitem był trzepak na godziny. Zarząd wspólnoty zadecydował, że jej mieszkańcy będą z niego mogli korzystać od 8 do 11 w dni powszednie… ( klik klik ).
No i dobra, no i cześć. Rozumiesz? Bo ja nie…
Sąsiad sąsiadowi sąsiadem
Dzisiaj ledwo sobie z sąsiadami z piętra mówimy “dzień dobry”. O dłuższej rozmowie nie wspominając.
Przez pierwsze sześć lat życia mieszkałem w jednym z niewielu wieżowców w rodzinnym mieście. Pod samym blokiem mieliśmy ogródek. Dwa kroki dalej duży plac zabaw. Ale przede wszystkim — mieliśmy sąsiadów.
Takich do których można było zapukać i poprosić o szklankę cukru. Albo dwa jajka. Takich, z którymi można było się spotkać, wypić flaszkę i pogadać po koleżeńsku.
Kilka dni po przeprowadzce zapukałem do ludzi mieszkających za ścianą. Żeby się przedstawić i powiedzieć “cześć, wprowadziliśmy się tu teraz”. I spotkałem się z wielkim zaskoczeniem z drugiej strony. Ich miny zapewne przybierają taki sam wyraz, gdy po drugiej stronie drzwi stoją pewni świadkowie…
Po sąsiedzku w Danii
W czerwcu tego roku po raz trzeci w życiu miałem okazję odwiedzić Danię. I ten ostatni pobyt różnił się od dwóch poprzednich diametralnie.
Wcześniej odwiedzałem mieszczącą się na wyspie Zelandii małą miejscowość o nazwie Vordinborg. Ludzie żyją tam praktycznie odseparowani od siebie.
Nie mają płotów, nie mają zasłon ani rolet w oknach i chyba nawet nie zamykają drzwi na klucz. I każdy pilnuje swojego nosa. Każdy żyje w swoim świecie i nie narusza prywatności osoby drugiej.
No więc, Kopenhaga jest absolutnym przeciwieństwem. Nocami ulice tętnią życiem. Ludzie zaczepiają się na ulicach i życzliwie rozmawiają. Ale już totalnym zaskoczeniem okazał się… BlågårdgadeFest.
Pewnego wieczoru nasi opiekunowie (pozdro Sara! pozdro Diana! pozdro Anders!) zabrali nas na kopenhaski Kazimierz. Czyli knajpianej, hipsterskiej dzielnicy, która nigdy nie zasypia. Skręcając w jedną z przecznic zastaliśmy ogromną imprezę. Okazało się, że w ten weekend trwa tam święto tejże ulicy. Ale nie jakaś tam schadzka na 15 osób i grilla.
Na wejściu w uliczkę stała pierwsza scena. Z dźwiękami bardziej przystępnymi dla większej masy, choć akurat grał live band z mocnymi korzeniami funkowo ‑reggeaowo — rapowymi.
Druga scena rozstawiona była kilkaset metrów dalej. Z line-upu wynikało, że przez cały dzień grał tu rap. Na scenie właśnie występował reprezentant Francji — Fisto. Sam dżentelmen niewiele mi mówił, a że grał bardzo dobrze to postanowiłem sprawdzić go nieco dokładniej. I okazało się, że bity na jego jedyną do tej pory wydaną płytę wyprodukował DJ Atom (reprezentant Soul Service, C2C oraz Beat Torrent). A tegoż szanuję niezwykle.
Trzecia scena — u wylotu ulicy — wibrowała od dancehallowych i dubowych niskich dźwięków.
Tłumy takie, że ciężko się nie zgubić. Ludzie jedzą, piją, siedzą, gadają i po prostu spędzają wspólnie czas.
I generalnie okazało się, że akurat trafiliśmy na największą w roku edycję czegoś, co występuje w tym miejscu średnio raz w miesiącu. Wtedy już wszystko odbywa się na mniejsza skalę, bardziej po sąsiedzku. Ludzie po prostu wychodzą przed dom, żeby spotkać sąsiadów, wspólnie napić się piwka i pogadać o życiu.
I ja to szanuję.
Halo, sąsiedzie! Dorosłem. Mogę pić wódkę. Gdzie jesteś?