Pół roku temu spędziliśmy z przyjaciółmi sześć dni w Paryżu. Ponieważ przeżywałem wówczas blogową martwicę mózgu, zabrakło podsumowania tej wyprawy. Wracam tam ostatnio często myślami — pod Wieżę, pod łuki, na Montmartre, do dzielnicy łacińskiej i do De La Villette… Do tych parków, nad kanały i w te magiczne uliczki… Do bagietek, do ślimaków, do zup cebulowych, do serów, win i cydrów… I do eklerek, i do makaroników, i do kruasą…
Chodźcie, opowiem Wam po krótce jak było!
Ruch uliczny
Wylądowaliśmy w Bouvais, skąd przedostaliśmy się autobusem do paryskiego Porte Maillot. Tam przesiedliśmy się w samochód osobowy, za kierownicą którego siedział mieszkający w Paryżu od kilkunastu lat rodak.
Przedzierając się przez ścisłe centrum (łącznie z De La Concorde i okrążając Łuk), przecierałem oczy ze zdumienia… Totalna wolna Amerykanka — ignorowanie pasów, ignorowanie pieszych, ignorowanie świateł. Wymuszanie, wymuszanie, wymuszanie. Jazda na milimetry (co dziesiąty samochód ma przyklejone lusterka taśmą izolacyjną). Mówię Wam: shit is craaaaazy!
Gdyby kiedykolwiek przyszło mi wybrać się tamże autem, zostawię je na rogatkach!
Parkowanie
To zagadnienie, któremu warto poświęcić osobny akapit.
Osobnikom wrażliwym na najdrobniejsze zarysowanie zderzaka w swoich wychuchanych i wypieszczonych pojazdach serdecznie radzę… zostawić je na rogatkach. Odbijanie się od zderzaków samochodów pomiędzy które dopasowuje się kierowca to tu standard. Jeśli nie widzi w tylnym lusterku, że stojące za nim auto nie zatrzęsło się od kontaktu, to znaczy że ma jeszcze sporo miejsca do manewrowania…
Historia ze zdjęcia powyżej w kontekście obu akapitów — urzekła mnie pewna starsza pani, która chcąc zrobić zakupy w sklepie postanowiła zaparkować… na środku ronda. Kumasz?
Wieża
Dla mnie jest majstersztykiem. Nawet, jeżeli niektórzy uważają ją za oklepaną turystyczną atrakcję. Jest coś epickiego w tej konstrukcji, co hipnotyzuje i przyciąga.
Powitaliśmy ją pierwszego dnia po przylocie (sącząc o północy wino na Polu Marsowym), pożegnaliśmy ostatniego dnia przed odlotem. Nie dotarliśmy co prawda na górę, ale większą przyjemność sprawiała mi próba zlokalizowania jej wpatrując się w panoramę miasta.
Moulin Rouge
Skoro zacząłem od najbardziej oklepanych miejsc, trzy słowa o La Pigalle i jego najpopularniejszym obiekcie.
Mieszkaliśmy blisko, więc zajrzeliśmy pierwszego dnia z ciekawości. Masa sex shopów, klubów go-go, obskurnych hoteli na godziny, kobiet podpierajacych latarnie i stojących w półcieniu panów w skórzanych kurtkach z grubym łańcuchem na szyi. I oczywiście dzikie tłumy na ulicach. Nie czułem się tam ani przyjemnie, ani bezpiecznie. Nie czułem się ani podniecony, ani ucieszony. Totalnie nie rozumiem tej fascynacji Pigalakiem i Moulin Rouge.
Piramida
Zwiedzając Luwr, nie zapomnij stanąć na jednym z kilkunastu podestów, by wykonać wyjątkową fotkę. Później pokazując znajomym zdjęcia z wyprawy będziesz mógł powiedzieć: “a tu, moi drodzy, dotykam palcem czubka piramidy”. Z pewnością usłyszysz w odpowiedzi: “Genialne! Dlaczego nikt nigdy wcześniej na to nie wpadł?!”
Montmartre
Wiadomo — Sacre Coeur, walą tu wszyscy. I warto, bo miejsce to wyjątkowe, ale na wzgórze warto wybrać się najbardziej możliwą okrężną drogą. Montmartre utkane jest z uroczych, wąskich, wypełnionych pięknymi kamienicami uliczek. Wspinając się po zboczu warto co chwilę spoglądać za plecy i podziwiać wynurzającą się panoramę miasta (a widok jest tu epicki).
Sama bazylika równie zjawiskowa, choć niezwykle irytował mnie hałas wywoływany przez… uciszaczy. Armia hostów, których zadaniem było utrzymywanie w świątyni atmosfery modlitwy i ciszy rozcinała powietrze jak nożem swoim szepczącym krzykiem odbijającym się od surowych kamiennych murów. I zagłuszyć ich udawało się tylko maszynie sprzedawającej okolicznościowe monety. Taka oto atmosfera medytacji. Hej.
Święto muzyki
Mieliśmy szczęście. Okazało się, że w piątek, który był naszym pierwszym pełnym dniem w Paryżu, całe miasto hucznie obchodzić będzie święto muzyki. W każdej knajpie, na ka każdym placu i skwerze ustawiały się amatorskie zespoły chcące zaprezentować światu swoje umiejętności. Z tymi było różnie, ale przyznać muszę, że było to przepiękne wydarzenie, stanowiące niesamowitą ścieżkę dźwiękową dla kilkugodzinnej miejskiej wędrówki.
Przemierzając kolejne ulice, sącząc kolejne piwka mijaliśmy reprezentantów wszelkiej maści gatunków — indie rocka, bluesa, jazzu z elementami muzyki etnicznej czy irlandziej trupy. Fenomenalnym zwieńczeniem tej przygody były przypadkowej odwiedziny (nieistniejącej już) knajpy Sacre Frenchy, do której ściągnęły nas nowoorleańskie brzmienia. Zastaliśmy tam kilkunastoosobowy zespół składający się głównie z dęciaków, który bawił się przednie. A wraz z nim cała ulica.
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=kvZVSMpe-zc”]
Co prawda odsluchując następnego dnia fragmenty ich występu doszedłem do wniosku, że nieźle musiało im szumieć w głowach, bo mało kto ze sobą się zgrywał. Ale… co z tego? Nam też szumiało. I było doskonale!
La Défense
Uwielbiam szkło, metal i drapacze chmur. Czy muszę się bardziej rozpisywać w temacie La Défense?
Ciekawostka: metro wiozące korpoludki i bananowców do i z pracy jeździ tam… bez kierowcy. Czy tam maszynisty… W zasadzie — kto prowadzi metro?
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=cTYi85kEmJ0”]
Płuca miast, czyli parki
Wow! Tak zielono. Parki takie ogromne. Ławki takie niezniszczone. Ludzie tak wypoczywający. Architektura krajobrazu taka niezwykła. Teren taki zróżnicowany.
Jest ich cała masa. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Parc des Buttes Chaumont, który jest jednym z największych parków w całej Francji. Znaleźć tu można wszystko — pagórki, wąwozy, rzeczkę, kamienny most i dominującą nad całym parkiem świątynię, która przy okazji jest fenomenalną platformą widokową.
Parc De La Villette
To jedno z najbardziej zjawiskowych miejsc w jakich byłem. Kiedykolwiek.
De La Villette to potężny kompleks parkowo — naukowo — wystawowo — rekreacyjno — wypoczynkowy. Chciałem opisać go do połączenia Centrum Kopernika z Ogrodem Doświadczeń i kilkoma innymi obiektami, ale nie ma w zasadzie nic, co mogłoby choć trochę przybliżyć niesamowitość tego miejsca.
Na 55. hektarach rozmieszczono takie obiekty jak kino panoramiczne, muzeum nauki, centrum muzyczne i salę koncertową, pawilon wystwienniczy, okręt podwony oraz mnóstwo artystycznych instalacji i zakamarków, których eksploracja sprawia radochę nie tylko małolatom. Wrócę tu. Na bank.
Abbesses
Uwielbiam ten numer Birdy Nam Nam, w związku z czym jadąc do Paryża muszę zrobić tu zdjęcie. Przy okazji chcieliśmy zobaczyć dosyć charakterystyczną klatkę schodową prowadzącą na stację metra. Na miejscu okazało się niestety, że przeszła remont i graffiti pokrywające ściany zostało usunięte… Ale zdjęcia na miejscu zaliczyłem. CHECKED.
Graffiti
Mnóstwo prac na niesamowitym poziomie. Widocznych w mniej dostępnych zaułkach i bardziej wyeksponowanych placach.
Z wyprawy do Barcelony przywiozłem kolekcję wymalowanych sklepowych rolet antywłamaniowych, z Paryża — wymalowane samochody dostawcze.
Moda zaczyna chyba docierać również do Polski, bo widziałem ostatnio podobną galerię na czerech kółkach w Krakowie.
Knajpki i restauracje
Ogólnie — żarcie.
Fenomenalne. Małże, ślimaki, zupy cebulowe, wołowina po burgundzku, steki z sosem pieprzowym… CHCĘ. Tu. Teraz. Natychmiast.
Sery
Poświęcam im osobny akapit bo… na to zasłużyły.
Przed wyjazdem omijałem sery-śmierduchy szerokim łukiem. Poza goudą i twarogiem zjeść byłem w stanie camemberta. Zrozumiałem swój błąd, posypałem głowę popiołem i od tego czasu stale nadrabiam zaległości. Chociaż czarnuchów z prawego górnego rogu nadal bym się chyba nie odważył spróbować.
Ludzie
Krąży w narodzie jakieś przedziwne przekonanie, że Francuzi to podłe skurczybyki.
Przed wyjazdem usłyszałem wiele przestróg. Że oszukają mnie wydając resztę, pokażą drogę w przeciwnym kierunku i za cholerę nie będą się chcieli porozumiewać po angielsku…
Mam wrażenie, że byłem w zupełnie innym kraju. Spotkałem na swojej drodze wiecznie uśmiechniętych i wyluzowanych ludzi. Zawsze chętnych do pomocy. Nawet jeśli zdażało się, że język był barierą, wokół znajdował się ktoś, kto wspólnymi siłami próbował rozwiązać problem. Ludzi, którzy mają czas zagrać w szachy albo poczytać książkę w parku. Mają czas spotkać się ze znajomymi na kawie (po godzinach pracy ciężko znaleźć wolne miejsca w knajpkach) albo zaopatrzyć się w sery, bagietki i dużą (duuuuużą) ilością wina i urządzić spontaniczny piknik.
Post Scriptum
Ania, Pat — dziękujemy za świetny wyjazd. Ogarnęliście to koncertowo.
Chapeu bas.