Wczorajszy koncert Hypnotic Brass Ensamble w krakowskiej Alchemii wjechał z buta do pierwszej dziesiątki najlepszych koncertów, jakie dane mi było zobaczyć na żywo.
Więc nie mogło być inaczej. Dzisiejszy “Rewind” poświęcamy dęciakom!
Nowy Orlean od zawsze był bliski mojemu sercu. Bo to miejsce, któremu zawdzięczam wielu wybitnych muzyków. Louisa Armstronga, dzięki któremu pokochałem jazz mając jeszcze mleko pod nosem. Całą rodzinę Marsalisów z Wytonem na czele. Terence’a Blancharda, któremu do spółki z Branfrodrem Marsalisem zawdzięczam “Mo’ Better Blues”. Temu Marsalisowi akurat nie udało się w Orleanie urodzić, ale i tak wywodzi się z Luizjany. Allena Toussainta, którego płyty wysamplowane zostały na wszystkie strony. Z jego twórczości czerpali Jay Z, Mary J. Blige, Gorillaz, High Contrast czy Ten Typ Mes.
I choć zdarzały mi się etapy buntu przeciwko jazzowi, to jednak tej nowoorleańskiej, dixielandowej energii zawdzięczam miłość do instrumentów dętych. Której wyrazy uwielbienia już tutaj zdarzyło mi się wyznawać.
Więc znając to całe tło, nie powinno Państwa dziwić, że współczesne orkiestry dęte, łączące elementy nowoorleańskiego jazzu z hiphopowymi brzmieniami, kocham miłością płomienną i żarliwą.
A wszystko zaczęło się od Youngblood Brass Band. Ich “Center:Level:Roar” z takimi numerami jak “Diaspora”, “V.I.P” czy właśnie “Brooklyn” była kolejna płytą, która wywróciła mój muzyczny światopogląd do góry nogami.
I tak szukając kolejnych podobnych brzmień trafiłem dość szybko na Hot 8 Brass Band. Poznałem ich za sprawą “Sexual healing”, które pojawiło się już tutaj przy okazji odcinka z coverami. Więc dziś “Miasto duchów”, którym oddają hołd Orleanowi — miastu po przejściach.
Rebirth Brass Band przewijał się wielokrotnie przez mój odtwarzacz. I choć z całego zestawienia bliżej im do klasycznego nowoorleańskiego jazzu, to i tak ich bardzo chciałbym Wam przedstawić. Bo lubię bardzo.
Lista muzyków, z którymi współpracowali The Soul Rebels jest imponująca. Bo na koncie mają kolaborację z Macklemorem, Nasem, Pharoahe Monchem, Talibem Kweli, Metalliką, Marylinem Mansonem czy Robertem Glasperem. Więc sztos. Tak samo, jak ich wersja “Sweet dreams”.
Kończymy Hypnotic Brass Ensamble. Na żywo to prawdziwa petarda. Na serio. Spodziewałem się, że będzie dobrze. Ale nie, że aż tak. W temacie przerostu oczekiwań nad rzeczywistością stawiam ten koncert obok London Elektricity: Live. Zdecydowanie moje koncertowe top10 wszechczasów. I raczej komukolwiek ciężko ich stąd zepchnąć.