Ten sam scenariusz co zawsze. Podejmuję decyzję by ruszyć z projektem. W tym konkretnym przypadku — by napisać 30 tekstów w 30 dni. Jestem pod dobrą opieką, mam grupę wsparcia i — co w tym przypadku jest sprawą kluczową — codziennie rano świeżutki temat w ramach inspiracji…
Ruszam więc z zapałem studenta pierwszego roku. Wiecie — tego, co po pierwszym tygodniu zajęć mówi sobie, że “fajne te wykłady i nie zamierzam opuścić ani jednego!”. Nie wiedząc jeszcze, że piwo w mieszczącej się nieopodal spelunce szumnie zwanej “klubem studenckim” wydawane za dwa ziko między 12 a 14 w ramach “godzin szczęścia” smakuje najlepiej. W sumie to najtaniej. Ale tego też jeszcze ów student nie wie. Że “najtaniej” to najbardziej wykwintny smak najbliższych lat.
Ale, ale… to nie tekst opowiadający o tym, dlaczego moja edukacja na politechnice trwała tylko rok (whooopsie!). To tekst o mojej systematyczności! Więc może o tej polibudzie jednak trochę też?
<Tu autor tekstu karci się w myślach, wyobrażając sobie czytelnika totalnie zagubionego w tym tekście (Czytelniku! Daj mi znać w komentarzu czy tak było!).
I wymierzając sobie spektakularnego liścia, przekierowuje narrację do punktu wyjścia. Czyli braku systematyczności przedstawionego na przykładzie kursu “Pisz odważnie”>
Ruszam więc z zapałem (wiecie już jak dużym). Niczym Mes “biorę długopis i przeglądam kartek stertę, znajduję czystą pośród nich” i zaczynam spisywać ten strumień świadomości. Dzień po dniu zapisuję kolejne strony notatnika (z ta stertą kartek to jednak blef).
Długopis kreśli kolejne hieroglify, które odczytać będę w stanie tylko ja, grafolog i pewnie jakiś pedagog nauczania początkowego. (Jakiś czas temu dowiedziałem się, że nauczyciele podstawówek mają taką biegłość w odczytywaniu dzieł kreślonych kurzym pazurem, że spokojnie mogą brać freelance w wydziale śledczym).
<Po pokoju rozniósł się niesiony głośnym echem dźwięk kolejnego plaskacza>
“Jest późno, piszę” — jak Eldoka. Dzień po dniu wyrzucam z siebie kolejne teksty. I dobra passa kończy się po czterech dniach. Pretekstem zawsze jest jakaś błahostka. Bo migrena. Bo sąsiad dziurę wierci w ścianie. Bo środa. Albo “bo mam już na ten dzień zaplanowany inny, gotowy tekst”.
W całej swojej “twórczej” historii mam wiele takich projektów. Jeden z najpopularniejszych tu formatów — “Piąteczka”, którą powołałem do życia w 2015 z początku pojawiała się regularnie co piątek. Obecnie jej cykliczność sprowadza się do jednego odcinka na… rok. Zapału na tworzenie kulinarnego kontentu pod marką Degustacje Groszków wystarczyło na dziesięć tekstów. Vlogowy format “Uszanowanko” wypalił się po dziewięciu odcinkach. A jego następca, czyli “Niecodzienność” — po siedmiu. Za sukces mógłbym uznać realizowany w 2020 projekt “Uszanowanko Instagram Live” w ramach którego w ciągu pół roku przeprowadziłem dwanaście super rozmów. Gdyby nie fakt, że pięć odcinków wciąż czeka na publikację.
Gdzieś w okolicach 2018 zacząłem trochę nad tym problemem z systematycznością pracować. W ramach poznawania swoich mocnych stron dowiedziałem się, że wpływ na działanie w ten sposób może mieć połączenie dwóch “talentów”, a konkretniej: odkrywczość i elastyczność. Ten pierwszy oznacza, że nie mam większych problemów z wymyślaniem nowych rzeczy do robienia. A drugi powoduje, że z ogromną łatwością przełączam myślenie między kolejnym projektami. Efekt? Codziennie zabieram się za realizację nowego pomysłu, poprzednio realizowany odkładając do szuflady.
Z pomocą przyszedł Dominik, który pomógł mi wdrożyć narzędzia pozwalające nieco te dwie moce ujarzmić. Moglibyście teraz zapytać jak mi idzie z wykorzystywaniem tych narzędzi, ale jeśli już całkowicie pogubliliście się w tym, o czym jest ten tekst, to tylko przypomnę, że rozprawiam się tu z moją systematycznością. A w zasadzie — z jej brakiem.
W 2020 zacząłem korzystać z aplikacji Streaks, która wspiera budowanie nawyków poprzez możliwość codziennego odznaczania wykonanego powtórzenia jakiejś czynności. Dzięki niej dbałem o to, by codziennie wypić półtora litra wody, zrobić co najmniej jedną pompkę, czytać książkę przez 10 minut czy nagrać jedną sekundę z życia w formie wideo. I dopiero w trakcie nagrywania materiału, w którym rozliczam się z zakończonym właśnie rokiem zrozumiałem, że nawyki te może i były marnej jakości, ale w gruncie rzeczy nie chodziło mi wcale o te pompki, nawadnianie czy sekundy z życia (choć trochę jednak chodziło), ale przede wszystkim o sam fakt powtarzania danej czynności codziennie. Poprzez budowanie mało znaczących nawyków, budowałem tak naprawdę nawyk systematyczności.
I wiecie co mnie dziś najbardziej wkurwia? Że o tym wszystkim, co udało mi się przez rok zbudować, zapomniałem… 31 grudnia. I po czterech dniach systematycznego pisania nastała kilkudniowa przerwa.
W całej tej złości na siebie mógłbym rzucić tu kilkoma “bo ja zawsze”, ale nie o wymówki tu chodz, a o refleksję. Zawodowo z wielką łatwością przychodzi mi mówienie i dbanie o transparentność, inspekcję i adaptację. A w przypadku własnych, twórczych projektów nie jest to już tak oczywiste…
Więc cały ten tekst proszę potraktować jako moją formę transparentności i “wyznanie słabości”. W trakcie inspekcji doszedłem do wniosku, że przerwa w systematycznym pisaniu spowodowana może być tym, że nie wydzieliłem dla pisania odpowiedniej przestrzeni w moim planie dnia.
Wnioskiem może za tem być, by wygospodarować w kalendarzu codziennie, najlepiej o stałej porze, miejsce na tworzenie kolejnych tekstów.
Pozostała więc adaptacja. Czyli wcielenie tego wniosku w życie.
Czy się uda? Czas pokaże.