Ta informacja gruchnęła na początku tygodnia niczym grom z jasnego nieba. Od czwartku w ofercie specjalnej Biedronki pojawią się winyle.
Ilość pytań: “Aks, co o tym sądzisz?” była tak duża, że postanowiłem w końcu napisać, co tak na prawdę sądzę.
A niestety, mam z tym pewien problem…
Dyskontowy pivot
Nasza przygoda zaczęła się wyboiście. Przez wiele lat nie szanowałem zbytnio oferty dyskontów spożywczych, jak i samych instytucji jako takich. Mówiąc wprost — uważałem, że sprzedawane przez nie towary są niższego sortu.
Od kilku lat zarówno Lidl, jak i Biedronka robią wszystko, żeby ten wizerunek zmienić. A i nasze stosunki uległy zmianie. Bo zaglądam tam często i mam swoje ulubione produkty, po które wracam.
Lidl od kilku sezonów zaskakuje mnie jakością swoich książek kulinarnych. Ciekawe przepisy Okrasy, fajne informacje na temat dobierania wartościowych produktów, a całość ubrana w cudowne zdjęcia. Co prawda od zeszłego roku nie daję mamić się reklamom i zamiast odbierać te tytuły w sklepie (zrób zakupy za 300 złotych i odbierz książkę za grosza), kupuję je za dyszkę na Allegro. Ale logotypu z grzbietu książki już nie zdrapuję ;)
Biedronka natomiast mocno zaskoczyła mnie w zeszłym roku wprowadzeniem do swojej oferty muzyki. Jesienią 2015 w ich sklepach pojawiły się kompakty w cenie 20 złotych. Zazwyczaj słysząc o takiej ofercie specjalnej zastawałem na miejscu dyskografię Krzysztofa Krawczyka, Maryli Rodowicz, Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze oraz jakichś kapel disco-polowych.
Tym razem ku mojemu zaskoczeniu znalazłem tam na prawdę ciekawe pozycje, które swoją premierę miały kilka lub kilkanaście miesięcy wcześniej. Dzięki temu na mojej półce pojawiły się takie tytuły, jak “GIRL” Pharella, “Random Access Memories” Daft Punka czy “Uptown funk” Marka Ronsona, Przypominam — za 20 złotych za sztukę.
Dlatego informacje o trafiających do oferty Biedry winylach przyjąłem z zainteresowaniem. A po pierwszych konkretach — wręcz z wypiekami na twarzy.
Winyle
Przyznać muszę wprost — Biedronko, oszalałaś.
W ofercie pojawiły się 22 tytuły. Dwadzieścia dwa bardzo dobre tytuły. Każdy za 45 złotych. Czyli w przypadku zafoliowanego, pachnącego nowością i nieskażonego igłą winyla to śmieszna cena.
To co jednak jest w tym najważniejsze — dostajemy pełnowartościowy produkt. Nie ma tu mowy o żadnym “specjalnym tłoczeniu” dla Biedry, jak niektórzy na fejsbukowych grupach insynuują. Te płyty to złogi magazynowe zajmujące przestrzeń w piwnicach Universalu. Woski, których nikt wcześniej nie chciał. Jak się jednak okazuje — wystarczyło wykupić całą partię i obniżyć nieco cenę detaliczną produktu i już winylowi fanatycy tworzą listy kolejkowy, by oby na pewno zdobyć obiekt swojego pożądania. I okazuje się, że wprowadzenie tego produktu do oferty było marketingowym strzałem w dziesiątkę. Bo mam wrażenie, że w ciągu tych kilku dni Biedronka odnotowała jeden z większych wzrostów internetowych wzmianek w 2016.
Wracając jednak do samej oferty. Mogę nie rozumieć muzyki Tangerine Dream czy Tears For Fears, podśmiechiwać się z Lady Pank czy Abby albo przechodzić zupełnie obojętnie koło Deep Purple czy Stinga… Ale nie będę udawał, że mamy tu do czynienia ze słabymi artystami. Wręcz przeciwnie — są to najważniejsi muzycy w swoich kategoriach. A absolutnie każda jedna płyta spośród tych dwudziestu dwóch jest godnym reprezentantem twórczości danego wykonawcy.
Co ciekawe, ten z pozoru chaotyczny zbiór tytułów wygląda na selekcję idealną. Skrojoną pod Typowego Kowalskiego — niezależnie kto stanie przed kratą, znajdzie w niej coś dla siebie. Fan muzyki popularnej? Lady Pank, Abba, Sting. Fan mniej lub bardziej ciężkiego rock’n’rolla? The Rolling Stones lub Nirvana. A nawet rodzimy Hey z nie tak starą płytą. Rapy? Public Enemy! Alternatywa? The Cure. Bardziej alternatywna alternatywa? Tangerine Dream. No i jazz… Cały ten jazz! Od Diany Krall, przez Billie Holiday, Keitha Jarretta, na Charliem Parkerze i Johnie Coltrainie kończąc. Oraz Staszku Soyce w zeszłorocznej, swingowej odsłonie.
I spokojnie, gdyby ktoś z bliskich chciałby mi zrobić spontaniczny prezent (bo przecież Aksiu zbiera winyle), to każdą z tych pozycji moja półka przywitałaby z radością.
Więc dlaczego mam problem? Bo grudzień — z wiadomych względów — łaskawy dla portfela nie jest. I problem polega na tym, że… nie wiem na co się zdecydować. Bo typów mam kilka.
Moje typy
Nirvana — Nevermind
Przy okazji tworzenia i opisywania (nigdy nieukończonej) listy najważniejszych albumów mojego życia o drugiej płycie Kurta, Krista i Dave’a napisałem tak:
Podstawówkę zaczynałem w czasach ustrojowej transformacji i początków różnych biznesów, a wśród nich między innymi lokalnej telewizji kablowej. Z automatu trzema ulubionymi stacjami stały się Cartoon Network, Extreme Channel oraz MTV. Axl Rose i reszta G’n’R z czasem zaczęła ustępować miejsca bardziej zbuntowanym indywiduuom, z Cobainem na czele. I choć okres fascynacji nastąpił jakieś 3–4 lata później, emitowany na MTV “Smells like teen spirit” zasiał ziarnko.
Co ciekawe — miałem to tylko na kasecie. I cieszę się, że będę mógł uzupełnić ten brak na półce.
Soyka & Roger Berg Big Band — Swing revisited
Uważam się za muzycznego snoba (o czym zapewne napiszę wkrótce kilka słów). Zwłaszcza w domu jestem samozwańczym panem “o‑muzyce-wiem-wszystko” i “co-ty-mi-tu-Trójkę-puszczasz”. Ale przyznam szczerze, że Karolka przynosi do domu takie smaczki, że wielokrotnie zbierałem już szczękę z podłogi.
Staszka Soykę odkrywałem długo. Na początku było trochę podśmiechujek, bo wiadomo — “jesteś moją kooookaiiiiiną”, “dlaczego nie mówimy o tym co nas boli oooooootwaaaaaaarcieeeeeeee” i w ogóle “niech się święci cuuuuu-uuuu-uuuu-uuuuud”. Sytuacja nieco się zmieniła, gdy wśród winyli moich rodziców znalazłem wydane w ramach serii Polish Jazz “Blublula”.
Więc gdy Karolka przyniosła w zeszłym roku jego wspólny projekt z big bandem pod przewodnictwem Rogera Berga — nie byłem zdziwiony. I myślę, że płyta ta jest mocnym kandydatem do zamieszkania ze mną pod dachem.
Frank Sinatra — The best of
Sinatra kojarzy mi się dobrze. Bo związany jest z wieloma miłymi dla mnie momentami w życiu. Choćby z tym, że do jego “L.O.V.E” tańczyliśmy pierwszy taniec na weselu (aaaaaaaaaaawwwww; ależ się słodziutko zrobiło!).
Długo i bezskutecznie próbowałem ustalić listę utworów na tym LP. Bo jedyną płytą o podobnej okładce było “Duets”. A konkretniej — jej wznowienie z okazji 20 rocznicy wydania tego tytułu. Tamtejsza lista utworów mnie ucieszyła niezwykle. Bo znalazłem tam m.in. klasyczny klasyk o mieście, które nigdy nie zasypia - “New York, New York”, “I’ve got you under my skin” (które w interpretacji Karolki jest najsłodszym numerem na świecie [aaaaaaaaaaaaaaaawwwwwwwww!!!!!!!111]) oraz “My Way”, którym Timberlake otworzył i zakończył koncert w Trójmieście. Ale nie, że wykonał. Odtworzył nagranie. I było to całkiem przyjemne doznanie.
Udało mi się jednak ustalić, że dostępne w Biedronce “The best of” jest innym albumem. Jedyną częścią wspólną tych dwóch płyt jest “I’ve got you under my skin” (yay!). Znaleźć tu z kolei można m.in. “My funny valentine” (pamiętacie odcinek “Przyjaciół”, w którym Chandler daje Monice mixtape?), “Love and marriage” (wiadomo, rodzina Bundych), czy “Cheek to cheek” (które z kolei pierwotnie miało być tłem dla naszego pierwszego tańca).
Więc sztos.
Public Enemy — It takes nation of millions to hold us back
Nigdy nie byłem turbo fanem Public Enemy. Doceniam wkład w rozwój kultury, nie podważam ich miejsca i pozycji w rapgrze. Ale ich repertuar znam wyrywkowo i lubię niewiele numerów.
Ale szybki odsłuch na Spotify uświadomił mi, że jest tu m.in. “Bring the noise”:
… “Don’t believe the hype”:
… czy “Prophets of Rage”, od którego swoją nazwę zaczerpnął skład w ramach, którego swoje siły połączyli muzycy Public Enemy, Raga Against The Machine i Cypress Hilla.
Bardzo mocno rozważam zakup.
Charlie Parker — Charlie Parker With Strings
Czy ja już Państwu wspominałem, jak bardzo kocham brzmienie instrumentów dętych? Więc i szczera miłość do Parkera dziwić Was nie powinna. A na płycie tej znaleźć można chociażby “Summertime”. I ja Cię tu wyzywam — spróbuj usłyszeć ten temat i nie dośpiewać sobie “… and the livin’ is eeeeeeaaaaasyyyy”.
John Coltrane — Blue Train
No właśnie, instrumenty dęte…
Do zakupu tej płyty Coltrane’a zbierałem się dobrych kilka lat. Doskonały materiał z FENOMENALNYM, tytułowym tematem — “Blue Train”.
Swoją drogą, według Discogs, płyta ta ukazała się w stu trzydziestu różnych wydaniach!
Soundtrack — “Pulp Fiction”
Mam nadzieję, że nie muszę uzasadniać?
Jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych, z jakimi miałem do czynienia kiedykolwiek. Na płycie, obok “Jungle Boogie” Kool & The Gang, “Let’s stay together” Ala Greena czy “Son of a preacher man” Dusty Springfield znaleźć można oczywiście to:
Więc jeśli zapytasz z czym jutro wrócę do domu, to odpowiem Ci… NIE MAM POJĘCIA.