Dawno nie było, więc chyba czas wrócić. Dziś o maturach, mobilnej grze zespołowej i żydowskim funku. Smacznego!
Shity tygodnia: Matury
Zdecydowanie jednym z dominujących tematów były egzaminy maturalne. Oglądając kolejne odcinki programu Matura to bzdura od dosyć dawna zastanawiam się czy ten ogólnopolski sprawdzian wiedzy licealistów nadal powinno się określać mianem egzaminu dojrzałości…
Krąży od jakiegoś czasu po sieci taki dowcip. Opisuje on postęp polskiej edukacji na przestrzeni kolejnych lat na przykładzie maturalnego zadania z matematyki.
Rok 1950
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?
Rok 1980
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?
Rok 2000
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl liczba 20.
Rok 2013
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.
Czwartą klasę liceum wspominam jako okres porządnego burdelu na najwyższych szczeblach państwowych. Mieliśmy być pierwszym rocznikiem, który w ramach wielkiej reformy edukacyjnej pisać będzie nową maturę. Śmieszne to trochę było biorąc pod uwagę, że przez wcześniejsze lata realizowany program nauczania przygotowany był pod klasyczną jej wersję — wypracowanie na polskim + kilka co bardziej złożonych zadań na matematyce. I nagle czwartą klasę rozpoczęliśmy maturą próbną według nowego schematu. Pisaliśmy ją chyba z języka polskiego, matematyki i angielskiego. Ale wszystko odbywało się na dużym relaksie i w totalnym chaosie. Od strony organizacyjnej nikt nie wiedział nic.
Ostatecznie stanęło na tym, że pomiędzy maturą próbną a tą właściwą zmienił się rząd. Sojusz Lewicy Demokratycznej w kampanii wyborczej chyba jako jedyny zabrał głos w sprawie tego edukacyjnego bałaganu i że jeżeli wygra, to matura będzie stara. Władzę objęli — w dużej chyba mierze dzięki głosom licealnych czwartoklasistów — i faktycznie tę obietnicę zrealizowali. Egzaminy końcowe zdawaliśmy według starego modelu.
Kilka dni temu, w związku z brakiem internetu w domu, postanowiliśmy z Karolką zmierzyć się z podstawową matematyką. Od naszej matury minęła już ponad dekada, a z przedmiotem tym ostatni raz miałem do czynienia jakieś 5–6 lat temu na studiach. Bez żadnego przygotowania, wyposażeni w dozwolone przez komisję egzaminacyjną kilkunastostronicowe tablice matematyczne zabraliśmy się za rozwiązywanie zadań. I szczerze przyznam, że z każdym kolejnym zadaniem przecierałem oczy coraz bardziej.
Zadania sprzed dziesięciu lat wspominam jako całkiem niezłe wyzwanie. Musieliśmy się trochę nagłówkować, ale przede wszystkim — mocno pilnować, żeby nigdzie nie popełnić żadnego błędu. Tablice matematyczne dostępne były przy biurkach komisji i korzystać z nich można było w bardzo ograniczony sposób.
A dzisiaj? 25 z 34 zadań to test wyboru. Owszem, trzeba sobie co nieco policzyć, ale niczym w Milionerach zaznaczyć należy jedną z czterech dostępnych odpowiedzi. Wspomniane tablice matematyczne, które maturzyści mogą trzymać na biurkach (tak mi się wydaje, skoryguj jeśli się mylę), mimo objętości osiemnastu stron (licząc z dwiema stronami okładki i spisem treści) zawierają dosłownie wszystko, co jest wymagane na egzaminie. W przypadku niemal połowy zadań wystarczy odnaleźć odpowiedni wzór i we właściwy sposób podstawić dane z zadania…
W ciągu niecałych trzydziestu minut uzbieraliśmy wymagane do zaliczenia 30%. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na etapie procentów siedemdziesięciu. Trochę utknęliśmy w końcowych zadaniach, trochę… nam się już odechciało :)
Wnioski? Jest praktycznie niemożliwym, by logicznie myślący człowiek nie zdał matury (przynajmniej tej z matematyki). Ale jeżeli zadania z arkuszy przedstawiały poziom edukacji z tego przedmiotu, to generalnie wychodzi na to, że dzisiejsze szkoły produkują pokolenie kopiuj / wklej. Nie myśl, nie analizuj, nie kombinuj — bo przecież jeszcze się pomylisz… Najważniejszym wyzwaniem jest znalezienie w materiałach odpowiedniej formuły i właściwe jej uzupełnienie… I szczerze mówiąc — przestają mnie dziwić odpowiedzi, którymi przez ostatnie trzy lata zaskakiwany był Kuba Jankowski.
[youtube_sc url=“http://youtu.be/mFI0VOEmo‑Q”]
Tak samo jak przestaje mnie zaskakiwać pokolenie nowych biznesmenów, które dla swoich potencjalnych klientów tworzy takie oto wideo regulaminy:
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=eHKpy_7mo9c”]
Appka tygodnia: Space Team
[youtube_sc url=“http://youtu.be/aBfHhfxLNPE”]
Od jakiegoś czasu rozglądam się za grami na urządzenia mobilne, które wykorzystywać będą mechanizmy społecznościowe, ale… w klasycznym pojęciu. Takich, które niczym planszówki albo gry konsolowe wykorzystywać będzie można do integracji z innymi uczestnikami imprezy. Space Team to jeden z najlepszych tytułów na jaki mogłem trafić.
Patent jest prosty — jesteś członkiem załogi statku kosmicznego, w której skład może wchodzić od dwóch do czterech fanów jabłek (sorry, androidowcy — znowu przegraliście). Każdy z graczy na wyświetlaczu swojego urządzenia widzi panel sterowania z różnymi absurdalnymi nazwami oraz pasek statusu wyświetlający komendy, które należy w danym momencie wykonać. Każdy z graczy ma inne funkcje na panelu, a wyświetlane komendy dotyczą w większości przypadków dotyczą innego członka załogi. Zadaniem gracza jest wykonywanie komend wypowiedzianych przez innych członków załogi i przekazywanie komend wyświetlanych na swoim ekranie… Zadania należy wykonywać oczywiście w określonym czasie, w przeciwnym wypadku statek… zaczyna się rozpadać.
Dużo krzyku, dużo śmiechu, dużo zabawy. Choć można grać w duecie, to prawdziwy ubaw zaczyna się od trzech graczy. POLECAM!
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=FD_SbJCQovU”]
Numer tygodnia: The Apples — Killing
Pochodzą z Izraela, jest ich dziewięciu (czteroosobowa sekcja dęta, perkusja, bas, dwóch didżejów i mistrz konsolety) i grają funk.
Poznałem ich brzmienie dzięki Przeplachowi, gdy jeszcze w swoje klubowe sety wplatał gitarowe granie. Applesowe Killing czyli funkowa wersja Killing in the name of RATMów była zwiastunem ciężkich bomb w postaci numerów Rage’ów, Body Count czy Pantery. I przyznać muszę, że była to miłość od pierwszego usłyszenia.
Tydzień minął pod znakiem The Apples z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki majówkowej wyprawie znajomych do Berlina postawiłem na półce zakupiony w tamtejszym HHV siedmiocalowy winyl z tymże klasykiem. Po drugie, w pierwszym dniu sprzedaży nabyłem bilety na ich krakowską sztukę, która 28. czerwca otworzy 23. Festiwal Kultury Żydowskiej. Wyjątkowości temu wydarzeniu dodaje fakt, że odbędzie się ono na barce zacumowanej przy Moście Grunwaldzkim. Więc będzie i kameralnie, i zjawiskowo.
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=he9E2Kd-3n4”]
Warto dodać, że dzień później Uri i Ofer, czyli założyciele The Apples zagrają didżejskie sety jako Road Trip w krakowskiej Alchemii. Znając historię poprzednich edycji festiwalu nie zdziwiłbym się, gdyby tego wieczoru odbyło się spontaniczne jam session z pozostałymi członkami zespołu.
Radio Trip — Diggin’ Jaffa-Tel-Aviv vol.1 by Uri Mixmonster Wertheim on Mixcloud