Koniec roku sprzyja podsumowaniom.
Jednak zanim wjadą alfabetyczne podsumowania branży interaktywnej oraz tego muzyki w Polsce i na świecie pozwólcie, że podzielę się kilkoma przemyśleniami dotyczącymi jednego z ważniejszych moich projektów w 2016.
367 w 366
Początek grudnia oznaczał dla mnie koniec jednego z najdłużej trwających eksperymentów. I równocześnie pozwolił skreślić kolejny punkt z mojej listy “memento todo”. A dokładniej punkt 21:
Publikować na blogu jeden post dziennie przez kolejnych 12 miesięcy
W ciągu 366 dni wygenerowałem 367 treści. Trzysta sześćdziesiąt siedem nowych postów.
Co mi wyszło?
Dowiozłem projekt.
Uparłem się. I nie wymiękłem. Niezależnie od tego czy byłem na urlopie, czy były święta, czy byłem chory, czy miałem kaca, czy też inne rzeczy na głowie… Codziennie na jednym z moich czterech blogów pojawiał się jeden nowy post. Czy każda z tych treści była najwyższej jakości? O tym za chwilę. Ale nie zmienia to faktu, że był to zdecydowanie najbardziej konsekwentnie zrealizowany projekt w moim życiu.
Tutejszy blog jest zdecydowanym beneficjentem tego projektu. Bo spośród wszystkich 367 treści, aż 213 opublikowane zostało tutaj. Pozostałe trafiły na Photo Sorry (113), Grochowina.net (35) oraz Degustacje Groszków.
Udało mi się zdobyć kilku nowych czytelników. Do wielu moich znajomych dotarło to, że prowadzę bloga. Kilku osobom uświadomiłem, że nie jest to ot, taka pisanina na kolanie. Udało mi się sprowokować kilkoro znajomych do spontanicznego podania dalej moich treści. A to z kolei spowodowało, że pozyskałem kilkoro wiernych czytelników spoza kręgu swoich najbliższych. I to cieszy najbardziej.
Udało mi się zamknąć kilka tematów, na których pomysł wpadłem kilkanaście miesięcy temu, ale z różnych powodów nie potrafiłem ich dopiąć do końca. Przykład? “Rodzaje czapek z daszkiem”. To specjalnie dla tego tekstu w listopadzie 2015 wprowadziłem na blogu kategorię “moda”.
Udało mi się przez pełny rok publikować bez przerwy jeden cykl. Nie ważne gdzie byłem, nie ważne w jakim stanie kończyłem weekend czy w jakim nastroju zaczynałem tydzień — zawsze co poniedziałek na blogu pojawiał się nowy odcinek “Sztos Alertu”.
Udało mi się jednym tekstem doprowadzić do zawieszenia bloga. Dzięki udostępnieniu tekstu “Kim jest Krzysiek Gonciarz?” przez samego Krzyśka Gonciarza przeżyłem tu istne oblężenie. Ale o tym już przecież wiecie, bo donosiłem o tym w osobnym tekście. Swoją drogą ów przegląd twórczości Czysa zebrał również najwięcej lajków w historii bloga. Przed wyłączeniem wtyczki zliczającej polubienia, tekst posiadał jakieś 1,4 tysiąca kciuków w górę. Przyznam szczerze, że… całkiem spoko!
Efektem ubocznym całego tego projektu było… w pewnym stopniu opanowanie pisania do internetu.
Przyzwyczaiłem się pisać teksty pod wpływem emocji. Gdy coś mnie cieszyło, wkurwiało lub smuciło, zamiast myśleć “powinienem o tym napisać na blogu”, po prostu siadałem i pisałem.
Nadal nie porywam tłumów. Ale wyszukuję całkiem ciekawe tematy i potrafię już całkiem szybko ubrać nieuczesane myśli w kilka akapitów nadających się do lektury.
Z kilkoma treściami wyprzedziłem innych. Niektóre ciekawostki publikowałem w cyklu “Piąteczek” zanim trafiły do trendsetterskich serwisów. “Oni to wszystko przewidzieli”, czyli fragmenty “Za chwilę dalszy ciąg programu” Manna i Materny sprzed kilkunastu lat, które trafnie komentują dzisiejszą sytuację polityczną opublikowałem w grudniu 2015. Pół roku później o tejże analogii pisała Gazeta.pl, a w grudniu 2016 temat ten przypomniała również Polityka. Swetry świąteczne łatwiej w tym roku było kupić w galeriach handlowych niż w ciucholandach. Temat ten poruszano w prasie i w programach śniadaniowych… A ja tylko pozwolę sobie przypomnieć tekst sprzed roku. A kilka godzin po publikacji mojego rankingu tegorocznych świątecznych reklam Wysokie Obcasy opublikowały swój. Cztery na siedem spotów się pokrywało z moją listą.
I cóż to wszystko oznacza? PLAGIAT? No, skądże. Ale pokazuje mi to tylko, że tą całą moją blogową pisaninę mógłbym spokojnie robić dla jakiegoś większego tytułu…
Co nie wyszło?
W temacie samego publikowania treści nie wyszło mi kilka rzeczy.
Przede wszystkim… już w pierwszym miesiącu nagiąłem nieco zasady projektu. Nie doprecyzowałem na starcie tego, gdzie te codzienne publikacje mają się pojawiać. I zamiast skupić się na jednym miejscu — czyli MyNameIsAks.com — projekt rozrósł się do czterech blogów. Do samego końca miałem poczucie, że… jednak Was trochę oszukałem.
W czasach studenckich być może mógłbym na to sobie pozwolić, ale dziś — mając pełnoetatową i pełną wyzwań pracę oraz rodzinę na głowie — ciężko mi sobie wyobrazić dostarczanie Wam składających się z kilku sensownie brzmiących akapitów treści. Dlatego z perspektywy czasu wiem jednak, że fortel ten pozwolił mi tak na prawdę ukończyć projekt z sukcesem.
Zdarzyło mi się opublikować tą samą treść dwa razy… Nie, nie tutaj. Na fotoblogu. Ot, niby błahostka. Niby nie naruszyłem zasad projektu, bo powołując go do życia obiecałem sobie codzienne publikacje. Zapomniałem dodać co prawda, że powinny być one unikalne… Błąd ów zdarzył się dwukrotnie. I absolutnie nie było zamierzony. Ale mimo wszystko, było to pewnego rodzaju wykroczenie.
Skoro przy nim jesteśmy fotoblogu… Przyznać muszę, że jego istnienie uratowało cały ten projekt. Bo gdy tylko nie miałem weny, pomysłu lub czasu, wystarczyło opublikować wyciągnięte z czeluści dysku zdjęcie. Dość szybko jednak okazało się, że nie posiadam aż tak dużo fotografii, którymi chciałbym się podzielić z ludźmi. I szczerze przyznam, że średnio jestem zadowolony z aktualnego kształtu Photo Sorry. Mam nadzieję, że z czasem pojawiać się będą tam kolejne, bardziej wartościowe kadry.
Wielokrotnie zmuszałem się do pisania “na siłę”. Zdarzały się sytuacje, gdy ilość była ważniejsza od jakości. Ten przymus publikacji miał też trochę plusów. Bo — jak już wspomniałem — dopiąłem kilka tematów, których szkice albo koncepty czekały na swój moment od kilkunastu miesięcy. Niestety zadziałało to i w drugą stronę — kilka tematów nie doczekało się realizacji z powodu braku czasu na opracowanie.
Pojawiło się też trochę zapychaczy. Nie będę ich tu wytykał palcem, ale nie ukrywam, że opublikowałem kilka absolutnie niepotrzebnych postów. Bo gdyby nie #1Dziennie, to nie powstałby taki tekst, jak “Nic tu nie ma”. A to akurat wszystkim wyszłoby na dobre…
Za absolutną porażkę uważam ilośc wpisów na blogu o żarciu, czyli na Degustacjach Groszków. Bo traktuję go nieco bardziej poważnie niż projekt fotograficzny. I na początku eksperymentu #1Dziennie zakładałem, że będzie on drugim pod względem częstotliwości publikowania miejscem. Sześć opublikowanych postów uważam za kpinę.
Tyle, jeśli chodzi o podsumowanie samych treści. Ale sam projekt spowodował również, że nie poszło mi kilka innych rzeczy.
Przede wszystkim — zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzałem przy komputerze. Praktycznie całe prywatne życie przez ten czas podporządkowane było mojemu blogowi. Bo jeśli nie dłubałem akurat jakiegoś tekstu, to szukałem ciekawostek do Piąteczek, nowości muzycznych do Sztosów, albo po prostu — szukałem inspiracji.
W związku z powyższym, przez te dwanaście miesięcy trwania projektu przeczytałem bardzo mało książek. Choć na bieżąco gromadziłem kolejne pozycje, na samo czytanie poświęcałem zdecydowanie mało czasu. Praktycznie wszystkie pozycje po które sięgnąłem związane były z obszarami zawodowymi. I źle mi z tym.
Nie udało mi się również zrealizować żadnego projektu graficznego. W planach miałem własne koszulki i naklejki. Nie, nie chciałem uruchamiać kolejnej marki ulicznej odzieży. Ale sporo czasu minęło od kiedy ostatni raz chodziłem w zaprojektowanych przeze mnie wzorach tiszertów. I pora to nadrobić.
Nie udało się też zamknąć projektu wideo, do którego ujęcia ruszyły z początkiem maja. To z kolei przyblokowało uruchomienie innego muzycznego cyklu na blogu, do którego ów materiał wideo miał być pewnego rodzaju wprowadzeniem. Temat powinien wrócić w pierwszym kwartale 2017. Warto czekać.
Co dalej?
Robić swoje. To misja na 2017.
Jak już pewnie zauważyliście, chwilowo robimy sobie odpoczynek od Piąteczek, Sztos Alertów i Rewindów. Te serie w pewnym sensie zbudowały rozpoznawalność bloga i przyciągnęły nowych czytelników. Prawda jednak jest taka, że kolejne teksty w ramach tych cykli czytane były przez kilkanaście osób. Nie wiem jeszcze jaka będzie ich przyszłość. Zapewne co jakiś czas będą odbijać się tu czkawką. Nie wiem jeszcze jak bardzo regularną.
W 2017 na pewno chciałbym poeksperymentować trochę z formatem wideo. Nie, nie dlatego, że chcę być jak Gonciarz. Nie, nie dlatego, że teraz to takie modne. Ale dlatego, że chcę nauczyć się pracy z kamerą, zarówno przed nią, jak i z jej drugiej strony.
Co ważne — usunąłem lajki. Z pełną premedytacją. W ramach projektu “JAKOŚĆ. Nie jakoś”. Bo zależy mi, by zacząć skupiać się na dostarczaniu bardziej sensownych treści. Profil bloga się nie zmienia. Tylko zamierzam się trochę bardziej do tej mojej pisaniny przykładać.
Ot, tyle wniosków po wrzuceniu 367 (prawie) unikalnych treści do internetu w ciągu 366 dni.
A jeśli macie ochotę zobaczyć pełną listę wszystkich tychże treści — zróbcie HOP na drugą stronę.
–> HOP HOP HOP <–