Ostatnio rzekłem:
Vincent Vaughn kojarzy mi się z kinem niskich lotów. Kojarzę go głównie z mniej abitnych komedii.
No więc… od 21 czerwca moje podejście może zmienić się diametralnie.
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=4OfU7CGY5DQ”]
Sezon 1
Przyznam szczerze, że do zeszłego roku podobną opinię miałem o panu Matthew Macconaughey.
Człowiek o jednym z najbardziej połamanych nazwisk Hollywood (które zawsze wymawiam mniej więcej tak: Makkonohoueueuej) kojarzył mi się głównie z komedyjkami romantycznymi, które omijałem szerokim łukiem.
I nagle wjechał Detektyw.
Mroczny. Połamany. Poplątany. Przerażający. Intrygujący. Trzymający w napięciu. Zapierający dech…
To jeden z tych seriali, który oglądając na bieżąco przeklinasz, że nie został wydany jak House of cards. W pewnym sensie zazdroszczę ludziom, którzy odkryli go po skończeniu całej serii. Bo kończąc pierwszy odcinek nie możesz doczekać się, by odpalić kolejny.
A zgorzkniały Rust Cohle, który na posterunku odtwarza historię śledztwa sprzed lat został tu tak wykreowany przez Makkoheueueueueueueja, że #WOW!
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=LejnTJL173Y”]
Sezon 2
Odpaliłem trailer i… podniosłem wysoko brew ze zdziwienia.
Ale, jak to… Collin Farrell? No dobra, te zagrał kilku popaprańców. Ale Vaughn? No… nie wiem…
Spodziewam się jednak, że z końcem drugiego sezonu Detektywa moja przytoczona we wstępie opinia o Vincencie ulegnie mocnej weryfikacji. Obym się nie mylił.