Osadzona w latach siedemdziesiątych historia kilku czarnoskórych kumpli, którzy pokochali miłością najszczerszą raczkującą i jeszcze nie zamkniętą w żadnych sztywnych definicjach kulturę hiphopową to rzecz, na którą czekałem śliniąc się niemiłosiernie.
Czy coś mogło pójść nie tak?
Uwaga: będą spoilery. Delikatne. Ale jednak będą.
Vinyl
Wszystko zaczęło się od “Vinyla”.
Opowieść o Richim Finestrze, nieprzewidywalnym dyrektorze wytwórni płytowej wciągnęła mnie bez reszty. Też lata 70., też NYC. Poznajemy go w momencie podpisywania umowy sprzedaży swojego podupadającego biznesu, który — za sprawą dość interesującego katalogu — ma dać jemu oraz jego wspólnikom dostatnie, ociekające zajebistością życie. Dokładnie w tym samym momencie Richie cudownie przeżywa katastrofę budowlaną. I postanawia odmienić życie. Zrywa umowę sprzedaży, wywala na bruk swoich łowców talentów i postanawia zrewolucjonizować popkulturę wpuszczając do niej powietrze w postaci brzmień z mocnego undergroundu.
Bez koloryzowania, bez naciągania faktów. Kokaina, seks, przemoc, morderstwa, tuszowanie swoich występków, łapówki, mafia i układziki. Z Nowym Jorkiem w tle i fenomenalną muzyką w głośnikach.
Choć wątek hiphopowy się tu pojawia, to “Vinyl” skupia się przede wszystkim — lub wręcz wyłącznie — na muzyce gitarowej.
Na kolejne odcinki serialu z katalogu HBO czekałem z wypiekami na twarzy, zarywałem noce na ich oglądaniu i odczuwałem głód w oczekiwaniu na ciąg dalszy historii.
Mniej więcej w tym momencie trafiłem na zapowiedź “The Get Down” i… zwariowałem. Bo trailer przywoływał w pamięci najlepsze, klasyczne filmy hiphopowe z lat osiemdziesiątych — “Krush groove”, “Wildstyle”, “Beat street” czy dokumentalne “Style Wars”.
The Get Down
Produkcja pierwszego sezonu tego serialu pochłonęła 120 milionów dolarów.
Premiera odbyła się w połowie sierpnia i — co typowe dla Netflixa — udostępniono od razu sześć odcinków. Nie jest to jednak pełen sezon (jak miało to miejsce z “House of cards”), ale pierwsza połowa. Druga partia ma się pojawić w 2017.
Na wciągnięcie udostępnionych odcinków wystarczyła jedna deszczowa niedziela. Stało się tak za sprawą trzech elementów tego serialu: muzyki, niezwykłego odtworzenia klimatu tamtych czasów oraz archiwalnych nagrań dokumentujących życie Afroamerykanów w latach siedemdziesiątych.
Chyba się do tego Państwu nie przyznawałem, ale… lubię disco. Te soczyste, pełne groove’u, dyskotekowe brzmienia czerpiące garściami z funkowych i soulowych klasyków. W wykonaniu The Salsoul Orchestry, Earth, Wind & Fire, Donny Summer czy Chic. Dodajcie do ścieżki dźwiękowej wszystko co najlepsze w muzyce lat 70-tych (Marvin Gaye, Nina Simone, Stevie Wonder, Curtis Mayfield, The Jimi Castor Bunch) i dostajecie serial z najlepszą ścieżką dźwiękową z jakim miałem do czynienia kiedykolwiek.
“The Get Down” jest kolejnym — po choćby wymienionym “Vinylu” czy chóralnie opiewanym ostatnio “Strager Things” — serialem dopracowanym w najdrobniejszym szczególe scenografii czy kostiumów. Większość scen spokojnie możnaby wmontować w “Wildstyle” i po nadaniu im odpowiedniego efektu dziada symulującego stare nagranie trudno byłoby odróżnić fragmenty współczesne od tych sprzed trzydziestu lat.
A skoro już przy starych nagraniach jestem — obecność archiwalnych scen dokumentujących to co się działo w tamtych czasach na ulicach jest dla mnie największą wartością dodaną tego serialu. Zasadniczo — to właśnie one pokazują, że życie uliczne życie nie było wtedy sielanką.
Nie jest kolorowo
W zupełnym przeciwieństwie do tego, jak próbują kreować ją twórcy “The Get Down”. Niby jest straszno, niby niebezpiecznie — narkotyki, morderstwa i przemoc i generalnie “życie to nie je bajka”, ale jednak przez większość czasu scenarzyści prowadzą opowieść tak, że w sumie to jest spoko.
Patrząc na charakterystykę postaci — sztampa goni sztampę.
Na pierwszym planie mamy do czynienia z młodym, osieroconym przez oboje rodziców, niezwykle utalentowanym czarnuchem, któremu pisane jest wyrwanie się ze slumsów. Albo ulicznego cwaniaka, który za sprawą muzyki, chce wyjść z przestępczego półświatka, ale równocześnie legalnie nie jest w stanie zarobić na życie. Lub też niezwykle uzdolnionego artystę, który trafia do homoseksualnego środowiska…
Z dalszymi planami wcale nie jest lepiej. Chodzący po domu w majtkach konkubent ciotki, który wiecznie narzeka na jednego z bohaterów i obiecuje, że pewnego dnia zrobi z niego faceta. Rodzice dzieciaków parają się najbardziej standardowymi czarnoskórymi zawodami — właściciele barbershopu, szalony saksofonista czy nawiedzony kaznodzieja (oczywiście z mroczną przeszłością). Do tego wielka, czekoladowa mamuśka jako głowa mafijnej rodziny, jej synalek playboy czy zgrywające twardzieli dzieciaki jako członkowie niebezpiecznych gangów…
No, murzynie — proszę cię. Czy mogło być bardziej oczywiście?
Serial przez większość czasu zupełnie nie trzyma w napięciu. Jakbym oglądał “Cudowne lata” z fabułą osadzoną w slumsach. Przez wszystkie sześć odcinków czekałem na moment, aż któremuś z głównych bohaterów przydarzy się coś złego — ktoś zginie, albo wpadnie i pójdzie siedzieć, albo w ogóle coś nie pójdzie tak jak założył. I nic. Ich droga do celu, choć może nie usłana płatkami róż, jest jednak prosta. A oglądając finałową scenę czułem się, jakbym oglądał film z Bollywoodu. Był śpiew, były tańce, była radość…
Ale szczerze mówiąc — dla tej ostatniej, najważniejszej dla pierwszej części sezonu sceny warto było wytrwać w oglądaniu. Bo w niesamowity sposób oddaje klimat hiphopowych imprez oraz składów tamtych czasów. I mam nadzieję, że w dalszej części The Get Down Brothers częściej będą dochodzić do głosu.
Czy warto poświęcić kilka godzin swojego czasu na tę produkcję Netflixa? Jeśli z kulturą hiphopową jesteś na bakier, to pewnie nie przebrniesz przez pierwszy, półtoragodzinny odcinek w całości. Jeśli twórczość Grandmaster Flasha czy Sugarhill Gang nie jest Ci obca, to podpowiadam — kolejne odcinki przyswaja się dużo lepiej. Nie jest to może majstersztyk, ale współcześnie jedna z ciekawiej cofających do tamtych czasów produkcji.
Na koniec zostawiam Was ze świetnym remiksem mojego człowieka Warsona, który wziął na warsztat jeden z kluczowych utworów w fabule “The Get Down”:
https://soundcloud.com/warson/the-get-down-soundtrack-set-me-free-warson-remix-free-download