fbpx
Przejdź do treści

Podaj popkorn: “Sprzątanie z Marie Kondo”

Nowy rok, nowy ja.

Jest dru­gi sty­cz­nia, a ja już (praw­ie) wybrałem siłown­ię, na którą się (już wkrótce) zapiszę i wysprzą­tałem (praw­ie) całą garder­obę… OSZALAAAAAŁEEEEEM.

Po kwad­ran­sie ogą­da­nia pier­wszego odcin­ka “Sprzą­ta­nia z Marie Kon­do” na Net­flik­sie parsknąłem śmiechem i stwierdziłem:

TAK TO JA UBRANIA MOGĘ SKŁADAĆ, JAK SIĘ DO WALIZKI PAKUJĘ!!!

Trzy godziny później okaza­ło się, że wcale nie potrze­bu­ję całej szu­fla­dy na pidżamy.

W zasadzie w ogóle nie potrze­bu­ję trzy­mać ich w szu­fladzie, bo zmieszczą się na półce za skar­petka­mi. Zwłaszcza po tym, jak odchudz­iłem je o te, które nigdy się nie doczekały odnalezienia pary albo rozs­tałem się z “tymi ulu­biony­mi, które mają tylko małą dzi­urkę na pal­cu”. W ogóle okazu­je się, że skar­petek mam zapas na najbliższe osiem­naś­cie lat. A na półce z bluza­mi, które zawsze wypadały na głowę po otwar­ciu szafy, znalazło się nawet miejsce na sen zimowy dla krót­kich spodenek…

For­ma tego pro­gra­mu doprowadza mnie do sza­łu. Jeśli oglą­dal­iś­cie kiedyś Cesara Mil­iana — tego zak­li­nacza psów — to coś jak to, tylko zami­ast ratować ludzi od sza­lonych i upierdli­wych psów, to Kon­do ratu­je ludzi od tonię­cia w bała­ganie. Albo lep­iej — to coś jak Gesslerowa w “Kuchen­nych Rewoluc­jach”, która nie tylko ratu­je restau­rac­je, ale przede wszys­tkim jest ter­apeutką od związków i popraw­ia ludziom życia. No to tu tak samo, tylko Kon­do ratu­je ludzi od tonię­cia w bała­ganie. Przy okazji popraw­ia­jąc im kon­fort życia.

Do tego wszys­tkiego wyobraź­cie sobie, że prowadzą­ca pro­gram najpierw “wita się z domem”, odpraw­ia­jąc krótką japońską mod­l­itwę, a przy okazji rozstawa­nia się z każdą rzeczą zachę­ca do “pożeg­na­nia się z nią i podz­iękowa­nia za wspól­nie spęd­zony czas”. Chwyta­cie?

 

O Marie Kon­do w kon­tekś­cie porząd­kowa­nia swo­jego otoczenia usłysza­łem już jak­iś czas temu. Od człowieka, który zde­cy­dowanie potrafił oga­r­nąć swój pier­dol­nik i ufam w więk­szość rzeczy, które rekomenduje.

Jestem typem “kolekcjon­era”, do rzeczy przy­wiązu­ję się moc­no i ciężko mi się z nimi rozstawać. Ale choć od pewnego cza­su czu­ję się przeład­owany tym wszys­tkim co do domu znoszę (bo przyz­nać muszę, że znoszę ja), to jed­nak do sprawdzenia tejże metody motywacji mi zabrakło.

I mimo tej całej otocz­ki śmiesznoś­ci, mimo den­er­wu­jącego poczu­cia zbaw­ia­nia ludzkoś­ci przez porząd­kowanie… nie dość, że dotr­wałem do koń­ca odcin­ka, to jeszcze ruszyłem tyłek z kanapy i spróbowałem zaap­likować w swoim otocze­niu to, co w telewiz­orze zobaczyłem.

Nie wiem na jak dłu­go te tech­ni­ki zostaną w moim życiu. Możli­we, że przy najbliższej okazji ścią­ga­nia rzeczy z suszar­ki dołożę nied­bale kil­ka rzeczy na górę ułożonych w kosteczkę rzeczy. Tylko po to, by chwilę później spośród tych równi­utko ułożonych bluz wyciągnąć szy­bko tę leżacą na samym dnie, przy okazji rujnu­jąc układ całej resz­ty… To bard­zo praw­dopodob­ne scenariusze.

Nie wiem też czy dotr­wam do koń­ca całej serii “Sprzą­ta­nia z Marie Kondo”.

Ale z pewnoś­cią dam szan­sę jeszcze dwóm, trzem odcinkom. Tylko po to, by zobaczyć co doradza w tema­cie porząd­kowa­nia (lub rozstawa­nia się) takich obszarów domowych zbiorów, jak książ­ki, papiery, pamiąt­ki czy inne durnostojki.

Bo nawet jeśli nie wytr­wam i prak­ty­ki te nie wejdą mi w krew, to przy­na­jm­niej na jak­iś czas tę przestrzeń wokół siebie odchudzę. Oczy­wiś­cie w prz­erwach od odchudza­nia siebie samego. Jak już tę siłown­ię wybiorę. I się na nią zapiszę.