Wstyd przyznać, ale dawno nie byłem w kinie. I nowe przygody 007 wydawały się być dobrą okazją, żeby to zmienić.
Od kilku dni na moim Fejsbuniu przetacza się fala skrajnych opinii — od peanów po hejty. Dołożę zatem swoje trzy grosze.
Jestem wielkim fanem tego, co stało się z najsłynniejszym agentem z dwoma zerami od czasu, gdy w jego rolę wcielił się Craig. Z wypacykowanego pajaca przekształcił się w prawdziwą maszynkę do zabijania. Inspektor Gadżet nabrał brudu, nienagannie wyprasowany w kant garnitur ustąpił wygniecionym koszulom w sytuacjach, gdy trzeba było sobie pobrudzić ręce. I każdy z trzech kolejnych odcinków wywoływał u mnie efekt wow.
Lokowanie produktu
Jeden z najczęściej przewijających się zarzutów w stosunku do Spectre brzmi:
zamiast płacić za bilety na Bonda, powinno płacić się widzom za oglądanie jednego wielkiego zbitka reklam
Nie raziło mnie to aż tak bardzo.
Jedyny moment, gdy stwierdziłem “ok, przeginają” to ujęcie, w którym Q przekazuje Bondowi jego nowy zegarek Omega. Scena stworzona chyba tylko na potrzeby lokowania produktu…
Poza tym: Aston Martin — wiadomo, od zawsze sztandarowa zabawka Jamesa oraz jedna scena z zieloną butelką piwa w ręce (pewnie Heineken, choć bez pokazywania etykietki). I tyle.
Lokowanie polskiej wódki Belvedere zupełnie nie zauważyłem.
Otwarcie
Nie jestem fanem promującego Spectre utworu.
Sam Smith nigdy nie przykuł mojej uwagi jakoś szczególnie. No, może poza współpracą przy okazji nowego Disclosure. Ale “Writings on the wall” jest nudne jak flaki z olejem…
Nie jestem też fanem otwierającej animacji. Rozumiem: ośmiornica jako bezpośrednie odwołanie do symbolu umieszczonego na pierścieniu i jako symbol wszechogarniającej swymi mackami organizacji. Ale wizualnie zupełnie nie przypadło mi to do gustu.
A absolutnym hitem było umieszczenie nazwiska Moniki Belluci wśród pierwszych nazwisk. Dlaczego? Bo zagrała pięciominutowy epizod…
Bohaterowie
Jeden z dwóch moich głównych zarzutów to zupełnie płaskie charakterystyki postaci. Kolejni bohaterowie wchodzą i schodzą z ekranu. Bez żadnego wprowadzenia, bez większego sensownego osadzenia w historii. Po prostu: cześć i cześć. Jak na przykład zabijaka z metalowymi kciukami. Czy wspomniana już Bellucci.
Zupełnie niewykorzystany jest potencjał Moneypenny, która pojawiała się już u boku Bonda w terenie. Teraz jej rola sprowadza się do wyszukiwania informacji.
Lea Seydoux w roli kobiety u boku 007 jest zupełnie nijaka. Tempo od momentu poznania się granej przez nią Madeleine Swann z Craigiem do wypowiedzenia przez nią “kocham cię” było wybitnie żenujące. A za niektóre dialogi wymienione pomiędzy nimi powinni otrzymać przynajmniej nominację do Złotej Maliny.
Fabuła
Drugi zarzut i zdecydowanie największy zawód dotyczy fabuły… Straszna nuda.
Mocna scena w Meksyku na otwarcie zapowiada wartką akcję. A chwilę później okazuje się, że przez dwie kolejne godziny niemalże zasypiam. Nowy Bond przez większość filmu zupełnie nie trzyma w napięciu. Akcja znowu nabiera rozpędu na jakieś 20 minut przed końcem i wtedy trzyma się w ryzach już do końca.
Kadry
Żeby nie było, że tylko narzekam — standardowo najnowsze przygody 007 nie zawiodły w kategorii zdjęć. Piękne lokalizacje i super szerokie kadry powodują, że nie nudziłem się totalnie. Ale jak idę do kina na film akcji, a skupiam się na aspektach technicznych jego realizacji to chyba jednak jest coś nie tak…
Ciekawostką jest, że jednym z operatorów był Polak — Łukasz Bielan. To gość, który w swoim dorobku ma pracę przy takich hitach, jak “Życie Pi”, dwie części “Transformers”, “Hancocka”, a na rodzimym gruncie — “Ziarno prawdy” (z którego zapamiętałem m.in. właśnie fantastyczne kadry). Nie ma się co dziwić, skoro swoją operatorską przygodę zaczynał “Chaplina”, “Bezsenności w Seatle” czy “Co gryzie Gilberta Grape’a”.
Dobre wywiady do przeczytania tu: [ klik klik ] i trochę plotkarski tu: [ klik klik ]
Przyznam szczerze, że nie znałem człowieka. I to jest chyba największy zysk z obejrzenia nowego Bonda.
Skyfall »> Spectre
Po świetnym Skyfall bardzo ostrzyłem sobie zęby na nowy odcinek. Zwłaszcza, że wyszedł z rąk tego samego reżysera — Sama Mendesa.
Ale porównywać te dwa filmy to tak, jakby zestawić utwór z poprzedniego Bonda śpiewany przez Adele z wersją wykonaną przez Okupnik. W towarzystwie kozy.
(btw: śmiechłem, że wciąż nie zablokowali…)