fbpx
Przejdź do treści

Piąteczka #75

Uszanowanko! Dziś piątek, więc pora na por­cję piąteczkowych rekomen­dacji. Zap­ni­j­cie pasy i… jedziemy!

Barbican

W drugiej połowie czer­w­ca odwiedzil­iśmy Lon­dyn na cztery dni. O czym zapewne więk­szość z Was już wie za sprawą mojego insta­gra­ma. Tym razem zabrakło stan­dar­d­owej relacji fejs­bukowej — jak miało to miejsce w przy­pad­ku Rzy­mu, Kopen­ha­gi czy Aten. Brak wyjaz­dowych apde­jtów wyni­ka z inten­sy­wnoś­ci wyjaz­du. Ale na pewno spróbu­ję jakoś ten wypad pod­sumować, bo praw­da jest taka, że nigdy wcześniej w tak wyjątkowym miejs­cu nie byłem.

Jed­nym z najbardziej niezwykłych miejsc, które dane nam było odwiedz­ić było Bar­bi­can Estate. To budowane pomiędzy lata­mi 60-tymi i 80-tymi poprzed­niego wieku potężne osiedle mieszkan­iowe jest perłą architek­ton­icznego bru­tal­iz­mu. Tym co Grosz­ki lubią najbardziej.

Skła­da się z trzech potężnych i majes­taty­cznych wież i kom­plek­su nis­kich budynków. Poza przestrzeni­a­mi mieszkalny­mi mieś­ci się tu Bar­bi­can Cen­tre, w którego skład wchodzą m.in. cen­trum sztu­ki, siedz­i­by Lon­don Sym­pho­ny Orches­tra i BBC Sym­pho­ny Orches­tra oraz londyńs­ki odd­zi­ał Roy­al Shake­speare Company.

Eksploru­jąc to cen­trum czułem się trochę jak bohater “Mechan­icznej pomarańczy” Kubric­ka, a trochę jak na planie “High-Rise” Wheat­ley’a. Miejsce wyjątkowe, do którego z pewnoś­cią wrócimy.

W ramach piątecz­ki pod­suwam dwa mate­ri­ały. Pier­wszym jest his­to­ria Bar­bi­canu w pigułce:

A dru­gi to pochodzą­cy z 1969 roku pon­ad dwudziestomin­u­towy doku­ment opisu­ją­cy pow­stawanie tego miejsca:

Swo­ją drogą — przy okazji wiz­y­ty w Lon­dynie udało mi się skreślić kole­jną pozy­cję z mojej buck­et listy. A konkretniej:

#32: Zobaczyć pracę Banksy’ego na żywo

Dwie z czterech obe­jrzanych prac znaleźliśmy w tunelu pod Bar­bi­canem. Obie prace stwor­zone zostały z okazji zor­ga­ni­zowanej w 2017 roku wys­tawy prac Jean-Michela Basquiata.

Zapach sztucznej inteligencji

W trak­cie naszej wiz­y­ty w Bar­bi­can Cen­tre postanow­iliśmy odwiedz­ić poświę­coną sztucznej inteligencji wys­tawę AI: More than Human.

Ta ekspozy­c­ja to chy­ba najlepiej udoku­men­towana his­torii roz­wo­ju AI i robo­t­y­ki z jaką miałem kiedykol­wiek sty­czność. Opowieść zaczy­na się od cza­sów starożyt­nych prezen­tu­jąc ówczesne prag­nienia oży­wia­nia przed­miotów i istot, prze­chodząc przez bardziej współczesne choć moc­no odległe cza­sy początków algo­ryt­mi­ki, począt­ki robo­t­y­ki po moc­no futu­rysty­czne maszyny… z który­mi mamy do czynienia już teraz.

Nie ukry­wam — wiele z prezen­towanej tu ekspozy­cji znałem już wcześniej. Przez co obcow­anie z eksponata­mi na żywo nie wpraw­iało mnie w aż tak wielką ekscy­tację czy zaskoczenie.

Była jed­nak jed­na insta­lac­ja, która zro­biła na mnie fenom­e­nalne wraże­nie. I nie ukry­wam, że wybiła mnie trochę ze stre­fy kom­for­tu. Otóż zaak­cep­towałem już fakt, że sztucz­na inteligenc­ja rozpoz­na­je obrazy, dźwię­ki, dotyk. Ale do tej pory nie sądz­iłem, że zaskoczy mnie w obszarze węchu.

W trak­cie wys­tawy zaprezen­towano pro­jekt Resurect­ing the sub­lime, w ramach którego zmier­zono się z próbą odt­worzenia zapachu wymarłych roślin. (Spo­jler: możli­we, że piszę ter­az pier­doły). Z tego co zrozu­mi­ałem — na pod­staw­ie wyciąg­nię­tych z archi­wum cząstek zasus­zonych kwiatów postanowiono odt­worzyć molekuły tychże i za pomocą znanych połączeń zapa­chowych odt­worzyć ich woń. Tak czy inaczej — w trak­cie wys­tawy moż­na było ten zapach poczuć i przyz­nam szcz­erze, że cała ta inic­jaty­wa była dla mnie sporym zaskocze­niem. Mam wraże­nie, że przekroczyłem kole­jną granicę.

Więcej o pro­jek­cie Resurect­ing the sub­lime: [ klik klik klik ]

Generator sof, internauci i font

Było mega poważnie, więc ter­az trochę luzujemy.

Jak­iś czas temu Ikea udostęp­niła na swo­jej stron­ie gen­er­a­to­ry pozwala­jące zaplanować przestrzeń swo­jego mieszka­nia z wyko­rzys­taniem szwedz­kich mebli.

Oczy­wiś­cie każdy inter­ne­towy gen­er­a­tor prędzej czy później doczeka się alter­naty­wnego zas­tosowa­nia. I tak na Twit­terze zaczęły pojaw­iać sie takie propozy­c­je doty­czące urządza­nia wnętrz.

Jeden gość poszedł o krok dalej i w gen­er­a­torze sof zapro­jek­tował sofę w ksz­tał­cie napisu COUCH (ang. sofa):

O tym, że Ikea umie w real-time mar­ket­ing, czyli dzi­ała­nia tu i ter­az wiado­mo nie od dziś. I znów to udowod­nili. W odpowiedzi na kreaty­wne zas­tosowanie swoich gen­er­a­torów stworzyli font SOFFA Sans. Tak, by tworze­nie włas­nych napisów z ich mod­ułowych sof było dużo prostsze.

Zobacz i pobierz tutaj: [ klik klik klik ]

Fotografia deskorolki

Jak­iś czas temu Ilford — leg­en­darny pro­du­cent czarno-biał­cyh klisz do aparatów — stworzył minis­er­ię doku­men­tów poświę­conych fotografom desko­rolkowym. Do współpra­cy zapros­zono trzech artys­tów: Ray’a Bar­bee, Joe Brooke’a oraz mojego ulu­bionego Jasona Lee.

Każdy z nich ma odmi­en­ny styl, każdy z nich ma inną his­torię. Łączy ich miłość do czarno-białej fotografii. Wysoko rekomendowane.

Trail­er:

Ray Bar­bee:

Joe Brook:

Jason Lee:

25 lat “Ill Communication”

Wrzu­całem jak­iś czas temu na fejs­bukową grupę, podzielę się również i tutaj.

Nieco pon­ad miesiąc temu swo­je ćwierćwiecze świę­towała jed­na z najważniejszych płyt w moim życiu. 31 maja 1994 roku światło dzi­enne ujrzał czwarty studyjny album Beast­ie Boysów zaty­tułowany “Ill Communication”.

Kil­ka lat temu w drugim odcinku serii, w której opisy­wałem najważniejsze pły­ty swo­jego życia (swo­ją drogą — nigdy nie dokońc­zonej serii…) o tej pły­cie napisałem tak:

Kase­ta z tym mate­ri­ałem trafiła w moje łapy gdzieś w okoli­cach piątej lub szóstej klasy podstawówki. (…)

W 60-ciu min­u­tach upch­nęli tu niesamowicie różnorodne brzmienia. Punkowe “Tough Guy” czy „Heart attack man”, rapcore’owe „Sab­o­tage” zestaw­ione z funkowy­mi „Root down” i „Sure shot” poprzeci­nane świet­ny­mi instru­men­tal­ny­mi ścieżka­mi niosły ze sobą potężny ładunek emocjonalny.

I choć rapowych artys­tów omi­jałem jeszcze sze­rokim łukiem, to chy­ba właśnie dzię­ki ten albu­mowi za zacząłem bardziej przy­chyl­nie spoglą­dać w tym kierunku.

Wiele tej pły­cie zawdz­ięczam, częs­to do niej wracam. I chy­ba wstyd przyz­nać, ale… wciąż nie mam jej jeszcze na winy­lu… Ba, wciąż mam ją tylko i wyłącznie na kase­cie, którą tych dwadzieś­ci­ak­il­ka lat temu przyniosłem do domu… Czas chy­ba nadro­bić lukę na półce z woskami!

W każdym razie… z okazji 25-lecia pow­stał fajny mate­ri­ał, w którym Mike D i Ad-Rock opowiada­ją jak pow­stawał ten krążek: