fbpx
Przejdź do treści

Piąteczka #63

Sie­mano Pol­sko. A raczej — witam grono kilku­nas­tu osób, które zaglą­da­ją tu co piątek.

Jak zwyk­le — początek week­endu cele­bru­je­my pię­cioma cieka­wostka­mi wygrze­bany­mi z czeluś­ci inter­ne­tu. Baw­cie się dobrze, dzieciaki!

Wymarłe miasto

Ostat­nio przed­staw­iałem Wam his­torię Tian­ducheng — chińskiego opus­tosza­łego miastecz­ka, które imi­tu­je Paryż. Dziś kon­tynu­u­je­my tem­at wymarłych miast.

Poz­na­j­cie położone powyżej koła pod­biegunowego Pyra­mi­den. Miasteczko, które w zło­tych cza­sach komu­niz­mu było bard­zo prestiżowym miejscem na mapie Związku Radzieck­iego. Mieszczą­ca się tu kopal­nia zaopa­try­wała w węgiel całą północ­ną część kra­ju. W szczy­towym momen­cie osadę zasied­lało blisko 1000 osób. Pracu­ją­cy tu w lat­ach 70-tych i 80-tych ludzie uważa­ją czas spęd­zony w osadzie za najlep­szy okres w ich życiu.

W 1998 kopal­nię zamknię­to i wszys­t­kich mieszkańców wysied­lono. W 2007 roku postanowiono udostęp­nić opuszc­zoną wioskę jako atrakcję turysty­czną. Aby było to możli­we, zamieszkało w niej sześ­ciu przewodników.

I poniższy doku­ment przed­staw­ia właśnie his­torię tego miejs­ca ich oczami.

Miasto przyszłości?

Przenosimy się do Ari­zony, gdzie od lat 70-tych pow­sta­je ekspery­men­talne miasteczko o nazwie Arcosanti.

To taka współczes­na wios­ka hip­isów. Główną mis­ją ist­nienia tego miejs­ca jest wykom­bi­nowanie jak wieść bogate życie bez prawdzi­wego bogact­wa. A ekspery­ment pole­ga na eksplorowa­niu kon­cep­tu arcol­o­gy, czyli połączenia architek­tu­ry i ekologii. Celem Arcosan­ti jest umożli­wie­nie społecznej inter­akcji z miejską przestrzenią przy zachowa­niu jak najwięk­szego poszanowa­nia środowiska naturalnego.

Brz­mi dzi­wnie? Bo trochę tak jest. Ale czy ja kiedykol­wiek obiecy­wałem, że będą tu trafi­ały tylko przy­jemne tematy?

Ilustrowana historia kawy

Ostat­nio coraz częś­ciej zasy­pu­ję Was mate­ri­ała­mi wideo. Więc ter­az trochę lektury.

Numer 49 na mojej buck­et liś­cie brzmi:

49. Zrozu­mieć kawę

Los postanow­ił nieco ułatwić mi zadanie, bo kil­ka tygod­ni temu dwa pię­tra pod biurem Fresh­Maila swo­ją dzi­ałal­ność przeniosło Cof­fee Pro­fi­cien­cy. Czyli palar­nia kawy, przestrzeń szkole­niowa oraz kaw­iar­nia. A za barem spotkać moż­na na przykład Łukasza Jurę, uty­tułowanego baristę, m.in. mis­trza świa­ta aeropressu.

Gdy przy jed­nym z pier­wszych spotkań wypy­tu­jąc o ewen­tu­alne szkole­nia wspom­ni­ałem mu o moim punkcie z listy, usłysza­łem w odpowiedzi jed­no słowo: Ambit­nie.

Od czegoś trze­ba zacząć. Moż­na na przykład od ilus­trowanej his­torii kawy.

Zobacz tutaj: [ klik klik klik ]

coffee

Nocne tabasko, więc wrzuć na luz…

W ostat­nich tygod­ni­ach moc­no wiralowo rozniósł się po sieci mate­ri­ał Munchies, w którym Mat­ty Math­e­son odwiedza Nowy Orlean. Wybiera się tam w konkret­nym celu — żeby dowiedzieć się jak pow­sta­je Tabas­co oraz spotkać lokalnych sze­fów kuch­ni, którzy tworzą swo­je potrawy w opar­ciu o ostry sos.

Odbył kil­ka fajnych rozmów z kucharza­mi i kil­ka fajnych potraw skon­sumował. Ale mate­ri­ał odpal­iłem głównie po to, żeby zajrzeć na taśmę pro­duk­cyjną. Owszem, ten tem­at tam się przewinął, ale w całym filmie jest tak dużo pieprzenia bez sen­su, że czułem niedosyt po spac­erze w fabryce.

Dlat­ego zami­ast rekomen­dować Wam doku­ment od zało­gi Vice’a (który może­cie zobaczyć tutaj), pole­cam spac­er po Avery Island w towarzys­t­wie dwóch vlogerek.

Podwórkowe hopki

Wielokrot­nie pod­kreślałem — jestem miejską bestią. Odczuwam nieusta­jącą  potrze­bę inte­gracji z miejską tkanką. Chcę mieć możli­wość wyjś­cia na kawę i cias­to w miejs­cu, w którym wiedzą jak parzyć kawę; zjeść obi­ad w jakiejś fajnej kna­jpie; wyp­ić piwo w miejs­cu z dużym asorty­mentem; zobaczyć jakąś fajną wys­tawę czy film; wyskoczyć wiec­zorem na kon­cert; albo po pros­tu pos­nuć się uliczka­mi pomiędzy stary­mi kamienicami.

Ale z upły­wem cza­su dochodzę do wniosku, że w dwóch poko­jach braku­je mi przestrzeni. Że poza syp­i­al­nią i poko­jem dzi­en­nym przy­dał­by się jeszcze pokój gościn­ny i jakaś pra­cow­n­ia. Osob­ną bib­lioteką też bym nie pog­a­rdz­ił. Do tego kawałek ogród­ka, żeby kun­del mógł wygrze­wać się na traw­ie, żeby móc odpal­ić gril­la albo po pros­tu zalec z piwem na leżaku. I zda­ję sobie sprawę z tego, że najsen­sown­iejszym rozwiązaniem jest dom. Może kiedyś uda się to wszys­tko zrealizować.

A sko­ro już przy przestrzeni wokół domu jesteśmy. Jed­nym marzy się pusty trawnik. Inni woleli­by mieć duży basen. A kole­jni chcieli­by skalni­ak albo obsad­zony roślin­noś­cią tajem­niczy ogród.

Tom van Steen­ber­gen nie wyobraża sobie życia bez roweru. Zobacz­cie zatem co postanow­ił zro­bić ze swoim “ogród­kiem”: