Kolejny tydzień jak Kukuczka zleciał.
Plus jest taki, że dziś piątek. Jeszcze tylko została Wam lektura Piąteczki i… ogłaszam weekend.
Piąteczki od Pitchforka
Czasem aż podskakuję z wrażenia, gdy orientuję się jak dużo niesamowitej jakości materiałów odkrywam z opóźnieniem. Przykład pierwszy z brzegu — świetny cykl publikowany od sześciu lat na Pitchforku. Przegapiłem, bo nie jestem wiernym czytelnikiem tego serwisu. Ot, po prostu — czasem zaglądam, czytam tekst i zamykam.
A “5–10-15–20” to cykl w ramach którego zaproszeni muzycy pokazują jak kształtował się ich gust na przestrzeni całego życia. Sięgając do początków, opisują pierwsze wspomnienia muzyczne z czasów, gdy mieli pięć lat i następnie prezentują swą podróż po świecie dźwięków w odstępach pięcioletnich. Coś jak rozpoczęte tu 30 płyt minęło tylko bardziej skondensowane. Swoje historie opowiadali tutaj już m.in. Dam-Funk, Caribou, Canibal Ox, Carl Craig, Franz Ferdinand, Jamie Lidell, RZA, Flying Lotus czy Pusha‑T, więc spodziewać się można sporej różnorodności.
W najświeższym odcinku o swoich odcinkach opowiada Steve Martin. Tak, TEN Steve Martin. George Banks z „Ojca Panny Młodej”, inspektor Clouseau z „Różowej Pantery”, C.D. Bales z „Roxanne” czy sierżant Bilko z… „Serżanta Bilko”.
Bo okazuje się, że Steve gra na banjo. Właśnie wychodzi jego najnowszy album, nagrany w kolaboracji z Eddie Brickell „So Familiar”.
Przyznam szczerze — tego też nie wiedziałem. Ale wybaczam sobie, bo wielkim fanem bluegrassu nie jestem.
W każdym razie — Panie, Panowie, Panie — przed Wami muzyczna historia życia Steve’a Martina: [ KLIK KLIK KLIK ].
Warto też przejrzeć wcześniejsze zestawienia.
O, tutaj: [ KLIK KLIK KLIK ]
Wystawka Dam-Funka
A skoro już wspomniałem w poprzedniej części Dam-Funka… Pewnego razu zapakował do swojego bagażnika część swoich syntezatorów, wybrał się z nimi pod siedzibę wytwórni Stones Throw i zorganizował wystawkę.
Tego popołudnia można było wypróbować sprzęt, kupić go za grosze lub po prostu najzwyczajniej w świecie przybić piątkę z artystą i zamienić dwa słowa. Uwielbiam takie akcje i bardzo szanuję.
HuffingtonPost o łódzkich muralach
Życie kilka razy udowadniało mi, jak mały jest świat. 10 lat temu wybraliśmy się z Karolą na festiwal reggae’owy do Ostródy. Sami, zupełnie w ciemno. Na miejscu okazało się, że spotkaliśmy tak liczną ekipę znajomych z rodzinnego miasta, że rozbiliśmy wspólny obóz na polu namiotowym (pozdro Anna, pozdro Michał!).
Innym razem spacerując późnym wieczorem po uliczkach Barcelony usłyszałem kogoś mówiącego po polsku. Pięć sekund później okazało się, że przede mną idzie Daniel Drumz z małżonką. A razem z nimi założyciel Diggin.pl — Tomek Grebber, z którym znałem się tylko wirtualnie (pozdro Daniel, pozdro Maja, pozdro Tomek!).
Ostatnio odezwała się do mnie mieszkająca w Krakowie czytelniczka tego bloga (pozdro Alicja). Okazało się, że nasze babcie są sąsiadkami.
Kilka lat temu mejlowałem, jeszcze za czasów Exformers, mejlowałem sobie z Michałem Bieżyńskim na temat powoływanej właśnie do życia Fundacji Urban Forms i jej planach związanych z pierwszymi muralami w Łodzi. Wymienialiśmy korespondencję dobrych kilka tygodni, gdy okazało się całkiem przypadkiem, że w sumie to moi rodzice kupili od jego dziadków ziemię 15 lat temu. I teraz są bliskimi przyjaciółmi…
Michał miał prosty plan. Zorganizować w tej szarej, pofabrykanckiej Łodzi jedną z największych galerii wielkoformatowego graffiti w Europie. I konsekwentnie wciela go w życie. Pięć lat później łódzkie kamienice pokrywa już 45 prac. Autorstwa takich tuzów jak Os Gemeos, Aryz, Roa czy Etam Cru. Sam Michał koordynuje temat co prawda już nie w ramach Fundacji Urban Forms, a po prostu pod nazwą „Łódź Murals”. A o nim i o tym nowym projekcie piszą takie serwisy jak HuffingtonPost. DUMA!
Swoją drogą, wciąż nie udało się zobaczyć wszystkich prac. Mam nadzieję, że w 2016 uda mi się zaliczyć, którąś ze zorganizowanych wycieczek objazdowych. Albo może nawet i prywatne oprowadzanie przez kustosza?
Zobacz tutaj: [ KLIK KLIK KLIK ]
Covers
Lubię ładne rzeczy. Na przykład dobrze zaprojektowane książki.
I mam ogromny sentyment i sporą miłość do starych wydawnictw naukowych. Ktoś wpadł na szalony pomysł i okładki takich wydawnictw (anglojęzycznych)… wprawił w ruch. Efekt niecodzienny.
Te rutyny
Łóżko. Mycie zębów. Droga do pracy. Osiem godzin przy kompie. Droga z pracy. Obiad. Telewizor. Kolacja. Komputer. Prysznic. Mycie zębów. Łóżko. Powtórz.
Brzmi znajomo?
Francuski artysta uświadomił sobie kiedyś, że pokonywał tą samą trasę codziennie przez cztery lata. O tej samej porze, tą samą trasą. Po tym samym chodniku, mijając te same budynki. I w ten sposób powstał projekt „Rutyny”.
Autor rekomenduje, by przed rozpoczęciem oglądania animowanych fotografii odpalić poniższy utwór. Na stronie dźwięk umarł, więc kliknij tutaj, przewiń w dół i zobacz krótką zajawkę projektu…
…a następnie kliknij, by zobaczyć pełen projekt: [ KLIK KLIK KLIK ].
Spoko. Możesz. Na dziś już tu skończyliśmy.
Aha. Jakbyście przeoczyli, to powstało archiwum poprzednich odcinków.
O, tu: [ klik ]