fbpx
Przejdź do treści

Perypetie w szpitalu na peryferiach

Kolan szpotawych co praw­da nie mam, ale w tym tygod­niu, gdy zapy­tałem ortope­dę anal­izu­jącego wyni­ki rezo­nan­su na co sobie mogę poz­wolić, usłysza­łem bardziej zep­suć już go chy­ba pan nie może… A że przy okazji w wyniku anal­izy wys­taw­ionego jakieś dziesięć lat temu wyp­isu z łódzkiego szpi­ta­la przy­pom­ni­ało mi się kil­ka his­torii z tej placów­ki, to postanow­iłem się nimi podzielić.

Wspom­i­na­jąc ostat­nio przy okazji Dużych dzieci­aków… kondy­cję pol­skiej służ­by zdrowia, bazowałem trochę na tych wspom­nieni­ach. Okej, do przygód Goudy mi daleko (poz­dro, poz­dro), ale prag­nę zaz­naczyć, że ten tekst nie nosi znamion hejtin­gu (przy­na­jm­niej jawnych), a wręcz rzec to trze­ba — zami­arem auto­ra było by tekst ów miał charak­ter humorysty­czny. No to jedziemy.

Jakąś dekadę temu skrę­ciłem podle kolano. W liceum, na wue­fie, przy zbiórce pod koszem. Tak, upraw­iałem kiedyś sporty! Kolano na przemi­an wyskaki­wało, puchło, goiło się. A iter­ac­ja ta pow­tarza­ła się przez dłuższy czas. W tym cza­sie odwiedza­łem kole­jnych lekarzy, od których na przemi­an dostawałem zwol­nienia z wue­fu oraz okłady z altace­tu. Gdy po roku od kon­tuzji udało mi się trafić do kom­pe­ten­ten­go człowieka, to znaczy takiego, który postanow­ił mojego kolana dotknąć, okaza­ło się, że mam zer­wane więzadło krzyżowe. Wyrok: operacja.

Pom­inę tu wszelkie perypetie związane z próbą dosta­nia się na rezo­nans z NFZ­tu, kon­sul­tac­je z kole­jny­mi lekarza­mi, umaw­ian­ie ter­minu oper­acji itp. Bo jak to wyglą­da zapewne więk­szość z Was się ori­en­tu­je, a pisać mam tu o samej szpi­tal­nej wizycie.

No więc, przyszedł ten dłu­go wyczeki­wany dzień — robię check-in w łódzkim szpi­talu na Drewnowskiej celem zoper­owa­nia więzadła krzyżowego w kolanie prawym. Check-ina oczy­wiś­cie takiego real­nego, bo FSQ czy FB Places w 2003 były raczej abstrak­tem. Przy kon­troli lekarskiej związanej z rejes­tracją w szpi­talu usłysza­łem od pana w kitlu białym, że na kolanie posi­adam pryszcza. Pryszcz to zło i siedlisko bak­terii. Więc oper­acji raczej nie będzie, ale zade­cy­du­je o tym lekarz na poran­nym obchodzie, który będzie ostate­cznie kwal­i­fikował do oper­acji. Piżamkę przy­wdzi­ałem, łóżko dostałem.

Rano wjechała leżan­ka z oper­a­cyjną koszuliną oraz dyrek­ty­wa: prze­bier­aj się. Nim się zori­en­towałem, okaza­ło się, że jadę na salę oper­a­cyjną. W ciągu 10. min­ut strzelono mi znieczu­le­nie w krę­gosłup, zapew­ni­a­jąc bło­gie zwiotcze­nie wszel­kich organów od pasa w dół oraz zapo­dano dawkę narkozy… z której zostałem obud­zony po 5 min­u­tach siar­czysty­mi kur­wa­mi ser­wowany­mi przez oper­a­to­ra. Kur­wy owe odnosiły się do wspom­ni­anego siedliska gronkow­ca. Ktoś zapom­ni­ał odno­tować pryszcza w kar­cie przyjęć. Ktoś zapom­ni­ał mnie odwiedz­ić na obchodzie rano. Ktoś zapom­ni­ał sprawdz­ić ponown­ie kolano. No i okaza­ło się, że oper­acji nie będzie. Tylko w sum­ie, to strzelili już mi zas­trzyk w krzyż, więc muszę sobie poleżeć 48h na płasko zan­im mnie wypuszczą i widz­imy się za dwa tygod­nie. W sum­ie spoko, że dru­gi ter­min tak krót­ki, bo na pier­wszy czekałem rok.

No to poleżałem, do domu wró­ciłem, pryszcza wyleczyłem, ponown­ie się staw­iłem, oper­ację odbyłem, a po dwóch dni­ach na sali poop­er­a­cyjnej wjechałem do pomieszczenia, w którym spędz­ić miałem kole­jnych kil­ka dni. I tu dopiero aneg­dotek nazbierałem!

Na przykład: był typ, który przy­jechał na prostą artroskopię. Znieczu­le­nie w postaci głupiego Jasia, więc pół dnia przed zabiegiem szla­ban na sza­mę. Przyszedł ranek, Jaś­ka podano i chłopina oczeki­wał przez kil­ka godzin na swo­ją kolej… Około 13-tej żona owego się zaniepokoiła i postanow­iła zapy­tać salowej co z zabiegiem męża. W odpowiedzi usłysza­ła, że prze­cież blok oper­a­cyjny jest już zamknię­ty. Ktoś zapom­ni­ał go wpisać na listę do oper­owa­nia… No to zupa na obi­ad, ban na jedze­nie do koń­ca dnia, noc­ka, Jasiek na dzień dobry i znów oczeki­wanie. Wycią­ga­jąc wnios­ki z dnia poprzed­niego, żona jego spy­tała nieśmi­ało o zabieg męża w okoli­cach połud­nia. Okaza­ło się, że… w sum­ie to już mieli kończyć, ale sko­ro o nim wczo­raj zapom­nieli, to tym razem powtórzyć tej pomył­ki nie mogą.

Jest taka kart­ka, z którą pac­jent wjeżdża na salę oper­a­cyjną. Opisane są na niej pod­sta­wowe dane pac­jen­ta, co ma być robione, jakie ma wyni­ki przed oper­acją i takie tam. Po oper­acji lekarz świs­tek ów uzu­peł­nia o infor­ma­c­je co było robione, jakie leki podane i jakie leki podawać moż­na w dal­szej kole­jnoś­ci (po oper­acji znaczy się już). Bohater his­torii owej wjeżdża­jąc na salę miał okazję sobie tą swo­ją kartkę zlus­trować. Po zabiegu zwieziono go na salę, minął dzień, a w nocy bóle go okrutne zła­pały. Więc udał się do dyżur­ki pielęg­niarek po jakieś środ­ki co by od owych cier­pień go uwol­niły. Kobiciny wspom­ni­aną karteczkę wygrze­bały i wiecie co? Okaza­ło się, że ktoś zapom­ni­ał ją uzu­pełnić. I człowiekowi w cier­pi­e­niu nic poza dobrym słowem zapro­ponować nie mogły.

I po tych dziesię­ciu lat­ach od mojej oper­acji stwierdz­iłem, że od dłuższego cza­su kolano mi dokucza. Więc wybrałem się do ortope­dy, którego to mam w pakiecie medy­cznym w pra­cy. Fakt warty wspom­nienia, bo na wiz­ytę czekałem dwa dni, a nie miesiące. Na wiz­y­cie pani dok­tor (co to ponoć nawet Justynę Kowal­czyk cud­own­ie ozdrow­iła) stwierdz­iła, że grozi mi co najm­niej reha­bil­i­tac­ja, ale z chę­cią na rezo­nans mnie wyśle. Na pytanie czy mam jakieś met­alowe częś­ci w ciele, które dyskwal­i­fikowały by mnie do tego bada­nia odpowiedzi­ałem, że nie, bo oper­ac­ja sprzed dekady miała być w całoś­ci wyko­nana przy uży­ciu ele­men­tów wchła­nial­nych. Uwierzyła mi na słowo, bo wiecie co? Na wyp­isie ze szpi­ta­la zapom­nieli o tym zaznaczyć.

Jakież było moje zdzi­wie­nie, gdy po wyko­nanym bada­niu oper­a­tor rezo­nan­su stwierdz­ił, że nie mógł w pełni go przeprowadz­ić, bo coś met­alowego w mojej nodze odbi­ja fale… Wait, whu­u­u­ut? Coś met­alowego? Czyż­by ktoś mi zapom­ni­ał o czymś powiedzieć?