fbpx
Przejdź do treści

Miuosh, Jimek i NOSPR w Zabrzu

To miało być jed­no z najważniejszych wydarzeń kon­cer­towych w moim tegorocznym kalendarzu.

Nieste­ty — wysok­ie oczeki­wa­nia zderzyły się z rzeczy­wis­toś­cią. Dziś w kilku gorz­kich słowach o fes­tynie w Zabrzu.

Katowice

O pier­wszym kon­cer­cie w Katow­icach dowiedzi­ałem się kil­ka tygod­ni po tym, jak wyprzedano wszys­tkie bile­ty. Dopy­tać o dru­gi jechałem spec­jal­nie na bonarkowy kon­cert Miu­osha grany w ramach WOŚP.
Po kilku kole­jnych tygod­ni­ach infor­ma­cję o sprzedaży biletów na ów dru­gi katow­ic­ki odnalazłem z kilku­godzin­nym pośl­izgiem. Oczy­wiś­cie wszys­tkie zdążyły się już rozejść.

Z pomocą przyszła zna­jo­ma pracu­ją­ca dla redakcji muzy­cznej jed­nego z por­tali. Menadżer artysty obiecał jej oga­r­nąć tem­at. Nagle, mimo wcześniejszych potwierdzeń że “między nami spoko”, na dwa dni przed zaczęło się nie odbieranie przez niego tele­fonów, infor­ma­c­je “chy­ba się nie da” i ogól­nie postawa wyco­fu­ją­ca się. Miałem nadzieję do samego koń­ca. Pojechałem do NOSPRu, zro­biłem dwie samo­je­b­ki w gmachu (bang i bang) i… wró­ciłem do domu z kwitkiem.

Na trze­ci, tym razem w Zabrzu, kupiłem bile­ty w drugiej min­u­cie uru­chomienia ich sprzedaży. Czy było warto?

Miejsce

Pier­wsze dwa odby­wały się w gmachu Nar­o­dowej Orkiestry Sym­fon­icznej Pol­skiego Radia. W sali kon­cer­towej zapro­jek­towanej z niezwykłą staran­noś­cią przez świa­towej klasy eksper­ta — najlep­szego w swoim fachu … Skon­struowanej tak, że nieza­leżnie czy siedzisz w pier­wszym rzędzie przy sce­nie, czy ostat­nim rzędzie balkonu — dźwięk ma do Ciebie docier­ać w ten sam sposób. Miejsce wyjątkowe, wyjątkowy kon­cert i w ogóle otacza­ją­ca całość pro­jek­tu aura niezwykłości.

Trze­ci odbył się jako wisien­ka na tor­cie tegorocznej Indus­tri­ady czyli Świę­ta Szlaku Zabytków Tech­ni­ki zie­mi śląskiej. Umiejs­cowiono go wśród zabu­dowań sztol­ni Królowa Luiza. Miejs­ca niezwyk­le intere­su­jącego, ale mimo wszys­tko… kon­cert odbył się pod chmurką, co w moim przeko­na­niu odjęło aurę wyjątkowoś­ci, zastępu­jąc ją… kli­matem fes­tynowym (piwko, kiełbas­ka i kar­czek, a do tego mry­ga­jące opas­ki na głowę, rękę i kto-wie-co-jeszcze).

Atmos­ferę ciszy i skupi­enia, które w pewnym sen­sie wymusza sala fil­har­mon­icz­na zastąpiły głośne roz­mowy i momen­ta­mi gwiz­dy (o tym za chwilę). Czułem się bardziej na Dni­ach Tomas­zowa niż jedynym w swoim rodza­ju wydarzeniu.

Obsuwa

Teren kon­cer­tu podzielony był na dwie stre­fy — ogóln­o­dostęp­ną gas­tro oraz bile­towaną kon­cer­tową. W tej drugiej również moż­na było kupić piwo i coś do sza­my, jed­nak kil­ka nale­waków w połącze­niu z 2,5‑tysięcznym tłumem ustaw­ia­ją­cym się w jed­nej kole­jce oznacza­ło, że staw­ia­jąc chęt­nych do spoży­cia w jed­nej linii możn­a­by połączyć Zabrze z Katowica­mi. Fakt ów jest na tyle kluc­zowy, że po wejś­ciu do stre­fy kon­cer­towej nie moż­na jej było już opuścić.

Start zaplanowano na godz­inę 22. Po trzech kwad­ransach na sce­nie pojaw­ił się kon­fer­an­sjer i z wesel­ną manierą poprosił o… kilka­naś­cie min­ut cier­pli­woś­ci. Wyszedł po kwad­ran­sie i zapowiedzi­ał… kilku­mino­towy film o kopal­ni Gui­do. I następ­ny o Indus­tri­adzie. I kole­jny o czymś-tam. I jeszcze jeden…

Przyz­nać muszę, że gość prostej robo­ty nie miał, bo próbu­jąc zapowiedzieć każdy kole­jny mate­ri­ał fil­mowy musi­ał prze­bi­jać się przez coraz głośniejsze gwiz­dy i okrzy­ki niezad­owole­nia. Po obe­jrze­niu całej masy niezwyk­le ciekawych filmów… puszc­zono kole­jny. Tym razem prezen­tował ekipę park­ourow­ców, którzy chwilę później wykon­ali kil­ka — przyz­nać muszę — całkiem spoko ewolucji na postin­dus­tri­al­nych ele­men­tach otoczenia, dachach budynków i kon­strukcji sceny.

W końcu, po pię­ciu kwad­ransach obsuwy zaczęło się to, na co wszyscy czekali.

Koncert

Nie jestem psy­chofanem Miousha. W zasadzie, gdy­by nie ten pro­jekt, to pewnie do dnia dzisiejszego nadal prze­chodz­iłbym obok jego twór­c­zoś­ci obo­jęt­nie. Spoko bar­wa gło­su, niezłe flow, nie naj­gorsze tek­sty. Zero hej­tu, po pros­tu gdzieś nie zaiskrzyło.

Dla Jim­ka szczere uszanowanko za wyko­naną pracę. Zaaranżował i stworzył zapis nutowy każdego instru­men­tu biorącego udzi­ał w tym pro­jek­cie. A muzyków na sce­nie siedzi­ało kilkudziesię­ciu. Skrzypce, wiolon­czele, perkusiś­ci, fortepi­an, nawet har­fa. Wszys­tko brzmi­ało pięknie. Ale…

Miałem wraże­nie (i z rozmów przeprowad­zonych po kon­cer­cie wiem, że nie tylko ja), że w wielu momen­tach muzy­ka i rap stanow­iły tutaj dwie zupełnie nieza­leżne ścież­ki. Nierówne ścież­ki. Aranże choć piękne, to pozbaw­ione były charak­terysty­cznego dla rapu wyrazis­tego ryt­mu. Rozu­miem — inna for­muła. Nie oczeku­ję, że jed­nym z ele­men­tów orkiestry powin­na być MPC­t­ka. Ale całość — zami­ast tworzyć har­monię — zgrzytała.

Zaw­iodła na żywo również finałowa sui­ta (czyli his­to­ria hip hopu wg Jim­ka, o której pisałem tutaj). To co przeszkadza­ło mi już w wer­sji jutubowej, na żywo odczułem dobit­niej. Znowu — aranże choć przy­go­towane i wyko­nane w wybit­ny sposób to… złożone w zupełnym nieładzie. Ot, kilku sekun­dowe tem­aty znanych utworów poskle­jane bez więk­szego planu. Gdy­bym usłyszał podany dokład­nie w takiej formie set klubowy, to stwierdz­iłbym, że oto mam do czynienia z najbardziej chu­jowym didże­jem na świecie. Brak spójnoś­ci, brak jakiegokol­wiek budowa­nia napię­cia, jak­by sam kon­cept skończył się na haśle “zagra­jmy to z orkiestrą!”.

Aha — na sce­nie zabrakło też Joki, który w katow­ic­kich kon­cer­tach brał udzi­ał. Smuteczek.

Podsumowując

Dwa dni przed zabrza­ńskim kon­certem odbyła się ofic­jal­na pre­miera CD+DVD doku­men­tu­ją­cych katow­ick­ie wydarze­nie. Przy jej okazji odbył się również krót­ki, plen­erowy i dar­mowy kon­cert Miousha z Jimkiem i NOSPRem.

I trochę obaw­iam się, że pro­jekt, którego zapowiedź na początku roku zmiotła wszys­tko i pre­tendował do miana jed­nego z najważniejszych wydarzeń na pol­skiej rap sce­nie zaczy­na rozmieni­ać się na drobne.

Ist­nieje ogrom­na szansa, że moją per­cepcję tego kon­cer­tu moc­no skrzy­wiła praw­ie pół­tor­agodzin­na obsuwa połąc­zona z brakiem jakiekol­wiek infor­ma­cji oraz iry­tu­ją­cym kon­fer­an­sje­rem próbu­ją­cym ratować sytuację.

Tak czy inaczej — cieszę się, że zobaczyłem to na żywo. DVD raczej nie kupię (przy­na­jm­niej nie w wyjś­ciowej cenie, czyli 70 pln). Gdy­by zaplanowali kon­cert w krakowskiej fil­har­monii — nie wyk­luczam, że się wybiorę. Ale dru­gi (a w zasadzie trze­ci) raz zobaczyć ten pro­jekt spec­jal­nie na Śląsk jechać już nie zamierzam.