Przed Wami trzecia część koncertowania podsumowania roku.
Z każdym kolejnym nieopisanym dotąd koncertem akapity stają się coraz dłuższe… Jeśli nadal tu ze mną jesteście, to chyba nie macie nic innego do roboty.
Tak czy inaczej — jeśli jesteś wyznawcą zasady TL;DR to zapraszam na Kwejka. A jeśli nadal masz ochotę trochę poczytać, to klikaj dalej.
Jeśli przegapiłeś dwa poprzednie posty, to sprawdź część pierwszą oraz drugą.
#27: O.S.T.R. (Błonia)
Decyzję o zakupie karnetu na trwający dwa dni Live Music Festival podjąłem po podaniu informacji o jego ważności dodatkowym koncercie Rudimental następnego dnia. Miał, że będzie on również pozwalał zobaczyć koncert Rudimental, który odbędzie się w festiwalowym namiocie następnego dnia po jego zakończeniu.
Tuż przed samym rozpoczęciem LMF dołożono jeszcze do sobotniego line-upu Ostrego i nagle sobota stała się nieformalnym festiwalowym trzecim dniem.
Tak czy inaczej — możliwość zobaczenia Adama na żywo bardzo mnie ucieszyła.
To był bardzo trudny rok dla niego. Problemy zdrowotne na granicy życia, ciężkie operacje, perspektywa braku możliwości dalszej pracy głosem i bardzo długa rehabilitacja. A to wszystko zbiegło się mniej więcej w momencie wydania „Podróży zwanej życiem” — najlepszego materiału w jego karierze. Po przesłuchaniu którego stwierdziłem, że brzmi jakby Ostry nagrał właśnie ostatnią płytę. Jakby podsumował wszystko co zrobił do tej pory i nigdy więcej miał nie stworzyć żadnego kolejnego numeru. A potem dowiedziałem się o jego problemach.
Wiosenny koncert został przełożony na… jesień. Chwilę później okazało się, że Adam wystąpi na Juwenaliach, ale byłem wtedy poza Krakowem. Dlatego możliwość zobaczenia go przed Rudimental bardzo mnie ucieszyła.
I jestem pod ogromnym wrażeniem. Człowiek, któremu pękło płuco, któremu lekarze nie dawali szansy na powrót do rapowania, który musiał poznawać na nowo wszystko czego uczył się i opanował przez całe życie do perfekcji… Ten koleś brzmiał tak samo jak na każdym innym spośród niemal dwudziestu jego koncertów które widziałem do tej pory. Nie słychać żadnych problemów. Wszystko wporzo. Jakby nigdy nic…
Jestem pod ogromnym wrażeniem, bo musiał to osiągnąć zapewne nie lada wysiłkiem. Szanuję wielce. Trzymaj się Adaś!
W kontekście wcześniej wspominanej frekwencji — wesoły fakt z trzeciego dnia: przed koncertem Ostrego udało mi się dotrzeć pod samą scenę w przeciągu minuty od wejścia do namiotu.
#28: Rudimental (Błonia)
Tęsknie za drum’n’bassem. Na prawdę.
A niestety nie mam z nim do czynienia ostatnio za wiele.
Ci Brytole na żywo to prawdziwa petarda energetyczna. W sumie na scenie pojawia się kilkunastoosobowy skład. Są dęciaki, jest turbo sekcja rytmiczna z szalonym perkusistą na czele, są chórki. Z czego solowe partie wokalne w trakcie występu wykonuje chyba połowa osób ze sceny. W zależności od danego numeru mikrofon ląduje z rąk do rąk i raz główny wokal prowadzony jest przez kogoś z chórku, a innym razem przez na przykład saksofonistę.
Mógłbym podsumować ten koncert jednym słowem. TAŃCZYŁEM.
Coraz rzadziej się to ostatnio zdarza. Chyba stworzę jakiś certyfikat jakości, żeby przyznawać w takich momentach (#UszanowankoAksia).
Oczywiście nie zabrakło wielkich sztosów jak „Waiting All Night” czy „We the generation” oraz „Feel the love” na zamknięcie. Ale zanim nastąpił finał pojawiły się dwa covery — „Jamrock” oraz… „Original Nuttah” Shy FX’a!
Z wielką chęcią powtórzę w przyszłości, jeśli tylko nadarzy się okazja.
#29: RYSY (Lukr, Rzeszów)
Na imprezy klubowe w trakcie InternetBety Mateusz Tułecki zawsze starał się ściągać bardziej ambitne projekty muzyczne. Uczestnicy do tej pory mieli okazję posłuchać m.in. Noviki czy Kamp! Tegoroczne RYSY ucieszyły mnie niezwykle.
Spotkaliśmy się w zasadzie w przede dniu wszystkiego tego co wydarzyło się w późniejszym czasie. Właśnie ukazywał się ich debiutancki “Traveller”. Po kilku tygodniach zaczęły się wizyty w telewizjach śniadaniowych, koncert w Studio im. Agnieszki Osieckiej, zbijanie piątek z Jean Michelle Jarrem czy zwycięstwo w Nocnych Markach. I wszystko to najzwyczajniej w świecie im się należało.
Set krótki (niecała godzina), raczej do kotleta (czy też może pod wódkę i zakąskę), ale kilka nóg w ruch poszło. Fajne live-actowe granie z przepięknym wokalem Justyny Święs z The Dumplings. Z chęcią sprawdzę ponownie. Bo i mam nadzieję, że w końcu dotrą do Krakowa.
#30: Future Folk (Kielnarowa)
Są takie sytuacje, w których pewne rzeczy się wybacza. Są takie miejsca, które pewnym dźwiękom i kapelom sprzyjają.
I tak w wielkim skrócie mógłbym powiedzieć, że z klubowego koncertu Future Folk wyszedłbym pewnie zanim Stanisław Karpiel-Bułecka dotarłby do drugiej zwrotki pierwszego utworu. No chyba, że słucham ich z czwartym piwem w jednej ręce i golonką w drugiej.
Bo impreza finałowa Bety to regularne łojenie, w trakcie którego nie bierze się jeńców. Bo umówmy się — w mieszczącej się w małej wiosce pod Rzeszowem karczmie góralskiej, gdzie unosi się woń pieczonego na ruszcie karczku i kiełbachy, gdzie wódka i inne trunki leją się strumieniami nie ma co liczyć, że przyjmie się ambitny repertuar. Ma być głośno, szybko i radośnie.
I tak było. Porwać na parkiet się nie dałem, ale przyznam szczerze że nie cierpiałem jakoś wyjątkowo. Traktuję to jako ciekawe doświadczenie. Ale doświadczać więcej już za bardzo nie mam ochoty.
A Stanisław okazał się jednak sympatyczną mordeczką bez zbędnego gwiazdorzenia.
#31: Krystyna Prońko (ICE Kraków)
Na co dzień mogę słuchać najnowszych wydawnictw z polskiej rap sceny, darcia mordy do rytmicznie łomoczących gitar czy łamać kark do elektronicznych dziwolągów, ale… klasykę trzeba znać. Jest grupa wiekowych artystów, którym bezgraniczny szacunek się należy. Za takich uważam choćby Zbyszka Wodeckiego, Ewę Bem, Michała Urbaniaka czy Krystynę Prońko.
Więc gdy okazało się, że w pracy leży podwójna wejściówka na jubileusz z okazji 45-lecia kariery estradowej Krychy, zgłosiłem się po nią natychmiast. Tym bardziej, że w końcu nadarzyła się okazja do zwiedzenia nowego centrum konferencyjnego (ICE Kraków).
I choć organizatorzy zapowiadali ten wieczór jako NIEZWYKŁĄ GALĄ JUBILEUSZOWĄ, to… nazwałbym ją raczej kameralnym recitalem. Nie było fanfar, konfetti, spektakularnych gości i kwiecistych przemów. Zamiast benefisu uczestniczyłem w spektaklu jednej bohaterki.
Krycha, w towarzystwie zespołu Wiesław Wilczkiewicz Ensemble, zaprezentowała się fenomenalnie. Te kilkadziesiąt wspólnych minut siedziałem zahipnotyzowany. W głowie przewijałem sobie twarze i głosy współczesnej muzyki rozrywkowej, które siłą i skalą można przyrównać do jej możliwości. Nie byłem w stanie znaleźć nawet jednego.
Ogromnym zaskoczeniem był fakt, że w programie chyba jednak trochę ważnego w jej życiu koncertu znalazło się również miejsce dla „Oszustów” z repertuaru Flexxipa, który nagrała na płytę „Albo inaczej”. Uszanowanko!
#32: Dwa Sławy (Kwadrat)
Sławianie po raz trzeci.
Z klimatem w klubie już typowo gimnazjalnym.
Wesoły fakt: nie mając skończonych 18 lat na koncert można było wejść wyłącznie z podpisanym przez rodziców oświadczeniem. Znajomy stojący na bramce stwierdził, że takim świstkiem przedstawiało się jakieś 90% wchodzących. Tak — to ten moment, gdy czułem się już staro.
Koncert w ramach „Zamknij Mordę Tour”. W ramach której wystąpili również Kuban i Quebonafide. Potraktowałem ten wieczór bardziej towarzysko niż muzycznie, więc wszystko co działo się na scenie przed reprezentantami Łodzi zupełnie mnie nie interesowało.
Ich koncert — standardowo: techniczny rozpierdol i obrażanie publiczności. Czyli mimo kilkudziesięciu sztuk zagranych w tym roku u chłopaków wszystko w normie.
#33: Illa J (Poli)
Lubię tego typu koncerty. W małym klubie. Dla wąskiej grupy zajawkowiczów. To taki wieczór, w który wybieram się samemu do klubu i nagle okazuje się, że bez żadnego wcześniejszego umawiania się spędzam go w gronie znajomych.
Nie zamierzam się powtarzać, więc idź sobie tam: [ KLIK KLIK KLIK ]
#34: So Flow (Żaczek)
Zapewne gdyby nie fakt, że w pady MPCtki stuka tu mój znajomy to przeszedłbym obok So Flow obok.
A dzięki „krakowskim koneksjom” mogę się im przyglądać od pewnego czasu z nie lada zaciekawieniem. Tym bardziej, jeśli wśród muzycznych inspiracji zespołu znaleźć można takich artystów jak Cinematic Orchestra, Bonobo, Hiatus Kaiyote czy Arts the Beatdoctor.
Choć to jeszcze w sumie młokosy, to dźwiękowo bardzo dojrzały projekt. W tym roku wydali EPkę, do której chętnie wracam.
Na koncercie zabrakło niestety akustyka, a gałkami kręcili sami. Zabrakło odpowiedniej dźwiękowej plastyki i zaburzyło mi to trochę percepcję. Zdecydowanie sprawdzę po raz kolejny, bo muzyka So Flow jest tego warta.
Najbliższa okazja 10 stycznia w trakcie Idea Fix Fest, który odbędzie się w TYTANO — nowym obiekcie przyjaznym artystom i kulturze. Jestem niestety poza Krakowem wtedy, ale Ty idź i sprawdź. Okej?
#35: HDBeenDope (Poli)
Powiedzmy wprost – ludzi było tyle, że wystarczyłoby dwóch osób, żeby policzyć na palcach wszystkich kończyn głowy znajdujące się w klubie. Może potrzebna byłaby trzecia osoba, żeby doliczyć obsługę.
Poza sceną HDBeenDope sprawia wrażenie mocno wycofanego i zamkniętego. Ale po wejściu na scenę zamienia się w demona.
Idź tam, ale potem wróć, okej? [ KLIK KLIK KLIK ]
#36: Flue (Harris Piano Jazz Bar)
Gdyby ktoś spytał mnie, jak bawiłem się na sobotnim koncercie FLUE i późniejszym afterze granym przez Dobrego Kicka i Plasha to mógłbym odpowiedzieć jednym słowem: TAŃCZYŁEM.
Po opisie koncertu Rudimental już wiesz, że mimo wszystko nie zdarza się to często. Więcej tu: [ KLIK KLIK KLIK ]
#37: Dilated Peoples (Kwadrat)
Ustalmy jedną rzecz na początku. Coś co niektórym z Was pozwoli trochę mniej zadławić się kaszanką w trakcie czytania kolejnych akapitów. Otóż… nigdy nie byłem psychofanem Dilated Peoples.
Ale choć nie znam dokładniej pełnej twórczości, to zdecydowanie szanuję chłopaków z L.A. Dlatego w myśl zasady „pamiętaj o korzeniach, bo korzenie trzeba mieć” – gdy dowiedziałem się, że grać będą u mnie w mieście, wiedziałem gdzie będę tego wieczoru.
Obiecuję już, że w tym roku odsyłam Cię do innego tekstu po raz ostatni. Więc kliknijże: [ KLIK KLIK KLIK ]
TOP5
Rozpisywanie się mam już za sobą, więc bez głębszej analizy — po prostu bazując na oczekiwaniach i odczuciach — pięć najlepszych koncertów kończącego się roku to:
- Dog Eat Dog
- Rudimental
- Limp Bizkit
- Midnite Session z udziałem Kutiman Orchestry i innych
- Ratatat
2k16
Dużo spektakularnych koncertów zapowiada się w tym roku.
Co prawda z deklaracji wyjazdu na The Cure w Łodzi już się raczej wycofuję, a że na Open’Era też nigdy zbytnio mnie nie ciągnęło, to i Red Hotów nie zobaczę. Mam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się zmotywować na wyjazd w marcu do Łodzi na Macklemore’a. A lokalnie mam w planach w końcu sprawdzić Snowida.
Póki co czekam na Wodeckiego z Mitch&Mitchem, których zobaczę z końcem lutego w krakowskim ICE. A koncertowy rok rozpocznę już 5 stycznia koncertem dawno nie widzianych na żywo… Dwóch Sławów.