Od dłuższego czasu wcielam w życie maksymę, która brzmi: niczego nie żałuję. Jeśli jednak zostałbym zmuszony do wskazania jednej rzeczy, to byłyby to dotychczasowe nawyki żywieniowe.
Trza wziąć coś w dłoń i omnomnom
Przez wiele lat byłem totalnym ignorantem w tematach kuchennych i jadłem wszystko bez większego zastanowienia.
Burgery, grillowany boczek, karkówka, sushi, ciasta i torty, pierogi, makarony, pączki, pizza, kebab… Zjem wszystko. W każdej ilości. W każdej konfiguracji. Bez ograniczeń.
Z czasem przekonywałem się nawet do rzeczy, które przez lata omijałem szerokim łukiem. Przykład? Śledzie. Przez ostatnich trzydzieści lat stawiane były zawsze po drugiej stronie stołu, z daleka ode mnie, a zestresowana Karola, wiedząc jak bardzo ich nie lubię, gdy naszła ją ochota jadła je godzinę przed moim przyjściem do domu ;) Zmieniło się to dokładnie rok temu, w trakcie zeszłorocznej mazursko — bałtyckiej wyprawy.
Aks jaki jest każdy widzi
Wyhodowałem całkiem pokaźnych rozmiarów brzuch, a na co drugiej samojebce z dumą prezentuję trzy podbródki. Uczucie przepełnienia coraz częściej dawało mi się we znaki. Dotychczasowe diety, które za każdym razem opierały się na schemacie ŻP (czyli żryj pół) przegrywały z moimi nawykami żywieniowymi i kończyły się jak w jednym z komiksów WulffMorgenthalera.
Z czasem udało mi się zidentyfikować jeden podstawowy problem. Żadna dieta mieć sensu nie będzie, dopóki nie zmodyfikuję swoich nawyków żywieniowych.
Wyzwanie
W trakcie czerwcowego urlopu w Luksemburgu sącząc kolejną z rzędu butelkę wina w towarzystwie weganina sam sobie rzuciłem wyzwanie.
Ja, zatwardziały mięsożerca, w sumie to bym chyba nie dał rady z tym weganizmem… A w zasadzie, czemu nie spróbować?
Szybko ustaliliśmy z obeznanym w temacie wygą, że aby organizm odczuł jakiekolwiek zmiany misny odwyk winien trwać przynajmniej miesiąc. Po powrocie do domu otworzyliśmy kalendarz, uwzględniliśmy zbliżające się imprezy rodzinne (którym — jak to w lecie — towarzyszy grillowanie) oraz urlopy i ustaliliśmy rozpoczęcie naszego eksperymentu na wrzesień.
#VeganAks
Także tak to.
Dlaczego nie weganizm a nie wegetarianizm? Z ciekawości :) Pierwsza opcja wprowadza większe restrykcje, w związku z czym wydaje się być też większym wyzwaniem.
Wystartowaliśmy 1 września. Projekt ten ma z góry zaplanowany deadline i trwać ma przez kolejnych 30 dni. Nie wiem jeszcze jaki będzie finał, choć powrót do mięsa jest raczej nieunikniony.
Głównych motywacji całego projektu jest kilka:
- Zmienić nawyki żywieniowe
- Poznać nowe smaki i produkty
- Częściej pichcić
- Wytrwać w postanowieniu
Przyznam szczerze, że w temacie moich planów na początku opcje miałem dwie — trzymać język za zębami i w razie porażki wstydzić się przed samym sobą albo trąbić wszem i wobec po to, by mieć presję otoczenia. Postawiłem na drugie. Szacuneczek musi się zgadzać.
Trzymajcie kciuki.
Wkrótce podsumowanie pierwszego tygodnia.