Bloga mam? Mam. Jestem blogerem? Jestem. Prawo do własnego zdania mam? Mam. Skoro ustaliliśmy kilka podstawowych faktów, to jedziemy z koksem.
MyNameIsAks ma już pół roku. O powodach rozpoczęcia pisałem w pierwszym wpisie i później jeszcze kilka razy ten temat poruszałem. Piszę, bo chcę. Piszę tu, bo pod własnym szyldem nic mnie nie ogranicza. Nie mam tu żadnych zobowiązań w stosunku do nikogo, ale przede wszystkim… nie mam żadnych oczekiwań. Cieszą mnie każde odwiedziny, każde komentarze niezależnie czy są pozytywne, czy negatywne — jakikolwiek ślad oznacza, że udało Wam się przez tekst przebrnąć.
Przyjąłem zasadę, że nie będę miał tu żadnych zasad. Nie będę na siłę pisał postów tylko po to, by podbić statystyki poprzez częstsze aktualizacje, tak samo jak nie będę ograniczał się do wąskiej tematyki, by zawęzić grupę docelową.
Pewnie większość aktywistów blogosfery mojego podejście do pisania nie nazwałoby blogowaniem, ale jestem przecież u siebie i to ja wyznaczam zasady według jakich swoje teksty tworzyć będę. Jedynymi sugestiami, którymi przejmować się zamierzam to… Wasze, czyli tej wąskiej garstki stałych czytelników. Swoją drogą, celebryci blogosfery o moim istnieniu nie wiedzą, więc hejtować nie będzie miał kto.
Po co to wszystko? Bo wkurwia mnie całe zamieszanie wokół Nikona i Segritty. A skoro jestem u siebie, to mam prawo o tym powiedzieć. Nie dlatego, że chcę na tym promować swojego blogaska, ale dlatego, że chcę się w tej sprawie wypowiedzieć.
- — - x — - -
Obserwuję rozwój polskiej blogosfery od samych jej początków. Pisanie o tym, że w końcu doczekaliśmy się czasów, kiedy z blogowania można się utrzymywać, to w zasadzie… suchar. Aktualnym trendem jest wydawanie książek i pokazywanie się w programach śniadaniowych. Okej, ja to szanuję. Serio.
Jedna z celebrytek, Segritta, popełniła wczoraj nowy wpis zatytułowany Nikon, WTF?!?. W skrócie: opisała tam drogę przez mękę związaną z egzekwowaniem obiecanej pomocy przez Nikona w naprawie aparatu. Nie dziwi mnie jej wkurzenie — wszak ktoś do niej zadzwonił, ktoś obiecał, że zrobi coś za darmo, ktoś nie odbierał telefonu, ktoś wystawiał faktury za obiecaną naprawę. Szczerze? Ktoś tu od samego początku dał dupy. Nie dziwi mnie, że napisała o tym posta. Jak mnie wkurzył Alior Sync, to o tym napisałem na blogu. Od tego je mamy, by takimi historiami się dzielić.
(Nawiasem mówiąc, odebrałem w tym tygodniu telefon, z którego wynika, że mimo zamkniętego już konta, nadal chcą pieniądze oddać… w kwocie 82 groszy :))
To czego nie rozumiem, to oburzenia blogosfery na oburzenie ludzi spoza kręgu znajomych królika. Czytając wpis Segritty trafiłem na rzecz, która dała mi do myślenia już na samym wstępie. Blogerka otwiera swoją historię informacją, że zepsuł jej się aparat oraz publikuje screena z FBze statusem na ten temat. Publikacja przyniosła skutek, bo jednak z Nikona ktoś zadzwonił i ową darmową naprawę zaproponował, ale zastanowiła mnie forma samego statusu. Brzmiała on tak:
Czy jeśli popsuł mi się aparat fotograficzny ^ jestem blogerką ^ napiszę o tym status na fejsie = przyjdzie do mnie kurier z jakimś fajnym nowym aparatem?
Miała prawo to napisać, tym bardziej, że zrobiła to na prywatnym profilu. Nie śledzę jej bloga, tak samo jak nie subskrybuję fejsowego konta. Domyślam się, że powyższy wpis był raczej sarkastyczny. Ale rozumiem też, że przeciętny Kowalski z całego opisu tych chorych przygód z wyłudzeniem uszkodzonego sprzętu przez Nikona (nie wiem po co im uszkodzony sprzęt, ale ewidentnie wzieli i oddać nie chcą!) wyciągnął tylko jeden wniosek: blogerzy to darmozjady. I śmieszy mnie próba przekonywania nas przez blogersów ze starej szkoły, że przecież nie o to w tym tekście chodziło i ludzie wyciągający takie wnioski, mają problemy z czytaniem ze zrozumieniem.
Doskonale rozumiem główny przekaz i — podkreślam po raz kolejny — zgadzam się z nim w stu procentach. Ale, kurcze, czy zacytowany status z fejsa można było inaczej zrozumieć?
[youtube_sc url=“http://youtu.be/ytIfSuy_mOA”]