Miewam obawy. Różnego rodzaju. Wynika to zapewne stąd, że mimo pozytywnego podejścia do życia, jestem umiarkowanym malkontentem.
Jestem fanem / fanatykiem internetu i nowych technologii. Nie tylko dążę do tego, żeby być w miarę na bieżąco z nowymi tematami, ale staram się różnymi ciekawostkami zarażać innych. Z jednej strony jestem od webu uzależniony, z drugiej — widzę coraz więcej niebezpieczeństw towarzyszących dojrzewaniu kolejnych pokoleń dzieci sieci. Wszystko w tym temacie zostało w zasadzie powiedziane — przestajemy czytać ze zrozumieniem, zabijamy szare komórki poprzez przeładowanie informacjami i — chyba przede wszystkim — skupiamy swoją uwagę na rzeczach mało istotnych, w rezultacie zmieniajac się w idiotów, o czym pisał ostatnio Krzysiek Stanowski na Weszlo.pl (swoją drogą, polecam również artykuł uzupełniający).
Od dosyć dawna zastanawiam się nad zagrożeniami wynikającymi z postępującej personalizacji treści w internecie. Najłatwiej podać tu przykład facebookowego edge ranku, czyli algorytmu który na podstawie moich zachowań w portalu dobiera te treści publikowane przez znajomych znajomych i śledzące strony, które jego zdaniem (w sensie — zdaniem algorytmu) będą dla mnie najbardziej interesujące. Trend zapewne zmierza w kierunku, w którym wszystkie treści w internecie dobierane będą na podstawie własnych zainteresowań. Abstrakt? Wystarczy się zastanowić w ilu miejscach w tym momencie logujemy się za pomocą konta na fb czy twitterze albo nad tym, jak google dopracowuje wyniki wyszukiwania dopasowane do naszych preferencji.
A dlaczego się tej personalizacji obawiam? Bo mam wrażenie, że będziemy coraz głupsi właśnie. Jeżeli otrzymywać będę wyniki dopasowane do moich dotychczasowych preferencji, to znaczy, że mniej będę docierał do tematów, o których nic nie wiem. W sensie — będę poszerzać bazę wiedzy z określonych tematów, stając się coraz większym laikiem w innych. Obrazując to na przykładzie: jeżeli w sieci lubię oglądać fotki i filmiki z kotami, a w dupie mam sytuację geopolityczną na świecie, to za kilka lat siedząc sobie wygodnie na kanapie i oglądając kolejny film z ziewającym kociakiem mogę być zupełnie nieświadom, że właśnie ktoś wcisnął czerwony przycisk i w moim kierunku leci jakaś bomba atomowa…
Dzisiaj zacząłem zastanawiać się nad jeszcze inną kwestią. Zdążyliśmy już sobie wypracować odporność (w mniejszym lub większym stopniu) na manipulację telewizji, radia, prasy czy wiodących portali. Każdy fakt można przedstawić na miliard różnych sposobów i w zasadzie tak właśnie są prezentowane. O potędze mediów społecznościowych, w tym — w głównej mierze — Fejsika pisać nie ma co, bo to oczywista oczywistość, ale ważne jest to, że opieramy swoje światopoglądy na podstawie rekomendacji znajomych (wspomniany wyżej edge rank), konsumując te treści w dużym stopniu na ślepo. Konstruując odpowiednio przekaz, jesteśmy w stanie dotrzeć z nim do masowego odbiorcy w trybie ekspresowym. Przykłady? Piątka dzieciaków zebrała w ciągu kilkunastu godzin milion lajków pod zdjęciem informującym, że za tenże milion lajków rodzice obiecali im szczeniaka. Identyczny patent zastosował w czwartek koleżka, który za milion lajków pod opublikowanym zdjęciem miał zdobyć zaliczenie u swojej dziewczyny (brak linka, bo fotę już usunął). Do realizacji planu potrzebował kilkunastu godzin, więc piątkowy wieczór zakończył zapewne z happy endem.
A cała ta rozkminka zaczęła się od obejrzenia poniższego filmu.
Pierwsze myśli? What the fuck did I just watch? Najpierw zaskoczenie tak bezpośrednią formą zamachu. Potem chyba jeszcze większe zaskoczenie reakcją obecnych na sali ludzi. I zacząłem szukać więcej informacji. W artykule na TVN24 znalazłem taki cytat z wypowiedzi korespondentki PAP:
Nie brak wątpliwości, że może nie chodzi wcale o autentyczną próbę zabójstwa lidera, a cała sprawa ma na celu podniesienie popularności Ruchu przed wyborami parlamentarnymi za pół roku
Nie wierzę w teorie spiskowe, ale obejrzałem ten film raz jeszcze i… mam mieszane uczucia. Jeżeli ta sytuacja była prawdziwa (czyli zamachowiec miał szczere intencje zastrzelenia polityka), to średnio się do tej akcji przygotował. Jeżeli to wszystko jest fejkiem, to wyreżyserowanym w doskonały sposób: oto czołowy polityk partii cudem unika kuli — to jeden z przekazów. Drugi — za Ahmadem murem stoją jego ludzie, którzy zamachowca swojego przywódcy są gotowi zatłuc, więc skoro ma tak lojalnych ludzi, to może warto im wszystkim zaufać?
Zrozumiałem dziś, że manipulacja wchodzi na zupełnie nowy level. Wystarczy ją trochę lepiej przygotować niż historię z Putinem ratującym ekipę telewizyjną przed tygrysem (bo nie wierzę, że ktokolwiek mógł tą bajkę łyknąć na serio), by przy użyciu mediów społecznościowych zacząć mieszać w głowach wielu osób. I nie czuję się z tym bezpiecznie…