Uwielbiamy indyjskie żarcie. Przede wszystkim butter chickena, ale zawsze obcując z tą kuchnią staramy się sprawdzać też inne potrawy.
Ale przez dość długi czas – z nie do końca znanych mi powodów – omijaliśmy krakowskie knajpy serwujące tego typu potrawy. Wszystko zmieniło Curry Up.
Rafałów dwóch
To miejsce założone przez dwóch Rafałów. Obaj mieli okazję poznać z bliska tajniki przygotowania hinduskich potraw, choć w zupełnie innych okolicznościach.
Jeden z nich zwiedził Indie wzdłuż i wszerz, przemierzając tamtejszą koleją ponad 30 tysięcy kilometrów. W trakcie trwającej pół roku podróży mógł zasmakować tamtejszej kultury i kuchni w różnych jej odcieniach i wariacjach.
Drugi spędził siedem lat w Londynie jako gastronomiczny emigrant. Zaczynał od zmywaka, skończył jako szef kuchni. W międzyczasie pracował u Jamie Oliviera. Ale jego przygoda z indyjską kuchnią rozpoczęła się dopiero, gdy zamieszkał z hinduską rodziną. To właśnie to doświadczenie pchnęło go w kierunku własnej knajpy.
I tak oto w pierwszej połowie 2015 powstała maleńka knajpka na Kazimierzu.

Wielkość nie ma znaczenia
Ustalmy jedno na wstępie – jeśli szukasz knajpy na romantyczną kolację w lokalu, to na pewno nie tam. Na załatwianie biznesów też raczej się tu nie umawiaj.
Wchodząc do środka zobaczysz trzy stoliki i bar na końcu niewielkiego pomieszczenia, za którym kryje się uśmiechnięta obsługa oraz niewielka kuchnia za ich plecami. Więc jeśli szukasz miejsca na szybką i smaczną szamę – śmiało uderzaj na Krakowską.

Pierwszy raz
Pierwszy raz odwiedziliśmy ich pod koniec zeszłego roku. Ku naszej uciesze – nie mieliśmy najmniejszych problemów, by wejść do środka z kundlem. A jeśli czytaliście poprzedni wpis, to wiecie jak duże ma to dla nas znaczenie.
Zamówiliśmy wtedy na przystawkę Aloo Tikki Chole (czyli placuszki ziemniaczane z cieciorką i pomidorowym curry) i Chicken Pakorę (kurczak w cieście z mąki z ciecierzycy), a na główne dania Butter Chickena oraz Baingan Murgh Masala (curry z kurczakiem i bakłażanem).
Było przepysznie i postanowiliśmy, że będziemy wracać.
Ale przywołuję grudniową wizytę z innego powodu.
Kilka chwil wcześniej ekipa Curry Up! uruchomiła w mediach społecznościowych pewną akcję. Odwiedzając ich knajpę wystarczy poprosić o wypożyczenie rekwizytu z charakterystycznymi elementami identyfikacji wizualnej lokalu, zrobić fotkę i wrzucić je na Fejsa lub Instagrama z odpowiednim oznaczeniem (#wearecurryup). Wszystkie zdjęcia mają być drukowane i wieszane na ichniejszej ścianie. A raz na jakiś czas najfajniejsze zgłoszenie dostaje obiad za friko.
I po naszej wizycie postanowiliśmy zostawić swój insta – ślad.
Return
Nie mając zbytnio niedzielnych planów obiadowych, rzucone hasło „może curry?” szybko spotkało się z obustronną aprobatą.
Wchodząc do środka powitał nas jeden z Rafałów (ten od Jamie’ego) z pytaniem: „A gdzie Banksy?”. I przyznam szczerze, że byliśmy w szoku. Gratulujemy fotograficznej pamięci, bo choć – jak się po kilku sekundach okazało – kundel faktycznie na ścianie wisi, to naszych gęb na tym zdjęciu nie ma. Uszanowanko!


Pamiętając, że poprzednio dwa startery i dwa dania główne okazały się zbyt dużą ilością dla dwóch osób, postanowiliśmy tym razem podzielić się jedną porcją przystawki i głównego talerza.
Na etapie startera udało się ten plan zrealizować plan. Wybraliśmy Onion Bhaji, czyli smażone cebulowe ciasteczka z chilli i przyprawami.
Ale gdy przyszło do zamawiania głównego punktu obiadu, złamaliśmy się. Wybraliśmy Chole Masalę, czyli cieciorkę w lekko pikantnym pomidorowym curry oraz – nie do końca pamiętając co jedliśmy poprzednio – znów padło na curry z bakłażanem i kurczakiem.
Niestety w trakcie przygotowywania potraw musieliśmy udać do bankomatu (nie można płacić kartą, za co malutki minusik), więc nie miałem okazji wypytać chłopaków o szczegóły przygotowywania potraw.
Gdy po około dziesięciu minutach wróciliśmy do knajpy, zamówienie już na nas czekało. Więc czas podania bardzo miło nas zaskoczył. Ot, taki slowfoodowy fast food ?
Zwróciłem jeszcze uwagę na czapkę Rafała. Bo miał na głowie egzemplarz dość rzadko spotykanej w Polsce francuskiej firmy Unkut. Sam swój egzemplarz przywiozłem spod Paryża. Ucięliśmy więc sobie jeszcze krótką pogawędkę na temat czapek z daszkiem. Wychodziłem jednak lekko zasmucony, gdy okazało się, że moje dwadzieścia sztuk stanowi skromną kolekcję przy jego… sześćdziesięciu.
Uszanowanko po raz drugi!
OmNomNom! Czyli curry w Krakowie
Droga do domu była mordęgą, bo wnętrze auta wypełniło się powalającymi zapachami.
Podróż trwała około piętnaście minut. W trakcie rozpakowywania szamy okazało się, że w skutek parowania ciepłego jedzenia w foliowej reklamówce opakowania w których transportowaliśmy szamkę… mocno namiękły. Szczęśliwie nie miało to żadnego wpływu na jakość jedzenia. Ale gdybyśmy zakupiony obiad zechcieli zjeść w plenerze (np. nad brzegiem przepływającej całkiem niedaleko lokalu Wisły), to mogłoby to stanowić niezłe wyzwanie.
Ok, ale przechodząc do samego jedzenia…
Onion Bhaji jest absolutnym hitem. Przy najbliższej okazji spróbuję dowiedzieć się jak są przygotowywane.

Aromatycznego, cebulowego wnętrza chroni chrupka skorupka. Całość podana ze słodkim chutney’em. PYCHA! Zdecydowanie najlepsza z przystawek, jakie do tej pory od nich jedliśmy.
W daniach głównych zdecydowanie wyróżniał się składnik podstawowy. Bo sypki ryż przygotowany jest bezbłędnie.
Cieciorkowa wersja curry jest całkiem niczego sobie. Bardzo fajna pozycja w menu dla osób, które od mięsa stronią.

Jednak w konfrontacji dań głównych zdecydowanie wygrywa curry z bakłażanem i kurczakiem. Dużo bardziej aromatyczne, kurczak super delikatny i soczysty, a całość tworzy idealnie spójną kompozycję.

Podsumowując: drobne minusy puszczamy w niepamięć.
Bo właścicielom Curry Up! udało się stworzyć fantastyczne miejsce, do którego chce się wracać. My to zdecydowanie czynić będziemy. Do czego i Was gorąco zachęcamy.
Curry Up! | Kraków, Krakowska 29 (street view) | www | facebook