W miniony poniedziałek w Sali Obrad Urzędu Miasta Krakowa odbyła się debata na temat potrzeby street artu w Grodzie Kraka. Uczestniczyli w niej przedstawiciele władz miasta oraz zaproszeni goście — reprezentanci Łodzi, Gdańska, Warszawy i Katowic, czyli miast, w których z sukcesami sztukę uliczną udało się wkomponować w miejską przestrzeń.
Całe wydarzenie było dramatem w trzech aktach. Taka piękna katastrofa.
I tak też postaram się je zrelacjonować.
Prolog
W niniejszym tekście postaram się oddać w najlepszy możliwy sposób moje odczucia z samego przebiegu debaty.
Sam komentarz na temat tezy postawionej w temacie postaram się zamknąć w osobnym poście. Obiecuję, że nie będziecie musieli czekać na niego długo ;)
Akt 1: prezentacje
Pierwsza część spotkania poświęcona była prezentacjom zaproszonych gości.
Pierwsza prezentacja dotyczyła krakowskiego szlaku street artu — prezentacja projektów, liczby dotyczące odwiedzających go osób. Chwilę później wystąpiła Agnieszka Łakoma — w Wydziale Kultury i Dziedzictwa Narodowego pełniąca stanowisko Plastyka Miasta.
Przez całe swoje wystąpienie czytała przygotowany materiał pełen samouwielbienia dla krakowskich murali. Prezentacja w swojej formule tak porywająca, że część uczestników zaczęła wertować sprezentowane przez organizatorów albumy dokumentujące street art w Krakowie. Niektórym udało się w tejże publikacji odnaleźć fragmenty tekstu właśnie przeczytane z mównicy… Ot, taka forma przygotowania.
Wybornym podsumowaniem tego piętnastominutowego wystąpienia było ostatnie zdanie: „Odbiorca nie może wyjsć znudzony”. Było ciężko.
Chwilę później na podest wkroczył reprezentujący Gdańsk Piotr Szwabe — artysta, instalator, kurator, autor muralu “Wałęsa” na Zaspie i opiekun tejże galerii.
I jego wystąpienie zapoczątkowało pełną merytoryki i wartościowych treści godzinę. Prelegenci — choć bez przygotowanych prezentacji — po raz kolejny udowodnili, że jeśli czymś żyjesz i masz doświadczenie w tym o czym masz mówić, nie musisz mieć gotowego skryptu.
Od Piotra usłyszeliśmy opowieść o historii trójmiejskich murali — od pierwszej pracy w Spatifie, przez węzeł Kliniczna po Zaspę. W Gdańsku chodzi o różnorodność. O artystów którzy są niepowtarzalni.
Prace często nawiązują do treści społecznych, a na samej Zaspie projekty konsultowane są z Radą Mieszkańców. Największym zaskoczeniem była dla mnie informacja na koniec: w przyszłym roku Zaspę czeka Grande Finale — powstaną ostatnie prace zamykające projekt. Ten wątek kończenia pewnego etapu w temacie murali okazał się później przewodni przez resztę prezentacji.
Jako drugi z gości wystąpił Michał Bieżyński — przez sześć lat rozwijający łódzką Galerię Urban Forms, obecnie kurator projektu Łódź Murals.
Z jego wystąpienia można było dowiedzieć się o genezie powstania pierwszych prac wielkoformatowych w Mieście Włókniarzy. Na początku była myśl — jak przyciągnąć turystów do tego miasta. Nie ma dostępu do morza, nie ma słynnej rzeki ani zamku. Ale w centrum miasta jest wiele kamienic z odsłoniętymi i niezagospodarowanymi ścianami. I tak zrodził się pomysł, by stworzyć największą europejską galerię street artu o dużym formacie.
Pozyskanie finansowania z budżetu miejskiego na pierwsze prace zajęło im dwa lata. Ostatecznie o łódzkich muralach zaczęły opowiadać media na całym świecie. Szacuje się, że ekwiwalent wartości marketingowej tego projektu można liczyć w milionach złotych. Kluczem do sukcesu jest różnorodność.
W wycieczkach szlakiem tamtejszych murali uczestniczą turyści z różnych zakątków globu. Część z nich nie miała pojęcia o istnieniu Łodzi dopóki nie przeczytali, że mogą obejrzeć tu prace ulubionych artystów.
Kolejne wieści z miasta street artu: formuła ewoluuje i temat murali jest już na ukończeniu.
Projektów związanych z graffiti pokrywającym całą ścianę budynku jest już trochę za dużo. Artyści krążą po całym świecie i tworzą bardzo podobne prace. Dlatego nowym kierunek w jakim Łódź prawdopodobnie będzie ewoluowała to trójwymiarowe instalacje. Pierwsza z nich — “Cisza” — została ukończona w zeszłym tygodniu.
Kolejna prezentacja to wystąpienie Mateusza Ściechowskiego czyli Miesto — współzałożyciela legendarnej grupy Vlepvnet (której zawdzięczam wczesną edukację w dziedzinie street artu), pochodzący z Warszawy kurator i koordynator projektów miejskich.
Miesto rozpoczął od uporządkowania trochę faktów — czym jest street art, czym są murale i czym jest graffiti.
Kilka ważnych wątków: street art jest zjawiskiem kontrkulturowym. Mural jest narzędziem do przekazywania treści. Miasto musi żyć. A artyści przyzwyczajeni są do myśli, że pracy stworzonej w nocy rano może już nie być — bo zamaluje ją dozorca, służby porządkowe lub… kolega. Graffiti jest miejskim sportem. Miejską partyzantką. To prześciganie się na wielkość, miejsce, ilość kolorów.
Ale myśl, która najbardziej utkwiła mi w głowie dotyczyła promocji street artu. Według Mateusza ciężko jest promować sztukę uliczną, jeśli się nie miało z tym wcześniej styczności trzymając puszkę w ręce lub przynajmniej wybierając się z malującymi kolegami, by ich pilnować przed ewentualną wpadką. I ja się podpisuję pod tym wszystkimi kończynami.
Miesto opowiedział również o kilku warszawskich projektach, takich jak mural na Dworcu Centralnym i komentarzach, z którymi musieli się zmagać.
Pojawił się również wątek zdobywania pozwoleń na ściany. Wniosek: nie zawsze trzeba pytać o zgodę wszystkich świętych. Syrenka topless na budynku obok rosyjskiej ambasady (zaglądająca przez płot do wschodniego przyjaciela) załatwiona była tylko z właścicielem budynku. Gdyby próbowano ogarnąć pozwolenia na wyższych szczeblach — praca pewnie nigdy by nie powstała. Kilka ścian zrealizowano również zupełnie spontanicznie i nielegalnie — ekipa założyła pomarańczowe kamizelki, postawiono podnośnik, a teren okrążono biało-czerwoną taśmą. Przez kilka kolejnych godzin w trakcie tworzenia pracy nikt nie zapytał o pozwolenie na te prace…
Wniosek końcowy: To nie tylko obrazy, a duże zjawisko, które trzeba analizować pod wieloma kątami.
Ostatnim bohaterem aktu pierwszego była Magdalena Piechaczek pracownik Instytucji Kultury Katowice Miasto Ogrodów oraz koordynatorka trzech ostatnich edycji Katowice Street Art Festival.
Pierwsza edycja festiwalu w Kato miała zwrócić uwagę na pojawienie się nowego wydarzenia na mapie Polski. Miało być dużo, kolorowo i ze znanymi artystami. Przy kolejnych zaczęto zastanawiać się czy estetyzowanie miasta przez wprowadzanie barwnych malowideł ma w ogóle sens. W 2013 zaczęli poszerzać horyzonty i zapraszać artystów, którzy za pomocą swoich prac mieli coś do powiedzenia.
Chcą tworzyć projekty, które aktywizują osoby, które mieszkają w danym miejscu. Takie, które nie zostawią ludzi z kolorowym obrazkiem, ale żeby razem z nimi coś tworzyć i aby powstała wspólnota działała dalej.
Jako organ władz miejskich współpracują z różnymi jednostkami w poszukiwaniu ścian. Te należące do miasta załatwiane są bezproblemowo. Przy kontakcie ze spółdzielniami mieszkaniowymi zawsze są problemy.
Co ciekawe, Plastyk Miejski w Katowicach wyłącznie o opiniuje planowane działania, ale jego zdanie nie jest w żaden sposób wiążące. De facto przez pięć lat istnienia festiwalu większość tych opinii była… negatywna. Trzeba iść pod prąd. I działać.
Tutaj również mieliśmy do czynienia z przeglądem powstałych w Katowicach prac. Między innymi o wyjątkowej pracy „Tomorrow” autorstwa Forina z tegorocznej edycji. Samą instalację już znałem, ale wypowiedź Magdy pomogła mi poznać jej pełen kontekst.
Inspiracją do powstania tego projektu była wypowiedź Winstona Churchilla:
Dobry polityk musi umieć przepowiedzieć, co będzie się działo jutro, za tydzień, czy za rok i musi umieć wytłumaczyć, dlaczego nie zaszło to, co przepowiedział.
Pracę umieszczono w samym centrum miasta na kamienicy, w której mieszkają 2–3 rodziny i miasto trochę po cichu liczy, że mieszkańcy się sami po prostu stamtąd wyprowadzą (były różne działania by ich do tego skłonić, ale się to nie udało). Instalacja to napis „Tomorrow”, którego litery stworzone są z… wieńców pogrzebowych. A na odsłonięcie projektu zaproszono orkiestrę górniczą, która odegrała pod nim marsz pogrzebowy. [Wideo tu: KLIK KLIK KLIK]
I tu znów interesujący zwrot akcji: przyszłoroczna edycja festiwalu będzie zaskakująca. Jej hasłem przewodnim będzie “Wyjsć poza street art”. I nie powstanie żaden mural.
Akt 2: panel dyskusyjny
Część druga miała być otwartą debatą, który miał nas przybliżyć do odpowiedzi na główne pytanie. Bo o ten sens krakowskich murali miało przecież chodzić.
Kolejna godzina minęła na — z mojego punktu widzenia (i chyba nie tylko mojego) — zupełnie nieproduktywnej wymianie opinii, nad której zapanowaniem zupełnie nie poradził sobie moderator.
I o to nieumiejętne moderowanie mam żal szczególny. Bo zamiast prowadzić sesję pytań do gości i próbować uzyskać garść odpowiedzi, które mogłyby pomóc zmienić myślenie pewnych osób w Krakowie powstała sesję żalów i pozostawionych bez odpowiedzi pytań skierowanych w stronę władz miasta.
Usłyszeć można było wiele głosów z różnych stron. Zarówno reprezentantów miasta, aktywistów oraz artystów.
Rozpoczął Jacek Stokłosa — były Plastyk Miasta. Według niego to właśnie za czasów jego kadencji zaczęły powstawać pierwsze murale.
Przez lata jedyny muralem w Krakowie był przy Konopnickiej taki mural „Sitkarze”… „Sataniści”.
Oczywiście chodziło o „Siatanistów” Grupy Twożywo. I nieprawdą jest, że był to pierwszy mural, bo przed nimi powstały chociażby organizowane przez Zootekę prace — Silva Rerum przy Alei Powstańców Śląskich czy też Triumfalna Brama Krakowa przy 29 listopada. Ale te prace akurat były sprzeczne z wizją pana Stokłosy:
Są dobre i złe realizacje i czasami spotykaliśmy się w Krakowie z mniej ciekawymi działaniami. Przegrywałem walkę z urzędem, który chciał przy użyciu artystów realizować swoje cele. Nie zawsze to dawało dobre rezultaty. Mamy tego przykłady (…) — historyczny najdłuższy mural w Europie.
(…) Dopiero festiwal BoomArt (?) otworzył Kraków na dobre realizacje.
Patrząc na łódzkie ściany pan były Plastyk Miasta chciałby przenieść je żywcem, żeby ożywić tutejsze ściany. Mamy w Krakowie ładne rzeczy, ale jest bardzo mało tego. I perełka z wypowiedzi: Mamy w Krakowie dziadostwo.
Dalej głos zabrał Rafał Stanowski, który jest jednym z przewodników po krakowskim szlaku murali. Zwracał szczególną uwagę na szczególnie widoczny w ostatnich miesiącach problem znikających prac.
Zasugerował, by w miejscach nieistniejących już ścian zamontować tabliczki z informacją, że w tym miejscu w określonych latach znajdowała się praca artysty X.
W temacie znikających prac wypowiedział się Artur z Forum Przestrzenie. Naturą sztuki ulicznej jest to, że przemija i jest zastępowana czymś innym. Pisałem zresztą na ten temat kilka dni temu.
I taka idea przyświeca galerii w tunelu na Wyspie Forum — jeżeli „umiesz w graffiti” to przychodzisz i robisz swoje. Nie ważne co jest pod spodem, ważne żeby było to dobre. Na zaczepne pytanie z sali czy byłby skłonny na przemalowanie ściany z pracą Nawera odpowiedział:
Rozmawialiśmy o tym kilka razy i sam artysta nie ma nic przeciwko temu, żeby w miejscu jego pracy za jakiś czas pojawił się inny mural.
Kolejna osoba wzbudziła żywe reakcje wśród uczestników i szeroko komentowana była później w kuluarach. Waldemar Domański z Pogromców Bazgrołów opowiadał o celach jakie przyświecają jego organizacji.
Każda sztuka potrzebuje czystości żeby ja dostrzec.
(…) Kraków powinien być miejscem schludnym, żeby sztuka mogła się rozwijać.
Usłyszeliśmy, że miejskie ściany pod murale już się skończyły (?!) i rozpoczęli rozmowy ze spółdzielniami i wspólnotami mieszkaniowymi w celu znalezienia nowych miejsc.
Projekty zgłaszane do przeniesienia na takowe ściany powinny przejść prze odpowiednie sito, żeby wyłaniać najlepsze perełki. Właściciele powinni wiedzieć co dzieje się na ich elewacjach, dlatego powinny powstawać jedynie dzieła sztuki. Dowiedzieliśmy się również, że Pogromcy dążą do podniesienia kar za wandalizm oraz aktywnie walczą z bazgrołami. Pojawił się też komentarz skierowany do miejskich malarzy — Pogromcy pokrywając graffiti wybrane miejsca słyszą zarzuty, że odbierają pracę artystom. Ale realia są takie, że oni swoje rzeczy robią w czynie społecznym i nie mają na to budżetów.
Dalej głos zabrali artyści — Kamil Kuzko i Mikołaj Rejs. Ten pierwszy stwierdził, że jest przeciwny stawianiu nagrobków sztuce ulicznej (vide wypowiedź Rafała Stanowskiego). Zwrócił również uwagę, że w całej dyskusji odchodzimy od tematu, nie skupiamy się na gościach i wyciąganiu wniosków z innych miast. Oraz że tak na prawdę rozmawiamy o niczym (amen!).
Mikołaj zwrócił uwagę, że warto by zastanowić się czego potrzebujemy w Krakowie. Skierował pytanie do prelegentów na co stawiają u siebie — jakość, wolność wypowiedzi artystycznej czy czynnik społeczny. Złożył również apel, aby udostępnić graficiarzom tunel w okolicach Galerii Krakowskiej i stworzyć galerię malarstwa.
Pan od Pogromców nie miał pojęcia jaki jest status tego miejsca, ale obiecał zbadać temat. Z wyjaśnieniem chwilę później przyszedł Jacek Szlak (Marketing Przy Kawie / Street Art Kraków), który poinformował, że na ten moment tunel objęty jest jeszcze gwarancją wykonawcy i nie można tam nic robić, ale do podjęcia prac w tym miejscu przygotowuje się Zooteka.
Wypowiedzi było dużo więcej. Ale wszystkie oscylowały wokół zadawania pytań, zgłaszania problemów i narzekania na krakowski status quo.
Zdrowym rozsądkiem wykazała się jedna z uczestniczek dyskusji, która przejmując mikrofon stwierdziła: “A ja bym chciała usłyszeć jakiś komentarz naszych gości…”. Bo fakt wart odnotowania: przez praktycznie całą godzinę mikrofon ani razu nie trafił w ich ręce.
Przypadło im podsumowanie całego spotkania i odpowiedź na podstawowe pytanie: “Czy Kraków potrzebuje murali?”. I nie ukrywam, że na cztery krótkie wypowiedzi warto było czekać całe popołudnie.
Michał (Łódź): oczywiście, że tak, ale nie w samym centrum. Bez sensu w budynki spójne tożsamościowo wciskać obcy twór. Jeżeli gdzieś indziej, to czemu nie? W Łodzi centrum jest już nasycone. I muszą zadawać sobie pytanie czy jeśli mamy już 50 prac, to czy 51 czy 52 cokolwiek zmieni? Nie ma problemu z tym, żeby obrazy powstawały, ale ważne jest by powstawały dobre jakościowo.
Mateusz (Warszawa): trudno jest rozpatrywać pojęcie street art pod kątem tego czy jest go za mało czy za dużo. Za mało może być szpitali lub żłobków. Sztuka albo się pojawi, albo nie. Jest związana z potrzebami twórców, którzy mają coś do powiedzenia. A nie z potrzebami odbiorców. Pomysł karania artystów jest nietrafiony, bo powinno się karać właścicieli budynków, za to że dopuszczają do tego, że ich budynki są pomazane. I takie rozwiązania sprawdzają się dużo lepiej na Zachodzie niż obcinanie palców za puszkę z farbą.
Piotr (Gdańsk): Kraków na pewno potrzebuje murali, bo ma twórców. Tylko trzeba przemyśleć co to ma być i gdzie. Działania powinny być skierowane na pomaganie twórcom. I w perspektywie kolejnych lat zmniejszy się mowa nienawiści na kamienicach. Jeśli zostaną udostępnione miejsca, to ludzie będą mieli swobodę wypowiedzi. A środowisko dotrze do tych, którzy tagują lub robią srebra i naprowadzą ich na odpowiednią drogę.
Magdalena (Katowice): głównym pytaniem jest w jakim celu te murale mają powstać. Bo jeśli ma to być tylko i wyłącznie estetyzacja, bo jest szaro i brudno i ściana jest obdrapana to nie ma to najmniejszego sensu. Bo malarstwo wielkoformatowe nie jest formą naprawiania budynku. Często miasta chcą wyręczać się muralami, by zakryć to co nie do końca podoba. Czy w Krakowie są potrzebne? To się będzie działo niezależnie od tego czy nam się podoba, czy nie. My jako festiwal odchodzimy od tej tematyki, bo one i tak będą tworzone.
Akt 3: wspólne piwo
Po zakończeniu debaty przenieśliśmy się do Bunkra Sztuki, gdzie w gronie przedstawicieli Łodzi, Gdańska i Warszawy oraz krakowskich działaczy społecznych na rzecz sztuki miejskiej przeprowadziliśmy mniej formalną dyskusję. Rozmowa ta ukazała komercyjny wymiar tematu oraz wiele problemów instytucjonalnych. Z racji mocno prywatnego charakteru rozmowy nie będę jej tu w żaden sposób przytaczał.
W każdym razie, tak wiele pytań postawionych w trakcie aktu drugiego znalazło odpowiedzi w akcie trzecim… Ale udało nam się ustalić jedno — street art przez urzędników traktowany jest jak miś na miarę naszych czasów.
Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa…