Nie potrafię rozstawać się z rzeczami.
Nie potrafię pozbywać się tego, z czego już nie korzystam. Nie chodzi chyba nawet o jakieś szczególne przywiązanie. Po prostu, jestem w tym najgorszy.
Ale dzięki temu, od czasu do czasu, przemierzając przez kartonowe wieżowce ustawione w piwnicy czy garażu albo gęsto zabudowane alejki w zakamarkach szafek natrafiam na jakiś wyjątkowy skarb. Jak dla przykładu ten cud techniki.
Kyocera Finecam L3. Mój pierwszy aparat cyfrowy. Mieścił się w kieszeni, miał matrycę o zawrotnej rozdzielczości 3,2 megapikseli i zero zoomu optycznego. Patrząc na te parametry dziś mogę stwierdzić, że na tym kończą się jego (wątpliwe) zalety. Ale w 2003 roku, gdy trafił w moje ręce, najważniejsze było to, że efekty korzystania z niego mogę oglądać natychmiast. I z perspektywy czasu uznać mogę, że był to punkt zwrotny w moim życiu.
Fotografia analogowa była dla mnie zbyt dużym ograniczeniem. Ten potwornie długi czas oczekiwania pomiędzy wciśnięciem migawki a obejrzeniem efektu był nie do zaakceptowania. Zawsze gdy odbierałem swoją kliszę z “wywołania”, to okazywało się że kadry były za ciasne, większość zdjęć była prześwietlona, albo niedoświetlona, albo rozmazana, albo poruszona, albo wyostrzona na drugi plan, albo… albo… albo… I równie dobrze wszystkie 36 spośród wywołanych zdjęć mogło wylądować w koszu.
Nie zrozumcie mnie źle — mam pełne uszanowanko do osób, które biorąc analoga do ręki… wiedzą jak go wykorzystać. I na odbitce otrzymują to, co widzieli po drugiej stronie obiektywu w momencie wciskania spustu migawki. W dzisiejszych czasach — gdy wszyscy jesteśmy fotografami — to dla mnie oznaka, że mam do czynienia z fotografem artystą. Można pomyśleć równie dobrze, że jednak z rzemieślnikiem, który zna się swoim fachu, ale jednak uznajmy że o artystę chodzi.
Lubię eksperymentować. Szukać kadru. Szukać sposobu na uchwycenie tego, co w danym momencie siedzi w mojej głowie. Ale jeszcze częściej — lubię dokumentować to, co widzę.
Często słyszę od osób mających styczność z moimi zdjęciami, że “umiem patrzeć na świat w pewien specyficzny sposób. Dostrzegać rzeczy, których normalnie się nie zauważa”. Czy tak jest? Nie wiem. Ale faktem jest, że lubię patrzeć na świat przez obiektyw.
W ciągu ostatnich dwóch dekad przez moje ręce przewinęło się sporo sprzętu. Od automatycznych “małpek” po profesjonalne lustrzanki. I z perspektywy czasu potwierdzam zasłyszane kiedyś zdanie, że najlepszy aparat to ten, który zawsze masz przy sobie.
Dlatego tak bardzo cieszy mnie rozwój technologii mobilnej. A patrząc dziś na mojego smartfona, robiącego zdjęcia z rozdzielczością 12 mpix obiektywem szerokokątnym, to uśmiecham się z czułością wspominając ten pierwszy aparat. Dziś już bardziej złomek, wtedy — japoński cud techniki. Który zrewolucjonizował moje życie
Dziękuję Ci Kyocera Finecam L3. Za wszystkie wspólne chwile.
“O, udało się go uruchomić! Zrobię sobie zdjęcie.”
…
(po chwili / kilkudziesięciu próbach zrobienia sensownego zdjęcia):
“O matko, ależ to jest złom…”