Znowu odnoszę się do tekstu udostępnionego przez Krzysztofa Gonciarza. Obiecuję, że robię to ostatni raz.
Przynajmniej w najbliższym czasie.
Informacja zwrotna
Piszę od dobrych kilku lat. Najpierw pod szyldem Exformers, potem na własny rachunek. Na co dzień docieram do bardzo, bardzo wąskiego grona. A wyżej wymienione liczb to efekt chwilowej popularności postów, które żyją jeden dzień. Ludzie wchodzą, czytają i najczęściej — nigdy więcej nie wracają.
Nie mam aspiracji do walki o prym w blogosferze. Chcę po prostu robić swoje, choć czasem zdarzają się rozterki — czy faktycznie warto „marnować na to czas”. Każdy komentarz, z którego wynika, że ktoś czyta i lubi to co robię, to wyciągnięta w moją stronę ręka, która przy okazji wyciąga mnie z dołka.
I mam wrażenie, że chyba coś ostatnio ruszyło się w tym obszarze…
Spontaniczne uszanowanka
Nowy kolega z pracy w trakcie porannej rozmowy przy ekspresie do kawy rzucił jakiś czas temu mimochodem: “Moja żona czyta Twojego bloga”. Zakrztusiłem się.
Wymieniałem ostatnio po kilkunastu miesiącach ciszy kilka fejsbukowych wiadomości ze znajomym, który chwilę temu wyemigrował chwilę temu na Wyspy. Naszą rozmowę zakończył krótkim: “Zaglądam czasem na bloga. Lubię”. Kolejny kolega pod udostępnionym na fejsie tekstem o lajkach napisał: “szanuję i będę szerował”.
Jedna z najbardziej lojalnych czytelniczek (Asia, pozdrawiam!), wrzuciła ostatnio spontanicznie komentarz, który wywołał u mnie ogromny zaciesz na gębie. Brzmiał on tak:
Ale najbardziej niespodziewana była dla mnie sytuacja sprzed kilku dni. Otwierając fejsbukowego inboksa znalazłem wiadomość od… Spinache’a. Człowieka, którego szanuję od ’98, gdy usłyszałem “Lek” Thinkadelica.
Poznaliśmy się internetowo na etapie Exformersów, mamy się w kontaktach na fejsie, raz w życiu zdarzyło nam się podać sobie rękę na żywo, gdy wpadliśmy na siebie podczas kręcenia pierwszego klipu Polskiego Karate. Podsumowując — po tych kilku latach spodziewałem się, że jestem zwykłym kolejnym anonimowym znajomym.
Paweł we wspomnianej wiadomości zwrócił mi uwagę na poważną kwestię w najnowszym tekście. Konkretnie — na zwrot, który spowodował, że przestał mieć ochotę na dobrnięcie do końca. A całość podsumował słowami “Dzięki za Twoje artykuły, cenię Twoją pracę”…
<tu wstawić jakiegoś gifa z opadającą szczęką>
Liczby, liczby
Coraz częściej ostatnio słyszę od Was komentarze, że hasło „Najczęściej nieczytany bloger w Polsce” już się trochę zdezaktualizowało. Więc będę z Wami absolutnie szczery. I opowiem trochę o liczbach.
Mimo że blog wystartował w połowie 2012, statystyki zacząłem zbierać w okolicach marca 2013 (lol). Ten pierwszy mierzony rok kalendarzowy zamknąłem z liczbą nieco ponad 5,6 tysiąca sesji wygenerowanych przez 1,8 tysiąca użytkowników.
W 2014 udało mi się te liczby podwoić — zamknąłem go z ponad 10 tysiącami odsłon i 4,6 tysiącami użytkowników. 2015 to znów dwukrotność wyniku ostatnich dwunastu miesięcy — 21,6 tysięcy odsłon i nieco ponad 10 tysięcy użytkowników.
I wydawało się, że to liczba, która utrzyma się mniej więcej na tym poziomie. Do soboty, 22 października, rok 2016 w panelu statystyk pokazywał 22,7 tysięcy sesji wygenerowanych przez 9 tysięcy użytkowników.
Dzień później wpis o Gonciarzu trochę namieszał w tych danych i obecnie liczby wzrosły do 35 tysięcy odsłon wygenerowanych przez ponad 18 tysięcy odbiorców.
Przyznam szczerze — to całkiem niezłe liczby! Trochę gorzej wygląda to, gdy zaczynam analizować te dane nieco bardziej atomowo. Przyglądając się pojedynczym dniom wynika, że czasem zagląda tu kilkanaście osób, a innym razem kilkadziesiąt.
W poprzednich latach utrzymywał się trend dwóch dużych tematów w ciągu roku. Zazwyczaj było to roczne podsumowanie minionych dwunastu miesięcy oraz jakiś dodatkowy tekst, który znacząco wybija się na tle innych.
W 2015 były to “Dopalacze to gówno”. Choć cykl życia tego posta był wyjątkowo krótki, bo zainteresowani trwało kilka dni, to był niekwestionowanym zwycięzcą w kategorii zebranych fejsbukowych polubień. Bo wygenerował ich blisko 200.
Prym w kategorii liczby odwiedzin wiódł wpis z 2014 — „O tagowaniu na fejsie słów kilka”. Ten, choć zgarnął tylko 13 lajków, od chwili powstania do dziś wygenerował ponad 7 tysięcy odsłon. Dzięki dosyć wysokiej pozycji w Google’u do dziś sprowadza ponad 200 użytkowników miesięcznie. Jednorazowych — to fakt. Ale mimo wszystko, w statystykach trzyma się całkiem wysoko.
W bieżącym roku trochę się zmieniło. Bo starałem się, żeby chociaż raz w miesiącu pojawiał się jakiś ciekawszy wątek. Były miesiące, w których generowaliście sumarycznie po 5,5 tysiąca odsłon, były i takie w okolicach tysiaka.
Ale wciąż czekałem na “ten jeden”, ten który ugryzie. Po cichu liczyłem, że będzie to fotorelacja z krakowskiej wizyty Gonciarza, ale ta przeszła trochę bez echa. Co ciekawe — szerszym echem odbił się wpis o zniknięciu lajków ze stron na fejsie.
A potem przyszła niedziela… Wpis “Kim jest Krzysiek Gonciarz?” udostępnił u siebie podmiot wpisu, czyli sam on, ten vloger. Co się podziało dalej zapewne wiecie doskonale — albo z relacji na żywo na fejsbuku, albo z osobnego tekstu opisującego całą sytuację. W szczytowym momencie na stronie przebywało ponad 200 osób. Po 24 godzinach od publikacji wpis zaliczył ponad 8 tysięcy odsłon. Czyli w ciągu doby przebił tekst, który podobną liczbę wykręcił w półtora roku…
Potęga share’a
Nie będę ukrywał, że o blogowej promocji nie mam pojęcia. Nie korzystam z fejsbukowych reklam do zwiększania zasięgu widoczności posta, bo przy budżetach, które do tej pory na nie przeznaczałem najzwyczajniej w świecie nie działają. Nie korzystam z grup samopomocy blogerskiej, bo ruch, który przynoszą tutaj jest sztuczny, konwersja na stałych czytelników praktycznie zerowa i porównać to mogę mniej więcej do kupowania fanów na fejsie. Linkowanie treści na fanpejdżu sprowadza tu maksymalnie kilka osób. Nieco lepiej jest z wrzucaniem linka na prywatnym profilu. Ale tu z kolei mam obawę, że nadużywam cierpliwość moich znajomych. O wiedzy dotyczącej pozycjonowania nawet nie będę wspominał, bo w tym temacie leżę całkowicie.
Jedyne w co wierzę — co wielokrotnie tutaj podkreślałem — to potęga udostępnienia. Tylko dzięki spontanicznemu podawaniu dalej tych tekstów przez Was, moich czytelników, jestem w stanie dotrzeć z treściami do kolejnych osób. Dzięki takim “przedłużeniom”, zyskałem kilkoro bardzo lojalnych czytelników spoza kręgu moich znajomych.
Przecieram oczy ze zdumienia. I choć nie wierzę, że ten trend będzie się dłużej utrzymywał, to bardzo to wszystko szanuję.
Mam jeszcze kilka asów w rękawie na najbliższy czas, którymi mam nadzieję Was zaskoczyć. Więc zaglądajcie tu, dzieciaki!