Jestem blogerem
Bloga mam? Mam. Jestem blogerem? Jestem. Prawo do własnego zdania mam? Mam. Skoro ustaliliśmy kilka podstawowych faktów, to jedziemy z koksem.
Bloga mam? Mam. Jestem blogerem? Jestem. Prawo do własnego zdania mam? Mam. Skoro ustaliliśmy kilka podstawowych faktów, to jedziemy z koksem.
Piąty odcinek tygodnowych podsumowań. Ona tańczy dla mnie, pompki, Modulators. Sprawdźcie!
Jest czwarta trzydzieści nad ranem. Wsiadam do taksówki, która pomoże mi dostać się na dworzec, by złapać pierwszy pociąg relacji Kraków — Warszawa. Po zatrzaśnięciu drzwi z głośników wita mnie znajomy głos Adama Ostrowskiego. Następny utwór i znów znajomy głos — tym razem Dużego Pe wywołują lekki uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Po rzucie okiem na kierowcę, stwierdzam że nie wygląda on na fana polskiego rapu, ale cóż… Nie pozostaje mi nic innego, jak się tylko cieszyć — przecież nie często spotykam się z taką selekcją u taryfiarzy. I nagle… Dżingiel RMF Maxxx sprowadza mnie na ziemię niczym silny cios w potylicę. Żegnam się z kierowcą w towarzystwie śpiewu Grzesia Markowskiego z Perfectu, trzaskam drzwiami i… zaczynam zastanawiać się nad dzisiejszą sytuacją w polskim rapie.
Czytaj dalej »“Kondycja polskiego rapu”, czyli tekst co stał się sucharem
Kolejny tydzień z bicza strzelił, więc bez zbędnych ceregieli lecimy z koksem.
Od wydania drugiego krążka Grammatika minęło 12 lat. To jeden z klasyków polskiego rapu, album otoczony kultem. Patrząc na to z perspektywy czasu zadaję sobie pytanie: dlaczego?
Kolan szpotawych co prawda nie mam, ale w tym tygodniu, gdy zapytałem ortopedę analizującego wyniki rezonansu na co sobie mogę pozwolić, usłyszałem bardziej zepsuć już go chyba pan nie może… A że przy okazji w wyniku analizy wystawionego jakieś dziesięć lat temu wypisu z łódzkiego szpitala przypomniało mi się kilka historii z tej placówki, to postanowiłem się nimi podzielić.
Wspominając ostatnio przy okazji Dużych dzieciaków… kondycję polskiej służby zdrowia, bazowałem trochę na tych wspomnieniach. Okej, do przygód Goudy mi daleko (pozdro, pozdro), ale pragnę zaznaczyć, że ten tekst nie nosi znamion hejtingu (przynajmniej jawnych), a wręcz rzec to trzeba — zamiarem autora było by tekst ów miał charakter humorystyczny. No to jedziemy.
Oglądam sobie od wielu lat — z mniejszym lub większym zaangażowaniem — polskie edycje talent shows. I wszystkie, co do jednego, charakteryzują dwie rzeczy — wszystkie, od Idola po Mam talent, potrafiły skupić moje zainteresowanie wyłącznie na pierwszej edycji oraz nie potrafią tak na prawdę odnaleźć (lub wykreować) autentycznych gwiazd… Zaznaczę na wstępie, żę jestem hejterem programów, w których uczestnikami są sławne osoby (Taniec z gwiazdami czy Gwiazdy tańczą na lodzie), dlatego je świadomie pomijam. Jaki kraj, tacy celebryci. Wolę skupiać uwagę na debiutantach, którym ktoś próbuje dać szansę.
W tym tygodniu miałem tu małą posuchę. Trochę ze względu na spadek weny, trochę — na brak czasu. W szkicach zaczęły powstawać dwa teksty zainspirowane wydarzeniam i rozmowami minionych dni, ale muszą poczekać na lepszy moment. Tekst o dziurze w SlideShare nie przyjął się jakoś wyjątkowo dobrze, co daje mi trochę do myślenia w temacie treści, które chcecie tu czytać.
W każdym razie tydzień się kończy, więc wypadałoby go podsumować. Lecimy.
Szacuje się, że posiada ponad 16 milionów zarejestrowanych użytkowników. Oficjalne źródła donoszą, że miesięcznie serwis odwiedza 60 milionów internautów, którzy generują 140 milionów odsłon. SlideShare od dłuższego czasu jest jednym z moich najbardziej ulubionych internetowych czasopochłaniaczy, który zapewnia dużą dawkę inspiracji oraz potrzebnej (i niepotrzebnej) wiedzy.11
Dziś, dzięki przez przypadek i dzięki informacji od jednego z moich fejsikowych subskrybentów (dzięki, Jan!) udało mi się namierzyć całkiem sporą lukę bezpieczeństwa w tymże serwisie.
Postanowiłem zmienić formułę tego formatu. Po skończeniu opisówki dzień po dniu stwierdziłem, że zaczyna to przypominać wpisy w stylu drogi pamiętniczku, a nie do końca mi o to tutaj chodziło. Gotowi? Lecimy.
Poniższe refleksje są miksem różnych przemyśleń z ostatnich miesięcy.
Część naszła mnie, gdy kilka tygodni temu wraz z grupą przyjaciół hasaliśmy o północy w jeziorze na obrzeżach jednego z dawnych miast wojewódzkich. Część jest moimi wnioskami z zażartych rodzinnych dyskusji.
Po raz kolejny napiszę: nie wiem czy kogokolwiek w ogóle to zainteresuje. Jeśli jednak, to pozdrawiam.
Taki cykl oto sobie wymyśliłem, żeby zmuszać się do w miarę systematycznych aktualizacji na blogu. Tekst będę starał się tworzyć na bieżąco, podsumowując wydarzenia z kończącego się dnia i zgromadzone przez tydzień materiały publikować będę z końcem danego tygodnia.
Można zaczynać.
Mój wczorajszy post o bolączkach związanych z exformersową stagnacją komentowany był trochę na FB (dyskusja toczyła się pod wrzuconym przeze mnie linkiem do bloga). Pojawił się wśród nich komentarz, który zabolał niczym ukłucie szpilką w bardzo czuły nerw. Zabolał, bo trafił idealnie w punkt.
Tekst powstał w ramach zasady, którą od jakiegoś czasu próbuję zacząć traktować na poważnie, czyli: cut the bullshit a.k.a nie zamulaj się, a którą to rozumieć można na zasadzie: co masz napisać dziś, pisz dziś. Bo takich tekstów jak podsumowanie drugiego dnia Coke Festivalu, recenzja Something from nothing. Art of rap czy obiecana Igorowi relacja z krakowskiego koncertu Mamy Selity jest w przysłowiowe wpizdu lub jeszcze więcej. Stos rośnie, a teksty — im dalej odkładane w czasie — tym mniej prawdopodobne, że się ukażą. Bo co komu po relacji z występu Snoop Liona sześć miesięcy po tym jakże zacnym wydarzeniu?
Jakiś czas temu założyłem konto w Syncu. Skusiły mnie: darmowe utrzymanie, darmowa karta PayPass, cashback i stówka za otwarcie konta. Podpisałem umowę, bonus odebrałem, kilka operacji paypassem wykonałem i o koncie prawie zapomniałem. Do dziś…
Jestem fotograficznym leszczem. Od bardzo dawna przede wszystkim kręciła mnie fotografia uliczna — takie miejskie studium przypadku zamknięte w pojedynczych klatkach. Był czas, gdy całymi dniami przemierzałem miasto z aparatem w ręce, polując na ciekawe kadry. Najpierw były to jakieś aparaty — automaty, później zainwestowałem w lustrzankę Canona z niższej półki. Nigdy nie byłem sprzętowym onanistą, ale przesiadkę na mimo wszystko sprzęt wyższej klasy (z małpki na lustro) odczułem znacząco w jakości zdjęć.
Dziesięć lat temu, dzięki wsparciu moich rodziców, miałem możliwość wyjechać na studia do Krakowa.
Czasem miewam momenty, gdy mam tego miasta dość. Robi się męczące, duszne, ciasne i… turystyczne. Czasem nachodzą mnie myśli, że może po dekadzie mieszkania tutaj, warto pomyśleć nad jakąś zmianą otoczenia, póki nie zarzuciliśmy na kolejne trzydzieści kilka lat kotwicy w postaci kredytu mieszkaniowego…
- Muzyki słuchasz?
Tak, dość dużo. Ale na nią nie wydaję, bo kradnę z internetu. Kupuję płyty tylko tych artystów, których szanuję, maksymalnie wychodzi dziesięć w roku.
W ten oto niefortunny sposób nasz złoty kulomiot, Tomek Majewski, kilka dni temu w wywiadzie (Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej (14–15 sierpnia)) wypowiedział się na temat ściągania muzyki z internetu. Nie wiem czy wywiad ten był autoryzowany. Nie wiem czy przed jego publikacją autor tych słów był świadom tego, co może nimi wywołać…