Dzisiejszy tekst miał nieść radosną nowinę. Miałem Wam obwieścić, że uruchomiłem, a w zasadzie — zreaktywowałem czwartego bloga.
Zamiast tego pozwólcie, że opowiem Wam pewną historię.
.net
Jakieś dziesięć lat temu postanowiłem, że czas zacząć przedstawiać się w internecie trochę bardziej profesjonalnie. Czyli google’owego mejla przykryć czymś z moim nazwiskiem w domenie.
Dość szybko okazało się, że .com zajęty jest przez mojego słynniejszego imienika — Marcina Grochowinę, pianistę. Co ciekawe, nasze wirtualne drogi skrzyżowały się prawie dekadę wcześniej całkiem przez przypadek, a w zasadzie — zbieżność nazw skrzynek internetowych. Mejl adresowany do niego trafił do mnie i tak przy okazji wymieniliśmy sobie kilka wiadomości. Wciąż mam nadzieję, że nasze drogi skrzyżują się kiedyś w świecie rzeczywistym.
I tak stanęło na grochowina.net. A gdy zdobyłem trochę doświadczenia zawodowego stwierdziłem, że czas zaparkować pod tym adresem jakieś portfolio.
Hosting z Allegro
Sześć czy siedem lat temu, gdy rozglądałem się za pierwszym hostingiem nie sądziłem, że za kilka chwil będę prowadził cztery niezależne strony. Potrzebowałem niewielkiej przestrzeni o niewygórowanych parametrach do postawienia małego portfolio. A przede wszystkim — miało być tanio.
I tak swój pierwszy hosting kupiłem… na Allegro. Co prawda był strasznie ociężały i za każdym razem, gdy chciałem na nim coś podłubać okazywało się, że akurat ma przerwę techniczną. Ale kosztował mnie 20 złotych przez pierwsze dwa lub trzy lata. Nawet gdy podrożał dwukrotnie, jego opłacanie nie było zbyt bolesne, więc zostałem z nim na kilka kolejnych lat.
Trochę później przeniosłem się z głównymi usługami do łódzkiego Kylosa. Powodów było kilka, a wśród nich wyższe parametry i jakość, stosunkowo niskie koszty (choć dwukrotnie wyższe niż u dotychczasowego dostawcy), ale przede wszystkim — koleżeńskie układy z jednym z właścicieli. Nawet swego czasu rozmawialiśmy o prowadzeniu przeze mnie ich kanałów w social mediach.
I tak egzystowałem przez jakiś czas z dwoma hostingami. Najbardziej aktualne usługi (My Name Is Aks, PhotoSorry i Degustacje Groszków) trzymając u łodzian, a na tym z Allegro te, których nie doglądałem wcale.
Nie wszystko można kupić…
Trzy lata temu wpadłem na pomysł, żeby obok strony z portfolio uruchomić bloga. Miały się pojawiać tu treści związane z marketingiem, reklamą, zarządzaniem i ogólnie — biznesem internetowym. Był to jednak okres, gdy miałem problemy z ogarnianiem więcej niż jednego bloga i temat dość szybko upadł.
Zabawne jednak było to, że tych kilkanaście postów zaowocowało ofertą, którą otrzymałem od biznes-pudelka z wirtualnego koncernu medialnego Tomasza Lisa. Gdzieś w 2014 dostałem mejla z informacją, że:
tematy, z którymi jest Pan związany i które Pan porusza na swoim blogu bardzo dobrze wpisują się w koncepcję naszego serwisu. Dlatego też chcielibyśmy Pana serdecznie zaprosić do poprowadzenia autorskiego bloga.
Gdy jednak przeszliśmy do konkretów i okazało się, że miałbym regularnie publikować teksty o długości ok. 2 tysięcy znaków w zamian otrzymując… możliwość promowania własnej osoby — postanowiłem podziękować.
Nie zrozumcie mnie źle — nie chodziło o kasę. Sam w czasach Exformers budowałem zespół, którego jedynym wynagrodzeniem były wejściówki na koncerty czy płyty od czasu do czasu. Co prawda skala działalności obu platform jest jednak dość rozbieżna, a i przychód z reklam zapewne zupełnie inny (Exformers nie przyniosło ani grosza). Po prostu po tym jak moje drogi z tamtejszym serwisem rozeszły się na dobre, postanowiłem skupić się na publikowaniu tekstów wyłącznie pod swoim szyldem. Czy to była dobra decyzja? Nie wiem. Ale dziś na propozycję nawiązania współpracy z INNPoland odpisałbym tak samo.
Hostingowa grypa
W lutym otrzymałem od mojego starego hostingodawcy mejla, który wprawił mnie w osłupienie. W wygenerowanej automatycznie wiadomości o temacie Powiadomienie o wysyłce spamu ze skryptów na koncie aks znalazłem masę logów serwerowych ze statusem VIRUS…
Po wejściu na stronę okazało się, że… jest dramat. Rozjechana wizualnie, poblokowane podstrony… Obraz nędzy i rozpaczy.
Mejlowałem chwilę z obsługą klienta, ale z całej korespondencji jasno wynikało, że wina leży po mojej stronie. Infekcje dostały się na konto poprzez nieaktualizowane i dziurawe skrypty. I tak oto nauczyłem się, by zawsze podnosić WordPressa do najnowszej wersji. Oraz odświeżać wszystkie wtyczki na bieżąco.
Prawdą jest, że ostatnie dwie faktury u hosingodawcy z Allegro opłaciłem tylko dlatego, że nie miałem czasu ochoty posprzątać tamtejszych pozostałości i zamknąć go w pizdu. Sytuacja z infekcją pozwoliła mi ostatecznie postawić na nim krzyżyk.
Przepiąłem domeny na Kylosa i pod adresem portfolio postawiłem jakąś zaślepkę.
I odkładałem reaktywację portfolio z tygodnia na tydzień, skupiając się na utrzymywaniu pozostałych trzech stron. Aż do czasu, gdy… skończyły mi się zdjęcia w szufladzie.
Czwarty blog
Eksperyment #1Dziennie zaszedł na tyle daleko, że żal mi byłoby go teraz przerwać. Problem w tym, że skończyły mi się sensowne zdjęcia, które chciałbym Wam pokazywać w ramach PhotoSorry.
I tak przypomniałem sobie o mojej przygodzie z marketingowym blogiem.
Jestem zdecydowanym zwolennikiem rozdzielania treści na osobnych blogach. Ci, którzy lubią czytać o knajpach czy żarciu nie muszą przedzierać się przez niedopasowane do siebie propozycje muzyczne. A Ci, którzy chcą zobaczyć ciekawą branżową prezkę czy fajną reklamę nie są molestowani słabymi zdjęciami.
Od dłuższego czasu miałem ochotę podrzucać Wam ciekawe branżowe artykuły, analizy, raporty, prezentacje, TEDxy i inne rzeczy, które pozwolą Wam być nieco mądrzejszymi. Mi też, bo przecież wszystkie te rzeczy muszę najpierw poznać i wyselekcjonować najciekawsze. I zamiast ściągać te treści tutaj, postanowiłem zreaktywować bloga przyklejonego do adresu Grochowina.net.
Pod przeniesioną już domeną stał postawiony od zera WordPress. Nie przeniosłem tu żadnych zawirusowanych plików, bo i poprzednie treści były na tyle ubogie, że nie bardzo było co przerzucać. Wybrałem na szybko templatkę (no, dobra… chwilę jednak z tym zeszło), dodałem trochę treści o sobie (w końcu to portfolio) i wrzuciłem pierwszego posta.
Zadowolony poszedłem spać. Nie spodziewając się tego, co miało mnie spotkać.
Ostrzeżenia
Najpierw dotarło do mnie to:
… potem to:
… a następnie jeszcze kilka głosów z informacją, że dostajecie ostrzeżenia o zainfekowanej treści. Po wyjściu z lekkiego szoku zacząłem badać temat.
Pierwsze kroki skierowałem, by sprawdzić jak stronę klasyfikuję Google. Narzędzie diagnostyczne zwróciło status: “Niegroźna”. Więc szukam dalej.
Postanowiłem zapoznać się bliżej z WebOfTrust, który przewinął się wśród podesłanych przez Was zrzutów ekranowych (pozdro Dukes!). Okazało się to mocno pomocne. Bo w założonym na ich forum wątku otrzymałem w odpowiedzi linka do raportu z VirusTotal. Wynikało z niego, że w wyniku ataku w lutym moja domena została zakwalifikowana przez osiem serwisów jako zagrażająca Waszemu bezpieczeństwu.
Dzięki tej liście mam jasną informację u kogo znajduję się na czarnej liście i z kim kontaktować się w sprawie wykreślenia z niej.
I rozpocząłem żmudny proces odbudowywania reputacji domeny.
Do każdego z tej listy wysyłam mejla z wyjaśnieniem sytuacji i opisem kroków, które podjąłem (zmiana hostingu, strona od zera). Efekty po jednym dniu? Zmniejszyłem ilość serwisów na liście VirusTotal z ośmiu na sześć. Od trzech kolejnych dostałem potwierdzenie mejlowe o wykreśleniu z listy i informacją, że status zostanie automatycznie zaktualizowany w ciągu 48 godzin. Walczę dalej.
Przyznam szczerze, że choć bolesne to jednak ciekawe doświadczenie. Trzymajcie kciuki za powodzenie.
Podsumowanie
Kilka wniosków wypływających z powyższego wywodu.
- Jestem debilem
- Jestem debilem, który nie aktualizował usług na serwerach
- Jestem debilem, który nie aktualizował usług na serwerach i padł ofiarą infekcji plików.
- Jestem ofiarą.
- Jestem ofiarą losu.
Skoro już ustaliliśmy podstawowy, to przejdę do kolejnych równie ważnych kwestii:
- uruchomiłem czwartego bloga, na którym znajdziecie treści bliższe mojemu zawodowemu alter ego,
- nie lękajcie się, gdy przeglądarka ostrzeże Was przed zainfekowanymi treściami; gwarantuję Wam, że strona nie zawiera żadnych niespodzianek; pracuję nad tym, byście nie musieli przejmować się tym komunikatem,
- jestem debilem.