Piątek. Piąteczek. Piątunio. Piątello. Piątasek.
Jakby go nie nazwać, to jednak nie da się ukryć, że wjechał. A wraz z nim — jak to od kilkunastu już tygodni w te piąteczki bywa — wjeżdża piąteczka.
Miejmy to już za sobą. Przeczytajcie i zacznijcie weekend.
Świątynia kaosu
Informacja o tym miejscu obiegła już wszystkie portale serwujące ciekawostki ze świata (od HighSobiety po Znudzoną Pandę), więc zakładam, że część z Was już o tym wie.
Pewna grupa hiszpańskich wariatów postanowiła przekształcić stuletni opuszczony kościół w… skatepark. Przy okazji do współpracy zaproszono street artowca — Okudę San Miguela — który pokrył ściany i sklepienie budynku przepięknymi i kolorowymi pracami.
W reultacie powstało coś, co nazwać można współczesną Kaplicą Sykstyńską. Szanuję!
Więcej na temat projektu: [ KLIK KLIK KLIK ] oraz [ KLIK KLIK KLIK ]
…oraz film, w którym Okuda opowiada o sobie, swojej twórczości i tymże projekcie:
Linia życia GoudaWorks
Choć czytelnikiem Goudowego bloga stałem się stosunkowo późno, to jego tekstylna przygodę śledzę praktycznie od początku. To taka trochę historia w stylu: rób swoje, zamiast gadać.
Gość z całkiem niezłym łbem do wymyślania chwytliwych sloganów oraz całkiem nienajgorszym poczuciem estetyki założył fanpejdża na Fejsie, na którego wrzucać będzie różne swoje pomysły ubrane projekty graficzne. Goud od początku jasno dawał do zrozumienia, że nie uważa się za grafika i szacunku na tym polu raczej nie zdobędzie. Chwilę później zaprezentował pierwszy wzór koszulki: Beauty Bałuty… i dalej wszystko potoczyło się lawinowo.
Od zawsze GoudaWorks na tle innych marek odzieżowych (poza oczywiście stylem) wyróżnia się dwoma elementami. Pierwszym z nich jest Łódź. To właśnie wokół niej kręci się większość projektów, z racji czego Daniel bardzo szybko zdobył lokalne poszanowanie. Ale “Bałuty” widziałem również przechadzające się po Krakowie, więc odbiór zdecydowanie wykracza poza Miasto Włókniarzy.
Drugim charakterystycznym elementem jest unikatowość kolejnych wzorów. Nakłady są szalenie małe — występują w kilkudziesięciu sztukach i Goud zawsze kręci nosem, gdy ludzie naciskają w sprawie dodruków. Ale dzięki tym niskim nakładom kolejne wzory schodzą na pniu.
Ale czemu o tym piszę? Daniel kilka dni temu odpalił miniserwis, w którym prześledzić można dokładnie jak rozwijało się GW. A na końcu zobaczyć miniatury dotychczasowych projektów. Całkiem sporo tego.
Zobacz tu: [ KLIK KLIK KLIK ]
Nowe kalendarze Lindnera
Co najlepiej pasuje do modelek w bieliźnie z cyckami na wierzchu? Otóż ktoś kiedyś stwierdził, że… trumny.
Firma Lindner na ten pomysł wpadła w 2010 roku. I wtedy właśnie wypuściła pierwszą serię ściennych kalendarzy z fotografiami pań tulących się do drewnianych skrzynek. Choć wtedy jeszcze główne części ciała były pozakrywane to sam pomysł… zażarł. Już przy pierwszej edycji o projekcie pisały media nie tylko polskie, ale również brytyjski DailyStar czy niemiecki Financial Times. W 2012 pojawił się pełny negliż, choć przysłonięty farbą, a rok później występującym w sesjach zdjęciowych paniom piersi wyskoczyły na wierzch.
Rok 2016 upłynie pod hasłem „retro”.
Kalendarz LINDNER 2016 wyraża tęsknotę za dawnymi czasami — za dżentelmenami w cylindrach i damami w koronkach. To powrót do źródeł, do tego, co klasyczne, wartościowe i prawdziwe. Każde zdjęcie jest ręcznie malowane, tak jak to robiło się kiedyś…
Można już zamawiać. Koszt? 30 złotych.
Klik klik klik: [ KLIK KLIK KLIK ]
Komplikacje Gniazda
Jeśli zapytać statystycznego Polaka o najlepszych polskich snowboardzistów, jest wielce prawdopodobne, że padnie nazwisko któregoś z olimpijczyków — Marczułajtis lub Ligoccy. Gdyby zadać to pytanie w środowisku, to 9 na 10 odpowiedzi brzmiałoby Pawlusiak.
Jego tata, Tadeusz, był dwukrotnym olimpijczykiem i dwukrotnym mistrzem Polski w skokach narciarskich. Dlatego dziwnym nie jest, że mały Wojtek zaczynał od tej dyscypliny. Należał do reprezentacji Polski i wróżono mu karierę na miarę Małysza.
W 2005 zamienił dwie deski na jedną i z ogromną pasją zaczął katować poręcze, murki i inne elementy przestrzeni miejskiej. Rok później wygrał pierwsze międzynarodowe zawody (Horsefeathers Jib Jam) i jego kariera nabrała rozpędu.
Sprawy nieco skomplikowały się rok temu, gdy na stoku w Zakopanem doznał kontuzji kolana, która wyeliminowała go na resztę sezonu. Przez kolejnych kilkanaście miesięcy Gniazdo stoczył batalię o powrót do zdrowia. Wygraną, bo wrócił już na deskę.
Historia tej walki została udokumentowana w filmie “Complications”. I ja go tutaj właśnie Wam położę:
DeepArt.io
Część z Was przyszła tu zapewne wyjaśnić zagadkę poniższej grafiki…
Od jakiegoś czasu pojawiały się na moim fejsie zdjęcia znajomych stylizowane na prace, które wyszły spod pędzla Van Gogha. Chwilę później okazało się, że zostały stworzone przy pomocy generatora na stronie DeepArt.io.
Mechanizm prosty — wgrywasz fotkę, wybierasz jeden z gotowych stylów (trzy rodzaje Van Gogha, bardzo dziwna Mona Lista, bizon z jaskini Altamira albo Wyspiański) lub wgrywasz dowolne inne dzieło jako materiał źródłowy, czekasz trzy dni i na mejla dostajesz link z gotową pracą. Za 2 euro możesz skrócić czas oczekiwania do ok. 30 minut.
W pierwszej chwili potraktowałem to jako fajną zabawkę. Ale długi czas oczekiwania dał mi do myślenia, że raczej nie mam do czynienia z filtrami z Instagrama, a bardziej skomplikowaną infrastrukturą. Dodatkowo zaciekawiła mnie obecność Wyspiańskiego wśród domyślnych prac.
Zajrzałem na stronę „O projekcie”, sprawdziłem jego autorów i bardzo szybko znalazłem wszystkie odpowiedzi. DeepArt to narzędzie, który w oparciu o sieci neuronowe przetwarza zawartość jednej grafiki w styl drugiej. Wykorzystuje algorytm przedstawiony trzy miesiące temu przez trzech naukowców (Gatys, Ecker, Bethge) w pracy naukowej zatytułowanej „Neuronowy algorytm stylów graficznych”. Samo narzędzie stworzone zostało przez dwóch polskich naukowców — Łukasza Kidzińskiego i Michała Warchoła. Pierwszy jest absolwentem Uniwerku Warszawskiego, drugi — Jagiellonki. Obecnie pracują razem na uniwerku w Lozannie gdzie zajmują się statystyką i analizą danych.
Ich misją było przedstawienie nowoczesnej maszyny uczącej się szerszemu gronu. I tak zrodził się DeepArt. Koszty utrzymania tej maszyny przerastają budżet autorów projektu. Więc pieniądze, które wydajesz na przyspieszenie wygenerowania pracy pozwala utrzymać projekt przy życiu. Czyli wydając dwa euro wspierasz polską naukę. Całkiem spoko, co nie?
Zrób sobie dzieło sztuki: [ KLIK KLIK KLIK ]