Mój wczorajszy post o bolączkach związanych z exformersową stagnacją komentowany był trochę na FB (dyskusja toczyła się pod wrzuconym przeze mnie linkiem do bloga). Pojawił się wśród nich komentarz, który zabolał niczym ukłucie szpilką w bardzo czuły nerw. Zabolał, bo trafił idealnie w punkt.
Był czas, kiedy wszystko na E(…).com krążyło wokół zajawki. Mieliśmy wyłożoną roladę na statystyki, odwiedziny, lajki czy komentarze. Owszem, zależało mi na tworzeniu jakieś minispołeczności, animowaniu czytelników i, po prostu, otrzymywaniu jakiegokolwiek feedbacku od naszych czytelników. Ale mając wybór pomiędzy tematem, którego opisanie przyniesie mi satysfakcję a takim, który podbije chwilowy ruch, zawsze wybierałem ten pierwszy. Do pewnego czasu.
W połowie zeszłego roku zrobiliśmy redesign. Krok był słuszny, bo poprzedni layout był nieczytelny (wystarczy wspomnieć biały tekst na czarnym tle). Wywaliliśmy jedne rzeczy, dodaliśmy inne, po czym stwierdziliśmy, że możemy ruszać na podbój świata. Zacząłem monitorować cyferki i walczyć o kolejne odsłony. I gdzieś zagubiliśmy tą całą zajawkę. Nagle chwytliwe tematy miał większy priorytet od tych bardziej zajawkowych. Tekstom pisanym swobodnym językiem narzuciliśmy sztuczne normy, próbując wprowadzić jakąkolwiek korektę, czyściliśmy teksty, zabijając styl autora. Autentyczność zastąpiona została pogonią za cyferkami.
A gdzie w tym wszystkim temat patronatów? Ukryty między wierszami :)
Na samym początku wejście z logo na plakat imprezy lub na okładkę płyty stanowiło dla mnie ogromną radochę. Głównie dlatego, że sam wyszukiwałem koncerty, imprezy lub płyty, które takim patronatem chciałem objąć. Przez to, w sposób dosyć naturalny, wspierałem ludzi, których cenię, a angażując się w promocję rzeczy, które objęliśmy patronatem, dokładałem swoją cegiełkę do ich działań. Z mojej strony zaangażowanie było dosyć spore (teksty pisałem praktycznie bez żadnego wysiłku), a i w większości wypadków szacuneczek odwzajemniany był całkiem zacna ekspozycją logotypu na plakacie czy okładce.
Po jakimś czasie propozycje obejmowania patronatem różnych akcji zaczęły spływać same, a ja na większość z nich przystawałem. I kończyło się na tym, że zobowiązywałem się do promowania rzeczy, którymi ostatecznie zupełnie się nie jarałem — bo nagle okazywało się, że podesłane przy pierwszych rozmowach materiały nijak się mają do ostatecznego kształtu.
Co ciekawe — im więcej upchanych na okładce, plakacie lub planszy w klipie logotypów patronów, tym większe oczekiwania ze strony artysty lub organizatora. Zapychanie skrzynki pocztowej, fejsbukowej czy telefonicznej pytaniam: “co z tym artykułem?”, zabiło całkowicie moją kreatywność. Moją, bo zazwyczaj mało kto z załogi w ogóle miał ochotę podejmować się pisania o młodych kotach (co innego z bardziej rozpoznawalnymi graczami, których czasem udawało się ustrzelić z patronatem).
I chyba czas wrócić do korzeni. Bardziej aktywnie szukać ludzi, których chcę promować. A przede wszystkim — nauczyć się odmawiać propozycjom, w których klimacie nie do końca się odnajduję.
I tego sobie oraz czytelnikom Exformers życzę.
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=FABws2p5uLc”]