- Muzyki słuchasz?
Tak, dość dużo. Ale na nią nie wydaję, bo kradnę z internetu. Kupuję płyty tylko tych artystów, których szanuję, maksymalnie wychodzi dziesięć w roku.
W ten oto niefortunny sposób nasz złoty kulomiot, Tomek Majewski, kilka dni temu w wywiadzie (Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej (14–15 sierpnia)) wypowiedział się na temat ściągania muzyki z internetu. Nie wiem czy wywiad ten był autoryzowany. Nie wiem czy przed jego publikacją autor tych słów był świadom tego, co może nimi wywołać…
A wywołał oczywiście falę nienawiści. Założyciel wytwórni MJM Music zarzucił mu nieznajomość zasad fair-play, zastanawiając się przy okazji nad definicją szanowanych artystów. Litza w innym wywiadzie dla Wyborczej stwierdził, że gdyby wszyscy kradli, nikt by już nie nagrywał…
A ja w tym wszystkim chciałbym zwrócić uwagę na ostatni fragment wypowiedzi olimpijczyka. Tomasz Majewski przyznaje, że co roku kupuje około 10-ciu płyt. Słownie: około dziesięciu. Wow!
Nie rozumiem, dlaczego z człowieka, który kupuje zapewne 10 razy więcej krążków niż statystyczny Polak, media robią skandalistę i złodzieja…
Obecnie aktywnych internautów można podzielić na tych, którzy ściągają (lub ściągali) muzykę i się do tego przyznają oraz tych, którzy ów fakt starają się skrzętnie ukryć. Nie wierzę w istnienie ludzi, którzy chcąc być na bieżąco z interesującym ich nurtem muzycznym, nigdy nie ściągnęli nielegalnej muzyki z sieci.
Historycznie kwestię dystrybucji plików można podzielić na kilka etapów. Najpierw odwiedzaliśmy znajomych z dyskami, by wymienić się muzyką i filmami. Potem robiliśmy to samo bez wychodzenia z domu — za pomocą programów takich, jak Kazaa, Soulseek czy w końcu bittorrenty. Kolejnym etapem były blogspoty z linkami do Megaupload czy RapidShare. A dziś? W czasach muzyki w chmurze, wystarczy YT oraz Grooveshark.
Ok, przyznam — gdyby nie powyższe sposoby dostępu do muzyki, dziś pewnie nadal słuchałbym Dżemu, Nalepy, Nirvany czy… Guns’n’Roses. A dzięki takiemu rozwojowi dostępu do nowinek, moje gusta ewoluowały, a wraz z nimi… powiększała się kolekcja płyt na półce.
I nie ma co ukrywać — kupuję płyty artystów, których szanuję. Bo wolę do kolekcji dołączyć album, do którego będę miał stosunek emocjonalny i do którego będę wracać często, niż krążek, do którego po pierwszym przesłuchaniu nigdy nie będę już chciał wrócić.