Nie lubię. Monety brzęczą w kieszeniach, często rysują ekran telefonu, a w sklepie wysypują się z hukiem na ladę, ku uciesze sprzedawców, którzy zacierają ręce licząc w myślach wszystkie wygrzebane spod lady blaszaki. Papierki szybko się niszczą, brudzą, miętolą, przedzierają. O ilości zarazków za ich pomocą przenoszonych wspominać nie będę. No, po prostu ‑syf!
Żarłoczny bankomat WBK
Zdarzyło Wam się kiedyś wyjąć połówkę banknotu z bankomatu? Mnie owszem.
Włożyłem kartę, wstukałem pin, maszyna zamruczała, otworzyła się komora i wysunął się banknot, który przy próbie wyciągnięcia stawiał znaczny opór. Po kilku sekundach walki zamknęła się klapka podajnika, zostawiając mi w dłoni pół papierka, a drugie pół — wewnątrz. Zastanawiając się ile w takiej sytuacji bank pobrał mi z konta (bo przecież powinien 25 złotych, co nie?), wykręciłem numer na infolinię WBK, którego automatu problem dotyczył.
Po opisaniu lokalizacji oraz całej sytuacji usłyszałem tępą ciszę w słuchawce, a po chwili westchnienia rozbrajające stwierdzenie: “jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że wyciągnął pan pół banknotu z bankomatu”. Odpowiedziałem, że w zasadzie to mi też trudno sobie to wyobrazić, a po wymianie jeszcze kilku uprzejmości zakończyliśmy tą bezproduktywną rozmowę. Spróbowałem wypłacić gotówkę raz jeszcze — ryzyko się opłaciło, bo z nowym banknotem (całym) wyszła połówka pozostałego…
Papierowy hajs nigdy się nie zgadza
Zauważyłem też, że tempo wydawania gotówki rośnie wraz z jej ilością w portfelu — dwa złote potrafi przeleżeć cały tydzień, a stówka rozmienia się na drobne natychmiast. Dlatego, weryfikując trochę tezę zawartą w tytule, muszę dodać, że nie lubię pieniążków papierowych.
Wszystko co umieściłem we wstępniaku jest natomiast prawdziwe. Nie noszę ze sobą gotówki, bo jestem fanem (fanatykiem?) transakcji bezgotówkowych. W każdej formie: plastikowej, zbliżeniowej, mobilnej. I wiecie co? Skoro w Japonii można skorzystanie z publicznej toalety zapłacić zbliżeniowo za pomocą NFC, to w XXI wieku po cywilizowanym kraju (za jaki uważam Polskę) bym się spodziewał, że zapewni mi korzystanie z bezgotówkowych transakcji w najbardziej podstwowych sytuacjach.
Cieszy mnie fakt, że coraz większa ilośc sklepów akceptuje płatność kartą za paczkę zapałek czy gumy do żucia (równocześnie — irytują mnie sytuacje, gdy wyciągając plastik słyszę: “płatność kartą powyżej 10 złotych”). Cieszy fakt, że PayPass przyjął się tak dobrze i coraz częściej mogę skrócić czas trwania transakcji (mam wrażenie, że autoryzacja zbliżeniowa odbywa się dużo szybciej niż za pomocą pinu). Ale przede wszystkim cieszy fakt, że banki kombinują z nowymi formami płatności, które wykluczają użycie karty jako takiej.
Nie miałem jeszcze okazji przetestować, ale od dłuższego czasu funkcjonują na rynku zegarki z technologią PayPass od MasterCarda (heeeeeloooooł, bloger by coś przetestował, co nie?! wink wink). Wciąż liczę na popularyzację NFC (wdrożyły u siebie już Orange i T‑Mobile).
Kanapkę mobilnie
Kilka dni temu naśmiewałem się z bardzo suchego filmiku od PKO BP, w którym sztywny pan w garniaku zapowiadał płatniczą rewolucję, a odgrywając scenkę zamówienia szamy w bufecie zwracał się do sprzedawcy: “Kanapkę mobilnie”. Film był okrutnie zły (jeden z tych, w których korporacja stwierdza: hej, zróbmy wajrala!), ale chyba ów negatywno-prześmiewczy ton fejsbuka dosyć szybko został zrozumiany, bo zniknął z sieci na tyle szybko, że nikt nie zdążył go skopiować (nowe hobby: archiwizować takie smaczki w momencie oglądania!).
Na fejsbukowym profilu Płacę telefonem transmitowana miała być konferencja prasowa prezentująca nowy pomysł na płatności PKO. Mimo zapewniania ze strony administratora profilu, że stawiają na innowacyjność i wygodę, na OS X transmisji nie udało się obejrzeć (próbowano zrzucić winę na wtyczkę Silverlighta, która mam aktualną, więc trop trochę błędny).
Tak czy inaczej, pomysł PKO i tak mnie zaskoczył. Ta szumna rewolucja sprawadza się do tego, że możesz korzystać z bankomatów i płacić w terminalach płatniczych bez użycia karty, a za pomocą… aplikacji w telefonie. Long story short: sprzedawca wpisuje kwotę w terminalu, odpalasz appkę, wstukujesz na pinpadzie wyświetlony w niej kod i et voila - zapłacone. Jak wynika z filmów promocyjnych — działać ma to zarówno w transakcjach offline, online, a nawet w bankomatach.
[youtube_sc url=“http://youtu.be/QqRNGwXe2E0”]
Ok, póki co nie zachęci mnie to do ponownego korzystania z oferty PKO BP, z którego uciekłem kilka lat temu, ale to fajna innowacja na polskim rynku, którą mam nadzieję wykorzystają również pozostałe banki. Swoją drogą, czy u nich nadal do autoryzacji przelewów potrzebne są zdrapki?
PKP czasem potrafi zaskoczyć
Jakieś dwa lata temu miałem się wraz z kolegą wybrać do Warszawy w delegację. Bilety na InterCity zakupiono nam dzień wcześniej przez internet, wydrukowano na jednej kartce i przekazano mojemu kompanowi.
Dnia następnego okazało się, że kolega ów w umówionym miejscu i o wyznaczonej godzinie się nie stawił, a po wykręceniu numeru łączę się z automatyczną sekretarką (po dwóch godzinach okazało się, że ajfon się zwiesił i nie uruchomił budzika :)). Po zweryfikowaniu ilości gotówki w portfelu (6,23 pln) i czasu do odjazdu (2 minuty 33 sekundy), dosyć zrezygnowany wpadłem na dziwny pomysł, by zapytać konduktora czy za zakupiony u niego bilet mogę zapłacić kartą. Odpowiedź wielce mnie zaskoczyła, gdyż brzmiała: oczywiście!
No, ale jak to, kartą w taksówce?
Kilka miesięcy temu, znajdując się w katowickiej Dolinie Trzech Stawów zamówiliśmy taksówkę, która miała odwieźć Karolkę do hotelu. W naszych portfelach brzęczały miedziaki, a w okolicy nie było opcji na jakikolwiek bankomat, więc powitałem pana taksówkarza pytaniem, czy możliwa będzie u niego zapłata za kurs za pomocą karty. Lekko zmieszany odpowiedział, że nie, ustaliliśmy więc, że po drodze zahaczą o jakąś ścianę płaczu i ruszyli w wyznaczonym kierunku…
Okazało się, że przez całą trasę typ ów kładł małżonce mojej do głowy swoje mądrości życiowe, które brzmiały mniej więcej w ten sposób:
No, ale jak to tak: kartą w taksówce? Ja to, proszę pani, z karty korzystam tylko w przypadku grubszych transakcji, tak powyżej tysiąca złotych. Mnie to by było wstyd nie mieć tych dwudziestu złotych w portfelu…
Karolka przez moment próbowała jeszcze uczestniczyć w dyskusji, przytaczając argumenty w postaci cashbacków, czyli zwrotu na konto procenta kasy wydanej bezgotówkowo. Człowiek ów nie mógł w takie fanaberie uwierzyć, a gdy usłyszał, że takie rzeczy dostępne są dla przykładu w Aliorze, odpowiedział:
Niemożliwe! Wiozłem przecież wczoraj ludzi z Aliora i nikt mi nic o czymś takim nie powiedział!
[… przerwa na śmiech …]
Jadąc dziś taksówką w Krakowie, zauważyłem na oknie taką naklejkę:
Zapytałem więc kierowcy, czy poprawnie ją interpretuję… W odpowiedzi usłyszałem, że owszem, posiada terminal, trochę go to kosztuje, ale miesięcznie suma wszystkich transakcji płaconych u niego kartą wynosi ok. 5–6 tysięcy, więc jest w stanie jakoś przełknąć koszt na poziomie 70 złotych. Bo przecież lepiej zarobić te sześć tysięcy, niż nie zarobić, prawda? W sumie… prawda.
A Wy?
Podzielcie się swoją historią — w jakim najdziwniejszym miejscu płaciliście kartą?