W przypadku urządzeń mobilnych jestem heavy userem. Dzień rozpoczynam od pobudki przy użyciu smartfona i na ustawianiu tejże pobudki na kolejny poranek kończąc. Pomiędzy tymi dwiema czynnościami smartfon towarzyszy mi czynnie, przede wszystkim pomagając w komunikacji oraz zapamiętywaniu / przypominaniu rzeczy. Kilka dni temu odstawiłem do serwisu moją Xperię, w której od kilku miesięcy borykałem się z niesprawnym akcelerometrem. Gdy w zamian zaproponowano mi prosty model Samsunga, postanowiłem zrobić eksperyment i wrócić do korzystania z funkcjonalności, którymi jeszcze 3–4 lata temu musiałem się zadowolić.
There’s an app for that
Budzik, Kalendarz, Facebook, Facebook Messenger, Facebook Pages, Instagram, Gmail, Dolphin Browser, Youtube, Spotify, Todoist, Twitter, Dropbox, MoneyZoom, Feedly, Foursquare, ProCapture, Pixlr Express… to tylko zestaw podstawowych aplikacji, z których korzystam codziennie. Do tego dochodzi spora ilość aplikacji użytkowych, wykorzystywanych w potrzebie chwili, jak Google Maps, JakDojadę, appka Alior Banku czy Lidla, Shazam albo Skype.
Tak, jestem uzależniony od mobilności. Ale dopiero w momencie odcięcia od możliwości korzystania z jej dobrodziejstw, zorientowałem się jak bardzo brak dotychczasowych narzędzi jest uciążliwy dla codziennego funkcjonowania…
To nie jest tekst na temat mojej hiperaktywności czy oversharing’u, na który czasem narzekacie — temu wszystkiemu poświęcę osobnego posta. Pomijając zapychacze czasu, zdefiniowałem kilka obszarów, w których mobilność ułatwia mi życie. Są to: komunikacja, zapisywanie informacji , gromadzenie wspomnień (i dzielenie się nimi) oraz żywotność.
Komunikacja
Czasy, gdy telefon służył do dzwonienia i esemesowania (dla mnie) dawno już minęły. Dziś do komunikowania się poza tymi dwiema funkcjonalnościami wykorzystuję kilka innych kanałów, m.in. e‑maile, fejsbukowe wiadomości, posty i komentarze oraz tweety. Większość z nich wykorzystuję w codziennej komunikacji, a część w wybranych sytuacjach (np. tweetuję głównie na konferencjach).
Ograniczenie się wyłącznie do dzwonienia i pisania jest niezwykle uciążliwe. Wiele osób przyzwyczaiło się, że poza połączeniem telefonicznym, najszybciej można się ze mną skontaktować za pomocą fejsika. Sporadycznie czasem ktoś prześle e‑maila. Będąc wyposażonym w zastępczego dumbphone’a i nie mając w danym momencie dostępu do kompa, o takiej formie komunikacji mogę zapomnieć. Dodatkowo, totalnie odzwyczaiłem się od korzystania z tej starej klawiatury i pisanie smsa trwa wieki…
Podsumowując:
Dumbfon spełnia podstawowe zadania, ale ogranicza formy komunikacji do absolutnego minimum, co w dzisiejszych czasach jest zbyt dużym ograniczeniem.
Zapisywanie informacji
Znów: czasy, gdy nie zabranie kalendarza z domu oznaczało bolesny proces odtwarzania zadań do wykonania już raczej minęły.
Codziennie notuję setki informacji. Zapisuję, bo nie chcę zapomnieć. Bo chcę coś sprawdzić później. Bo chcę coś komuś przekazać. Często zdarza się, że rozpoczęty przy biurku (i komputerze) proces myślowy ewoluuje podczas przemieszczania się. Niespodziewany przebłysk może być pomocny w rozwiązaniu problemu, z którym w danym momencie borykam się w projekcie. Może być również nagłym przypływem weny — myśl, która pozwala się odblokować i wrócić do jakiegoś szkicu posta, nad którym głowię się od dłuższego czasu.
Notatką może być całe zdanie, task do wykonania lub po prostu hasło do późniejszej weryfikacji. Przechowuję je w różnych miejscach (Google Keep, Evernote, Todoist), jednak zawsze podstawową zasadą przy wyborze odpowiedniego narzędzia do zapisywania jest potrzeba synchronizacji z wieloma urządzeniami. Pisząc notatkę w trakcie spaceru, mam ją dostępną na komputerze prywatnym. Dodając zadania do wykonania danego dnia w trakcie drogi do pracy, mam gotową listę po odpaleniu komputera. Przykłady mogę mnożyć, jednak ta elastyczność nie jest już dla mnie fanaberią, a po prostu codzienną koniecznością.
Wydawało mi się, że dostępna w moim telefonie zastępczym funkcjonalność (bo nie nazwę jej przecież appką) notatnika rozwiąże przynajmniej częściowo problem zapamiętywania informacji. Dziś, w trakcie sporządzania notatek na barcampie Making Software boleśnie się na niej zawiodłem. W trakcie różnego rodzaju branżowych prelekcji zazwyczaj sporządzam notatki hasłowe, które mają być motorem do samodzielnego poszukiwania rozwinięcia danej treści. Po zapisaniu kilkunastu hasłowych notatek, telefon wyświetlił mi komunikat, aby usunąć wcześniejsze wpisy przed utworzeniem kolejnego. Niestety, dopisywanie kolejnych informacji do utworzonych wcześniej notatek też problemu nie rozwiąząło, ponieważ długość pojedynczej wiadomości również jest ograniczona.
Na temat kalendarza nawet nie będę się rozpisywał. Służy on tutaj wyłącznie do tego, by sprawdzić jaki dzień tygodnia ukrywać się będzie pod określoną datą. Wiedza, że 12 czerwca 2014 będzie czwartkiem jest mi tak przydatna, jak to że liczba listów wysyłanych przez Polaków w grudniu rośnie trzykrotnie w stosunku do pozostałych miesięcy w roku (źródło). Analogia wymyślona na szybko, ale mam nadzieję, że kumacie o co chodzi.
Podsumowując:
W temacie gromadzenia, archiwizacji i dostępu do notatek, list zadań i kalendarza aktualny telefon zastępczy jest totalnie bezużyteczny.
Archiwizacja wspomnień
Kilka lat temu wychodząc na spacer zdarzało mi się dość często przeklinać (o czym już mi się nawet zdarzyło na blogu opowiedzieć). Jeśli miałem ze sobą aparat, narzekałem na jego ciężar i fakt, że przez kilka godzin nie wyciągnąłem go ani razu. Jeśli go ze sobą nie miałem — przeklinałem moment, w którym postanowiłem zostawić go w domu, bo akurat wtedy pojawiało się najwięcej momentów wartych uwiecznienia. Wszystko zmieniło się, gdy w kieszeni wylądował telefon robiący sensownej jakości zdjęcia.
Aparat w telefonie służy mi do katalogowania wspomnień. Fotografuję wszystko: architekturę, jedzenie, rodzinę i bliskich, plakaty na ulicy, wizytówki, numery telefonów punktów usługowych, towary w sklepach, zwierzęta… Te wszystkie kadry grupuję według kilku kategorii, ale wyróżnić mogę trzy najważniejsze: ważne momenty do zarchiwizowania (coraz rzadziej targam ze sobą lustrzankę), notatki do wykorzystania w pracy, nauce czy w tekstach, które akurat opracowuję oraz inspiracje (ciekawa architektura, miejska typografia, graffiti i wiele innych tematów).
Częścią z tych informacji (po uprzednim przetworzeniu w Snapseedzie albo Pixlr Expressie) dzielę się od razu z innymi za pomocą Facebooka (rzadziej) lub Instagrama (częściej). Jednak publikowane klatki stanowią tylko promil spośród tych przechowywanych w pamięci aparatu (i Dropboxa).
Na temat aparatu w posiadanym aktualnie telefonie zastępczym nie mam co się rozpisywać. Bo go po prostu nie ma.
Podsumowując:
Funkcjonalność robienia zdjęć stawiam w zasadzie na równi z możliwością wykonywania połączeń telefonicznych, więc jej brak jest dla mnie niezwykle uciążliwy.
Żywotność
Chcąc wyróżnić jedyną zaletę dumbfona, długo zastanawiałem się, jak nazwać ten ostatni akapit. Dostępność? Odpada, bo wycięcie mi możliwość korzystania z komunikatorów społecznościowych moja dostępność drastycznie spadła. Niezawodność? Również, nie bo przecież zawiódł mnie w trakcie tworzenia notatek oraz w momencie, gdy potrzebowałem coś na szybko sfotografować… A chodzi o nic innego, jak o żywotność, czyli czas pracy na baterii.
Szybka utrata energii to największy powód narzekań wśród użytkowników smartfona. Wiele razy wracając późno do domu zdarzało mi się tracić kontakt ze światem z powodu rozładowania się urządzenia. W przypadku większości nowszych słuchawek, w których gniazda ładowarek są zunifikowane czasem udaje się w porę zareagować i podładować pożyczoną w biurze lub na domówce źródłem prądu.
Od normy odstaje oczywiście Apple. Nie dość, że od zawsze musiało się wyróżniać swoją oryginalną (w sensie, że inną od wszystkich) wtyczką, to przed chwilą postanowiło wprowadzić thunderbolta. Kiedyś, mając iPhone’a i iPada mogłeś korzystać z jednego kabla. Dzisiaj wymieniając jedno z tych urządzeń na nowsze korzystać musisz z dwóch różnych…
I tutaj muszę uznać wyższość zastępczaka — choć gniazdo nie jest zunifikowane, to rozładowanie pełnej baterii zajęło mi pięć dni, więc pozwala to przewidzieć mniej więcej kiedy potrzebne będzie podładowanie. W tym temacie przebija wszystkie smartfony, z których do tej pory korzystałem.
Podsumowując:
Bateria trzyma pięć dni. Wow, uszanowanko! Tylko… co z tego?
Wnioski
W związku z serwisowaniem smartfona, od tygodnia nie jestem mobilny. Mam dostęp do urządzenia pozwalającego na kontakt ze światem w bardzo ograniczonym zakresie. Tych wszystkich wymienionych powyżej braków nie jest w stanie zrekompensować coś, za czym tęsknię korzystając ze smartfona czyli trzymająca pięć dni bateria. Codzienne (lub nawet częstsze niż raz na dobę) ładowanie to kompromis, na który godzę się w zamian za elastyczność i łatwość dostępu do informacji. Walka o utrzymanie urządzenia przy życiu wymaga opracowania pewnej strategii, ale można nauczyć się z tym żyć.
Nie neguję istnienia tego typu słuchawek. Rozumiem, że są osoby, dla których bateria ma najwyższy priorytet, a z większości funkcjonalności w telefonie i tak nie korzystają. Ok, ja to wszystko rozumiem. Dla mnie, po prostu, to zdecydowanie za mało. Ten krótki detoks uświadamia mi, że przywiązanie do tegoż smartfona to nie kwestia uzależnienia, ale realna pomoc w rozwiązywaniu codziennych problemów.
Najwidoczniej potrzebowałem terapii szokowej, by to zrozumieć.