Jakiś czas temu popełniłem tekst, w którym przyznałem: jestem blogerem. Im dłużej piszę pod własnym szyldem, tym bardziej zastanawiam się, czy tak na prawdę nim jestem.
Dlaczego…?
„Na serio masz czas, żeby się tym zajmować? Czemu ma to służyć? Po co Ci to?”
To pytanie, które co jakiś czas zadają mi różni znajomi. I choć czasem silę się na odpowiedź w stylu: „Bo mogę” albo „Bo lubię pisać”, to tak na prawdę… nie wiem po co.
Piszę od kilku lat. Nie mam parcia na szkło, nie pragnę gratisów czy współpracy z agencjami. Piszę dla kręgu przyjaciół. Czasami — ku mojej uciesze — niektórych z Was udaje mi się wciągnąć w całkiem ciekawe dyskusje, które zamiast tutaj, toczą się zazwyczaj na prywatnym fejsbukowym profilu.
Bo przede wszystkim jestem facebookerem i tam wykazuję największą aktywność. Teoretycznie rozmieniam się na drobne, bo zamiast budować markę na blogu, piszę trochę tu, trochę swojej ścianie, trochę na fanpejdżu.
Na ten moment nie chcę pisać tu krótkich, dwuakapitowych tekstów, bo skoro i tak większość rozmów prowadzimy na FB, to po co dodawać niepotrzebny krok? Czasami okazuje się jednak, że potrzebuję trochę więcej niż dwóch zdań by dać upust swoim emocjom. I tu z pomocą przychodzi formuła blogowa.
Ale im dłużej bloguję, tym bardziej zastanawiam się, czy jestem częścią blogosfery?
#autentyczność
Miałem okazję przysłuchiwać się ostatnio prelegentom i panelistom odbywającej się w Krakowie konferencji poświęconej blogowaniu.
Większość z wypowiadających się poruszała tematykę szczerości i prawdziwości w blogowaniu, a głosom tym towarzyszyło przytakiwanie pełnej sali wsłuchujących się blogerów. A ja przez większość czasu zadawałem sobie pytanie: „co ja tutaj robię?”.
Wszyscy mówią o szczerym pisaniu, wszyscy twierdzą że są autentyczni… A ja w tej całej blogosferze od dłuższego czasu nie jestem w stanie znaleźć nic nowego do czytania. Zerkając na listę odwiedzanych przeze mnie blogów stwierdzam, że od ponad roku nic się tu nie zmieniło. Nadal zaglądam do Hatalskiej, Kominka, Opydo, Goo, CZKSa czy Goudy.
Jedynym objawieniem jest Konrad z Halo Ziemia, który wpuszcza trochę powietrza do tego środowiska egocentryków. Trafiłem do niego ładnych kilka miesięcy temu dzięki temu, że spotykamy się codziennie w biurze. I choć poruszana przez niego tematyka jest mi raczej odległa, lubię czasem zamiast o stylu życia poczytać o życiu i byciu człowiekiem.
Blogowanie jest modne
Nie odkryję Ameryki pisząc, że na fali sukcesów wąskiego grona autorów blogowanie stało się trendy. Zaczęły pojawiać się nowe twarze głodne hajsu, splendoru i gratisów. Piszące (lub vlogujące) nie ważne o czym, nie ważne jak, ważne że często. Przecież im częściej, tym więcej odwiedzin, a im więcej odwiedzin, tym lepsze statystyki dla potencjalnych reklamodawców.
I szczerze mówiąc, nie chce mi się brać w tym udziału.
Po co?
Pozostaje mi wyjaśnić po co powstał ten post.
Jestem małym blogerem. Ale przede wszystkim, patrząc w archiwum publikacji, dochodzę do wniosku, że… jestem blogerem „sezonowym”. Takim trochę „na pół gwizdka”.
Piszę bloga, bo sprawia mi to przyjemność. Piszę, żeby rozliczyć się z pewnymi tematami. Nie ścigam się w sondażach, dawno już przestałem śledzić statystyki. Przyjąłem zasadę, że piszę wtedy, gdy mam coś do powiedzenia.
W szkicach leżą dziesiątki tekstów, które miały rozpoczynać różne cykle. Ich celem było wymuszenie na mnie pewnej systematyczności w publikacji postów. Ale pisanie pod przymusem wysysa ze mnie energię i zmusza do rutyny. A przecież założyłem bloga, bo… zawsze chodziło przecież tylko o to, by pisać.
Tekst ten powstał by raz i porządnie powiedzieć na głos: nie macie co liczyć na codzienne aktualizacje bloga. Sorry, taki mam klimat.
Wracając do mojej tradycji: pozdrawiam, tych których to w ogóle obchodzi.