Do muzycznych podsumowań miesiąca zabierałem się już kilka razy. Ukazało się pięć razy i stanowi jeden z najbardziej nieregularnych cyklów na tym blogu. Ale znów naszła mnie ochotę. Więc oto jest.
Choć i tak nikt tego nie przeczyta.
FLUE potrafi
Błagam, nie próbuj mi nawet powiedzieć, że wciąż nie znasz Flue…
Wymieniałem ich w muzycznym podsumowaniu 2014 i 2015. Przytaczałem w dwóch z pięciu opublikowanych miesięcznych podsumowań muzycznych. Poświęciłem im nawet cały wpis o koncercie w Harrisie.
Więc — mówiąc szczerze — jeśli mamy się kolegować dalej, to nadrób zaległości natychmiast.
Czterech wariatów z Krakowa przy pomocy jednego z serwisów crowdfundingowych zbiera właśnie fundusze na wydanie swojej debiutanckiej płyty. Kampania kończy się lada moment, a do realizacji celu pozostało na prawdę niewiele.
Dołożyłem od siebie dwie cegiełki (pakiety Go-Ryl i Dik-Dik). I Was również zachęcam do dołączenia się.
Kampanię można potraktować to jako preorder ich albumu. Winyl wyjdzie w limitowanym nakładzie numerowanych 500 sztuk. A osoby, które wesprą projekt otrzymają egzemplarze z najniższymi numerkami.
Kliknij żeby wesprzeć: [ KLIK KLIK KLIK ]
VinylSwap w Bronowicach
Kilka tygodni temu powołałem do życia okołoblogowy projekt, który przy dobrych wiatrach doczeka się realizacji w okolicach czerwca. Aby mógł w ogóle dojść do skutku, muszę najpierw uzupełnić muzyczną kolekcję. I aby móc to wszystko sobie zaplanować, musiałem stworzyć listę płyt do zakupu. Umieściłem na niej zarówno pozycje potrzebne do projektu, jak i te wychodzące na bieżąco. Aktualnie zawiera około 50 pozycji i wciąż puchnie.
Na trzeci VinylSwap w Galerii Bronowice wybrałem się wyposażony w to zestawienie i z mocnym postanowieniem, by nie wykraczać poza nie. Ku mojemu zaskoczeniu… plan ten udało się zrealizować!
I z tego zestawienia najbardziej cieszy Kram. Bo muzycznie to płyta wybitna. Wypełniona po brzegi breakami aż proszącymi się o zsamplowanie. I aż dziwi, że tak mało była do tej pory rezana.
Co innego Jurek Grunwald. Jego “Za wielką bramą” gościło na płytach Grammatika, Łony, Okolicznego Elementu i Szpilersów.
A skoro o Grammatiku mowa…
Gdy podszedłem do jednego ze stanowisk z Sipińską w ręce usłyszałem od handlarza pytanie “Wiesz, że masz tam sampel ze Świateł miasta?”.
Wiedziałem.
Vinyl Zone w M1
Jechałem do M1 spodziewając się dużej giełdy. Zastałem małą strefę przyklejoną do odbywającego się tamże w co trzeci weekend miesiąca targ staroci. W tym miesiącu gościnnie swoje płyty wystawił znajomy znajomych. I ja w tej wystawce się zakochałem.
Sporo rapu i nowych brzmień, dużo jazzu, soulu i funku oraz standardowa dawka rockowych brzmień. Znaleźć tu można było zarówno edycje kolekcjonerskie (w słusznych cenach), jak i szroty za pięć złotych. Ale pierwszy raz spotkałem się z kratą odpadków, w której wertowanie sprawiało mi przyjemność. I wyjąłem stamtąd kilka sztuk.
Ostatecznie do domu wróciłem z czterema plackami. Oczywiście żadnego z nich na mojej liście nie było… Ups :)
Najciekawszą pozycją jest dość enigmatyczna epka “How it was” opisana jako nu-jazzowy bootleg Gillesa Petersona. Nie jestem niestety w stanie tego wygrzebać ani na jutubie, ani nigdzie indziej. Ale brzmi ciekawie.
Cieszy kolejne dwanaście cali z wokalem Alice Russell, której brzmienia nigdy nie mam dość.
Z Ursulą Rucker zetknąłem się pierwszy raz 15 lat temu, gdy dość dużo czasu spędzałem na eksploracji zasobów SoulSeeka. Dlatego aż podskoczyłem, gdy wygrzebałem dwunastocalowy singiel z jej debiutanckiej płyty “Supa Sista”.
Gdybym znów nie zapomniał zabrać słuchawek, to z epkąepką “Love, pussycats & carwrecks” Funky Porcini’ego pewnie do domu bym nie wrócił. Bo twór to niezwykle dziwny. Ale myślę, że prędzej czy później się do siebie przekonamy.
Kixnare na półce
Ku przestrodze — pilnujcie aktualnych adresów dostawy na Allegro.
Odkładałem zakup Kixowego “Rotations” z miesiąca na miesiąc. Aż okazało się, że nakład został wyczerpany. Nie zostało mi nic innego, jak zakup z rynku wtórnego.
Udało mi się znaleźć allegrowicza z niewielkim narzutem cenowym w stosunku do wartości początkowej. Po kilku dniach od zakupu, finalizując zupełnie inną transakcję na Allegro zorientowałem się, że wskazałem adres dostawy nieaktualny od co najmniej roku. Efekt? Musiałem pokryć koszty zwrotu do sprzedawcy i ponownej wysyłki. I finalnie za krążek zapłaciłem dwa razy drożej.
Nie żałuję, bo jest tego wart i cieszy fakt, że dołączył do kolekcji. Ale mimo wszystko… głupota boli.
Nowy Ostry
Nie powinno być dla państwa zaskoczeniem, że cieszę się z powodu wydania kolejnego krążka przez Adama.
Miałem spore obawy w stosunku do tej płyty. Zwłaszcza od czasu, gdy ogłoszono jej nazwę — “Życie po śmierci”.
W pewnym sensie nie było to dla mnie zaskoczeniem. Ostry przeżył w zeszłym roku spory dramat i jedną nogą był po drugiej stronie. Choć całą historię opowiedział dość szczegółowo w wywiadzie dla MaleMana, to jednak nawet wśród zatwardziałych fanów sporo osób w ogóle nie wiedziało co tak na prawdę się wydarzyło. Więc dziwnym nie jest, że Adam postanowił opowiedzieć na swój sposób, czyli za pomocą muzyki.
Nie oszukujmy się, Ostremu zdarzają się w tekstach coelhizmy. I bałem się, że pełno tu będzie tekstów w stylu: “rób co kochasz bo na resztę szkoda czasu”, “dbaj o zdrowie”, “szanuj matkę”, “dopiero stojąc nad krawędzią zauważasz ile rzeczy w Twoim życiu było nieważne”… No i te wszystkie rzeczy są. Ale tylko w postaci opowieści snutej pomiędzy utworami…
Nie jestem jakimś szczególnym fanem skitów jako formy dopełnienia płyt. Dla słuchacza są ciekawe przy pierwszym odsłuchu, ale po ‑nastym już zaczynają ciążyć. Trudno jednak oczekiwać, by ta historia została wydana w formie audiobooka… Więc traktuję to bardziej jako album konceptualny.
Z komentarzem do warstwy muzycznej i tekstowej samego materiału jeszcze się wstrzymam, bo póki co z krążkiem miałem kontakt tylko raz.
W temacie poligrafii Forin jak zwykle stanął na wysokości zadania. Przeczuwam wysoką pozycję w kolejnej edycji CoverAwarts.
“Życie po śmierci” dopisane do listy. Wkrótce powinno pojawić się na półce.
Nowy Kaliber
Nie wiem czy czekałem na ten powrót. Nie dane mi było sprawdzić żadnego z koncertów, które grali po reaktywacji. Wielu wieszczyło tej płycie kompromitację.
Ale szczerze mówiąc — jest dobrze.
Nie jest to może płyta roku, ale na pewno smakowity kąsek dla fanów nie tylko zespołu, ale i gatunku. Więcej tu Abradaba niż Joki, ale nie powinno być to zbyt dużym zaskoczeniem, bo reprezentanci Śląska zdążyli już do tego przyzwyczaić swoich słuchaczy.
Brzmieniowo “Ułamkowi tarcia” bliżej do “3:44”, co mnie akurat cieszy, bo to moja ulubiona pozycja w ich dyskografii.
Pewnie będę wracał.
Blunted Album na CD
Ostatnie winylowe wydawnictwo Metrowskiego rozeszło się w ciągu 24 godzin. Nie dziwi więc fakt, że załoga Queen Size Records postanowiła wypuścić ten materiał w wersji kompaktowej. I z tej okazji pojawił się klip stworzone przez Exformers czyli Jaśka Gajdowicza.
Jestem fanem Maćkowych produkcji, więc być może nie jestem do końca obiektywny, ale „Blunted album” to pozycja, którą zdecydowanie warto na swojej półce posiadać.
Wodecki z Miczami na żywo
W zeszłym roku jak grom z jasnego nieba spadła bomba w postaci wspólnego projektu Zbigniewa Wodeckiego z Mitch&Mitch, w ramach którego na warsztat trafił materiał z debiutanckiego albumu ikony polskiej muzyki rozrywkowej.
Wydany w ’76 album wypełniony po brzegi przepięknymi kompozycjami przeszedł prawie niezauważony. A potem kariera wokalisty powędrowała w kierunku Chałup i różnych owadów. Ten repertuar spowodował, że sympatyzowanie z Wodeckim przez wiele lat nosiło znamiona… obciachu. Zupełnie tego nie rozumiem, bo uważam, że jest wyposażony w jeden z najlepszych instrumentów wokalnych w Polsce.
I to jest niesamowite, że Zbyszek musiał czekać czterdzieści lat, by słuchacze docenili materiał z jego debiutanckiego albumu.
Mieliśmy okazję zobaczyć ten projekt na żywo w krakowskim centrum kongresowym.
Szesnastoosobowy zespół przez półtorej godziny wykonał pełen materiał z płyty “1976: A Space Odyssey”, doskonale przy tym się bawiąc. Był to przepiękny spektakl pokazujący, że muzyka łączy pokolenia. Zarówno wśród słuchaczy (na sali można było zobaczyć cztery pokolenia), jak i na scenie.
Jeśli będzie taka okazja, z chęcią wybiorę się kolejny raz!
S.A.D — SLOW
Najsmaczniejszy kąsek zostawiam na sam koniec jako nagrodę dla zaangażowanych czytelników.
S.A.D. był dla mnie totalnie anonimowym muzykiem. Odkryłem go dzięki OkayPlayerowi przy okazji dobierania repertuaru do kolejnych Sztosów.
Okazuje się, że ten pochodzący ze Szwajcarii bitmejker pierwszą płytę wydał w 2004 roku. “SLOW” jest jego szóstym krążkiem w dorobku, ale chyba pierwszym który przebija się poza granice jego kraju. Nie ukrywam, że pomogło mu w tym zaproszenie do współpracy legendarnego Slum Village.
Ta płyta jest przepięknie leniwa i pełna doskonale zbalansowanych kontrastów. Pojawiający się tu w wybranych utworach T3 i Young RJ z SV idealnie uzupełniają się z delikatnym brzmieniem wokalistki Djemia.
Zapewniam, że nic lepszego w najbliższym czasie nie usłyszysz.
I przypomnę Wam o tej płycie pod koniec roku. Ale po co macie czekać tak długo, skoro może Wam towarzyszyć już dziś?
Pełen odsłuch znajdziecie na OkayPlayerze [ KLIK KLIK ]. A jeśli przegapiliście ich “SLOW pt.1” we wczorajszym Alercie, to zaległość możecie nadrobić tutaj: