Bez zbędnych wstępniaków.
Dziś o debiutanckiej epce Plasha, koncercie Tuff Enuff, samojebce z Ptaszynem Wróblewskim i Bobbym Womacku.
Zapraszam!
Plash — Isolation
Zdarzyło mi się ponad dziesięć lat temu, chwilę po przeprowadzce do Krakowa, zajrzeć wraz z kumplem (pozdro, Piontal!) do malutkiego klubu gdzieś w okolicach rynku. Mimo tego, że miejsce było totalnie opustoszałe (didżej, jego partnerka, jakiś ich znajomy plus my) z każdym kolejnym numerem płynącym z głośników utwierdzaliśmy się, że lepszego miejsca tej nocy w Krakowie nie znajdziemy. Tłusty funk mieszany z klasykami rapowymi i od czasu do czasu wplecione gitarowe brzmienia pokroju Dog Eat Dog czy Rage Against The Machine wprowadzały nas w stan muzycznej ekstazy. Zostaliśmy do białego rana. Na koniec didżej przybił nam piątkę za podobne gusta muzyczne i pogadaliśmy chwilę o muzyce. Tak poznałem Przeplacha.
Zawsze z uśmiechem na gębie, pozytywną energią, którą zaraża całe otoczenie oraz masą wesołych opowieści. Didżej wariat. Hiphopowa instytucja. Jeden z ostatnich, którzy w czasach Serato do klubu przychodzili z torbami pełnymi winyli. Od kilku lat kolejnymi mikstejpami i (przede wszystkim) graniem bboyowych imprez konsekwentnie buduje swoją rozpoznawalność w Polsce i na świecie.
I choć o winylu z własnymi produkcjami wspominał już dawno, nie robił tego na szybko, ale skrupulatnie rzeźbił swój materiał. Warto było czekać, bo powstała perełka. Dotłaczania nie będzie, a wyszło pięćset sztuk, więc zakupowy pośpiech stanowczo jest zalecany.
Isolation idealnie pasuje do kompletu pozostałych wydawnictw, w których maczał palce Plash. Całość jest do odsłuchania na Bandcampie, a krążek promuje numer “Wake up call” zarejestrowany z holenderskim raperem BlabberMoufem.
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=YO8h5VLnDZI”]
Choć kolekcja nie jest pełna, bo wciąż czekam na zapowiedziany kilka lat temu mikstejp hardkorowy. Na jego poczet przekazałem nawet swego czasu moje Body Count. Mina Plasha gdy rozpakował prezent i ujrzał przeboje z Niemieckiej Republiki Demokratycznej była świetna, ale reakcja gdy odkrył wkładkę — bezcenna :)
Tuff Enuff
Pod koniec czerwca odbyły się finały eliminacji do Przystanku Woodstock, w ramach którego 11 kapel walczyło o możliwość zagrania na tym ponoć największym festiwalu w tej części Europy. Normalnie obok takiej informacji przeszedłbym z boku, jednak obecność Mamy Selity wśród tejże jedenastki oznaczała, że i mnie tam nie może zabraknąć. W zeszłym roku w finale eliminacji, który odbył się w Katowicach chłopakom nie udało się zakwalifikować. Nie pomógł nawet fakt, że stałem z nimi na scenie i machałem selitowym sztandarem (mam nadzieję też, że nie zaszkodził ;)). Tegoroczna edycja miała odbyć się w krakowskim Kwadracie, więc obecność pod sceną była bardziej niż pewna.
Mocno się zdziwiłem, gdy wśród kapel walczących o Woodstock zobaczyłem Tuff Enuff. Pamiętam jakąś kolonię nad morzem ze dwadzieścia lat temu. Jeden z kolegów z pokoju przywiózł ze sobą kilka kaset, a wśród nich “Cyborgs don’t sleep”. Nie do końca rozumiałem wtedy tą muzykę, ale ich wersja “Piosenki z filmu o Korkim” niezwykle mi się wówczas spodobała.
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=W74twJNvxXU”]
Dla mnie ci goście mają status legendy i trochę nie rozumiałem, dlaczego kapela, która na Woodstocku zagrała już dwa razy (i to na scenie głównej) musi startować w eliminacjach, ale cóż… życie bywa brutalne. Przycichło o nich na jakiś czas, zniknęli ze sceny na kilka lat i teraz swoją wiarygodność muszą budować od nowa. Z tym większą ciekawością oczekiwałem ich koncertu.
I przyznam szczerze — ich energia mnie zmiotła. Zagrali set pięciu utworów (bo tyle czasu przysługiwało każdej kapeli), bezwzględnie rozprawiając się z publiką. A ja byłem głównym organizatorem młyna.
Ostateczny werdykt: Mama Selita weszła na małą woodstockową scenę. I to cholernie cieszy.
Tuff Enuff jako jeden z dwóch zespołów uczestniczących w finale nie zakwalifikował się nigdzie… I to mnie pozamiatało.
Nie do końca zgodziłem się z tymi wynikami. Spędziłem tego wieczoru z chłopakami trochę czasu i trochę pogadaliśmy. Trochę goryczy w tej rozmowie było, ale najważniejsze że robią swoje. Na jesieni nowa płyta. Mają też wrócić do Krakowa w ramach trasy promocyjnej. Na oba wydarzenia czekam z niecierpliwością.
A do domu wróciłem z tiszertem i dotychczasowymi krążkami Tuff Enuff.
Jan Ptaszyn Wróblewski
Jeżeli bohaterów poprzednich kilku paragrafów uważam za legendę, to Ptaszyn-Wróblewski jest dla mnie ikoną. Nie będę się tu rozpisywał za jego wkład w polską muzykę rozrywkową, bo to wstyd nie wiedzieć kim Pan ów jest.
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=6iwxNTsGxe4”]
Ponieważ jestem osobą średnio zaznajomioną z radiem, jego trójkowe audycje odkryłem dzięki Karolce. I zakochałem się w nich. Anegdoty z polskich estrad i jazzowych klubów serwowane językiem dziadka rezolutnie opowiadającego wnuczkowi historie ze swojego życia niesamowicie zapadły mi w pamięć.
W Krakowie pojawił się przy okazji niedzieli nowoorleańskiej odbywającej się w ramach festiwalu jazzowego organizowanego przez Piwnicę pod Baranami. Na samym koncercie nie byłem, ale samojebkę z mistrzem strzelić się udało.
Bobby Womack …
Smutnym jest, że w czasach tego całego social mediowego clutteru (za który niestety odpowiadam również i ja) informacja o śmierci tak ważnego artysty jak Bobby dotarła do mnie z kilkudniowym opóźnieniem. A dowiedziałem się o tym za sprawą pięknego hołdu w postaci utworu „Gonna Miss U” złożonego przez Raphaela Saadiqa.
O Womacku wspominałem tutaj podsumowując muzycznie rok poprzedni. Pisałem wówczas, że uwielbiam te wielkie powroty pięknych soulowych głosów, a jego „Bravest man in the universe” był dla mnie jednym z najważniejszych albumów roku 2012. I zamiast minuty ciszy, po dotarciu do mnie informacji o jego odejściu, uczciłem go 37. minutami odsłuchu tego cudownego albumu…
[youtube_sc url=“https://www.youtube.com/watch?v=2x6pxeZfhOE”]