fbpx
Przejdź do treści

Muzyczny alfabet 2016 [świat]

Zan­im prze­jdziemy do pod­sumowywa­nia kończącego się właśnie roku, wypadało­by w końcu opub­likować… alfa­bet 2016…

Być może niko­go to już nie zain­tere­su­je. A może… wręcz przeciwnie?

Praw­da jest taka, że pod wzglę­dem blo­gowa­nia rok 2016 był w moim przy­pad­ku chy­ba tym naj­gorszym. Powodów było wiele i mógłbym się tu dłu­go tłu­maczyć, ale… Czy nie zajrzeliś­cie tutaj, żeby posłuchać trochę muzyki?

Zapraszam Was zatem do mojego subiek­ty­wnego muzy­cznego roku 2016. Jak co roku — kluczem jest alfa­bet, choć potrak­towany bard­zo dowol­nie. Smacznego.


Anderson .Paak

Malibu”

Artys­ta, który spraw­ił mi w tym roku chy­ba najwięcej przy­jem­noś­ci. Równocześnie okazał się jed­ną z najbardziej zapra­cow­anych osób w branży muzycznej.

Przed 2016 prak­ty­cznie nie miałem poję­cia o jego ist­nie­niu. Prze­gapiłem opub­likowane na band­campie w 2012 jeszcze jako Breezy Love­joy debi­u­tanck­ie „Love­joy”. Prze­gapiłem pod­pisany tym samym pseudon­imem „O.B.E. vol.1” — dru­gi album wydany w 2014 roku w mojej ulu­bionej Jakar­cie. Prze­gapiłem nawet “Venice”, które wydał już jako Ander­son .Paak w 2015.

Gdy­bym w tymże roku spędz­ił nieco więcej cza­su z “Comp­ton” Dr. Dre, być może zwró­ciłbym uwagę na przewi­ja­jącego się w niemal co drugim utworze wokalisty. Ale że ostat­ni album Dre nie trafił do mnie zupełnie, z Paakiem przyszło mi zapoz­nać się nieco później.

Sty­czniowe “Mal­ibu” trafiło mnie jak grom z jas­nego nie­ba. Przepełniona słońcem zachod­niego wybrzeża i zapachem klubowego parki­etu mieszan­ka soulu, funku i rnb w najlep­szym kali­forni­jskim sty­lu. Nie schodz­iła ze słuchawek przez dobrych kil­ka tygodni.

I pewnie gdy­bym nie trafił na ten album samemu, to trafiłbym za sprawą późniejszej muzy­cznej hiper­ak­ty­wnoś­ci Ander­sona. Która objaw­iła się pod postacią nie­zlic­zonej iloś­ci świet­nych refrenów i zwrotek, z który­mi goś­cił na świet­nych pły­tach artys­tów o których przeczyta­cie i w tym zestaw­ie­niu, jak Mack­le­more i Ryan Lewis, Mac Miller, A Tribe Called Quest, Kay­trana­da czy SchoolboyQ.

A gdy już mi się wydawało, że w 2016 w jego wyko­na­niu słysza­łem już wszys­tko, pojaw­ił się “Yes Lawd!” Nx Wor­ries. Czyli wspól­ny pro­jekt .Paa­ka i odpowiedzial­nego za pro­dukc­je Knxwledge’a. I do tej pory nie wiem, który album był lep­szy — solowe “Mal­ibu” czy ten wspól­ny jako NxWorries…

Ale czy pozy­c­ja w rankingu “lep­szoś­ci” ma jakiekol­wiek znacze­nie jeśli mówimy o zaje­biś­cie dobrej muzyce?

Sprawdź album na: Spo­ti­fy

A Tribe Called Quest

We Got It from Here… Thank You 4 Your Service”

Każdy, kto intere­su­je się muzyką rozry­wkową w choć min­i­mal­nym stop­niu wie, czym jest Klub 27. To sto­warzysze­nie, którego członka­mi są m.in. Cobain, Hen­drix, Joplin, Mor­ri­son i Wine­house. Żeby do nich dołączyć, wystar­czy być sławnym muzykiem i umrzeć w wieku 27 lat.

Rok 2016 okazał się tak okrut­nym żni­wiarzem, że muzyków którzy przes­zli na drugą stronę Styk­su postanow­iłem nazwać członka­mi Klubu 2016. Czołów­ki gazet opłaku­ją tego goś­cia od pur­purowego deszczu, który przy okazji napisał piosen­ki, których autorstwa nigdy byś­cie mu nie przyp­isali; tego goś­cia, który co roku śpiewał o białych świę­tach i które­mu kos­tucha postanow­iła zro­bić dow­cip i zabrać go w… świę­ta albo tego goś­cia z wymalowaną błyskaw­icą na twarzy, co przed śmier­cią wydał jeszcze album o czarnej gwieździe. A ja wspom­nę tu Lem­my’ego Kilmis­tera, co żył tak, że wszyscy spodziewali się, że już dawno powin­no go z nami nie być, fenom­e­nal­ną Sharon Jones, która nieste­ty prze­grała walkę z chorobą, no i Phife Dawg’a, którego opłaki­wałem już w dedykowanym tekś­cie.

Szko­da, że nowy album przyszło nam otrzy­mać w takich okolicznoś­ci­ach. Ale jest on prawdzi­wą wisienką na tor­cie. Tribe’owie za sprawą “We Got It from Here… Thank You 4 Your Ser­vice” odmel­dowu­ją się ze służ­by w iście królews­ki sposób. Najbardziej cieszy mnie w tym albu­mie to, że po tylu lat­ach prz­er­wy od wspól­nego nagry­wa­nia i po dość wyboistym okre­sie zna­jo­moś­ci (po obe­jrze­niu “Beats, rhymes & life. The trav­els of ATCQ” nie spodziewałem się, że wydadzą jeszcze cokol­wiek razem) udało im się stworzyć kole­jny niezwyk­le spójny album.

Przy­pad­kowi słuchacze wyłuska­ją tu sobie hity, jak choć­by sin­glowe “We the peo­ple” czy “Dis gen­er­a­tion”. A hiphopowe głowy zapęt­lać będą całość w nieskończoność.

Sprawdź album na: Spo­ti­fy

The Allergies

As We Do Our Thing”

Odkryłem ich w trak­cie poszuki­wań świeżych i ciekawych brzmień god­nych polece­ni­am Wam w ramach Sztos Alertów.

Gdy usłysza­łem “Rock rock” z rapu­ją­cym Andym Coop­erem, myślałem że mam do czynienia z nowym utworem od Ugly Duckling.

Efekt współpra­cy dwóch bry­tyjs­kich didże­jów, który ukazał się nakła­dem Jalapeno Records bard­zo moc­no przy­wołu­je sko­jarzenia z UD, Aceyalonem czy DJ Formatem.

Album w więk­szoś­ci jest instru­men­tal­ny (z sam­plowany­mi frag­men­ta­mi wokalu), ale gdy mikro­fon zosta­je już obsad­zony, to mamy do czynienia z nie byle jaki­mi gość­mi. Poza wspom­ni­anym Coop­erem (który pojaw­ia się dwukrot­nie), usłyszeć tu moż­na również m.in. Blu Ruma 13. Którego poz­nałem przy okazji One Selfa, czyli wspól­nego pro­jek­tu z Yarah Bra­vo i Dj Vadima.

To jed­na z tych płyt, którą w klu­bie w godz­i­nach szczy­tu moż­na puś­cić w całoś­ci i usiąść spoko­jnie przy barze patrząc jak parki­et roz­grze­wa się do czerwoności.

Sprawdź album na: Band­camp | Spo­ti­fy

Andy Cooper

Room to breath”

Sko­ro już przy Coop­erze jesteśmy.

Właśnie przy okazji jego gościn­nych wokali na pły­cie The Aller­gies postanow­iłem sprawdz­ić co tam sły­chać u chud­szego rapera z UD. I okaza­ło się, że sły­chać całkiem nieźle. Bo właśnie wydał album, na którym nie tylko chwyta za mikro­fon, ale pode­j­mu­je się również kwestii muzycznych.

I powiem tak — rewolucji tu nie ma. Ciężko jest oczeki­wać, że gość który od niemal ćwierć wieku odd­any jest klasy­cznym hiphopowym brzmieniom nagle zacznie nagry­wać na trapowych poła­mań­cach. Ale jest stare, dobre Ugly Duck­ling. I to żąd­nym nowych brzmień fanom w zupełnoś­ci wystarczy.

Sprawdź płytę na: Spo­ti­fy

The Avalanches

Wildflower”

Potykałem się o frag­men­ty tej pły­ty przez cały rok. I… zupełnie nie wiem co “Wild­flower” powiedzieć jako o całości.

Bo z jed­nej strony są tu utwory, które kocham — jak “Because I me”, “Sub­ways”, “Going home”, czy nawet zalatu­ją­cy klezmer­ski­mi kli­mata­mi przy­wodzą­cy­mi na myśl Socalle­da “Frankie Sina­tra”. Jest też cała masa kom­pozy­cji, które zupełnie do mnie nie trafi­a­ją. Styl­isty­cznie moż­na by tym mate­ri­ałem obdzielić kil­ka różnych pro­jek­tów. I to jest w tym albu­mie niezwykłe.

Może kiedyś do niego dojrze­ję. Może nie. Ale na pewno wart jest wspom­nienia w pod­sumowa­niu min­ionych dwu­nas­tu miesięcy.

Sprawdź album na: Spo­ti­fy

Azymuth

Fênix”

Zabawne, że odkryłem tych Brazyli­jczyków dopiero przy okazji ich… 28 pły­ty w kari­erze. Zade­bi­u­towali w 1973 roku i do dziś kon­sek­went­nie ser­wu­ją to co w brazyli­jskiej muzyce najlep­sze, czyli mieszankę sam­by, jaz­zu i funku.

Nie ma co szukać tu jakichkol­wiek innowacji. Nie ma co szukać rewolucyjnych zmi­an. “Fênix” brz­mi tak, jak­by zare­je­strowano go cztery dekady temu. Ale zupełnie w niczym to nie przeszkadza temu albu­mowi być miłą for­mą uciecz­ki od codzi­en­nych stresów i wyś­cigu szczurów.

Cieka­wost­ka dla dig­gerów: jeden z muzyków Azy­muthu — Ivan “Mamao” Con­ti — nagrał w 2008 roku album wspól­nie z Madlibem. Nazy­wał się “Sujin­ho” i syg­nowali go jako Jack­son Conti.

Sprawdź na: Band­camp | YouTube | Spo­ti­fy


Basement Freaks

Time Machine”

Z piwniczny­mi świra­mi zakole­gowałem się dobrych kil­ka lat temu przy okazji bliższego zapoz­na­nia z nowoczes­ny­mi funkowy­mi brzmieni­a­mi. Artyś­ci tacy jak Ski­wiff, Kraak & Smaak czy właśnie Base­ment Freak za sprawą mari­ażu funku, hiphopu i breaków swego cza­su zre­wolucjoni­zowali taneczne parki­ety Wielkiej Brytanii.

Kon­strukc­ja “Time Machine” jest jak cykl życia dobrej imprezy. Pier­wsze trzy utwory zaczy­na­ją się spoko­jnie, budząc zmysły i zachę­ca­jąc do roz­grze­wa­jącego tupa­nia nóżką. Przy czwartym “All that jazz” zaczy­nasz rozu­mieć, że nie będzie tu mowy o pod­piera­niu ściany. Bo przy kole­jnym numerze Base­ment Freaks nie biorą już jeńców. W okoli­cach czwartego od koń­ca “Time machine” kli­mat zaczy­na zwal­ni­ać, by przez kole­jne trzy utwory dać Ci do zrozu­mienia, że zmierza­my ku koń­cowi. A po ostat­nich dźwiękach “Alright” nie pozosta­je już nic innego jak zamieść z parki­etu stłuc­zone szkło i zgasić światło.

Sprawdź płytę na: Sound­cloud | YouTubeBand­camp | Spo­ti­fy

Bahama Soul Club

Havana ‘58”

Uruchami­a­jąc otwier­a­jące płytę „Some­thing unique” spodziewałem się, że mam do czynienia z jakąś składanką wygrze­banych z archi­wów które­jś wytwórni pły­towej kubańs­kich brzmień. Przy następu­ją­cym po nim “No words” rzekłem “aha”, wiedząc jak bard­zo mylne było owo założenie.

Na BSC trafiłem za sprawą eksplo­racji przepast­nych zasobów Band­cam­pa. Z początku anon­i­mowa gru­pa po szy­bkim odpy­ta­niu inter­netów okaza­ła się być kon­tynu­acją dzi­ałal­noś­ci The Juju Orches­tra. Z którą to swego cza­su goś­ciła przez dłuższą chwilę w moich słuchawkach.

Egzo­ty­czne ryt­my oraz wokale z pogłosem brzmieniowo kojarzą mi się z taki­mi twora­mi jak Koop czy Mo’Hori­zons. A to bard­zo dobre sko­jarzenia. “Havana ‘58” sprawdzi się nie tylko jako tło dla kaw­iar­ni­anych rozmów, ale równie dobrze jako mało inwazyj­na muzy­ka do lek­tu­ry ulu­bionej książ­ki, pra­cy czy… zasyp­i­a­nia. Potwierd­zone info.

Swo­ją drogą — to jeden z tych pro­jek­tów, które zde­cy­dowanie chci­ałbym zobaczyć na żywo!

Sprawdź płytę na: Band­camp | Spo­ti­fy

BADBADNOTGOOD

IV

Śledzę poczy­na­nia czwór­ki Kanadyjczyków od ich debi­u­tack­iego “I” z 2011.

I przyz­nać muszę, że wydany na pię­ci­ole­cie zespołu “IV” jest równocześnie chy­ba najbardziej ekspery­men­tal­nym w całej kari­erze Kanadyjczyków. Doty­chczas ich brzmie­nie kojarzyłem przede wszys­tkim z fortepi­anym wspar­tym doskon­ałą sekcją rytmiczną.

Czwór­ka” jest bardziej różnorod­na, wzbo­ga­cona o dużo więk­szy zasób instru­men­tal­ny. Na pier­wszy plan znaczą­co wybi­ja­ją się instru­men­ty dęte, które do tej pory stanow­iły raczej tło. Jest inaczej. Ale wciąż bard­zo dobrze.

Jeśli właśnie ich odkry­wasz, zachę­cam — sięg­nij głę­biej do dysko­grafii, bo warto znać nie tylko “cyfer­kowe” albumy BBNG, ale również ten nagrany z końcem 2015 wspól­nie z reprezen­tan­tem Wu-Tang Clanu — Ghost­face Killah.

Sprawdź “IV” na: Band­camp | Spo­ti­fy


MENU:  [A – B] [C – D] [E – F] [G – H] [I – J] [K – L]
[M – N] [O – P] [Q – R] [S – T] [U – V] [W – X] [Y – Z]

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13