fbpx
Przejdź do treści

Mamy psa!

Więk­szość z Was już to zapewne wie, ale jak­iś czas temu przy­gar­nęliśmy psa. Dziś mija dokład­nie dwa miesiące od kiedy jest z nami, a to chy­ba dobry moment, by pod­sumować ten czas.

Zwłaszcza, że w końcu zaczy­namy sobie jakoś układać to życie w trójkę.

Psiarze

Pamię­tam jak w moim domu pojaw­iła się pier­wsza psi­na. Rodz­ice po powro­cie z Łodzi zawołali mnie z pod­wór­ka i postaw­ili na środ­ku dużego poko­ju zasunię­ta tor­bę. Po odsunię­ciu suwa­ka ze środ­ka wyskoczył maleń­ki miniatur­owy jam­nik. Z cza­sem okaza­ło się, że kupi­ona pod Cen­tralem sucz­ka ani nie jest miniaturą, ani jam­nikiem, ale nie miało to dla nas żad­nego znaczenia. Przeżyła z nami pięt­naś­cie lat.

Nieco później rodz­ice, po tym jak drugie dziecko (czyt. ja) wyjechało na stu­dia i dom opus­toszał, postanow­ili przy­gar­nąć berneńczy­ka. Z tym psi­akiem zży­ty byłem już nieco mniej, choć wszyscy trak­towal­iśmy ją jak człon­ka rodziny. Biedaczysko strasznie chorowało i mimo kilku­nas­tomiesięcznej wal­ki rodz­iców, musi­ała zostać uśpi­ona jakoś w wieku czterech lat.

U Karol­ki rodz­iców na pos­esji zawsze była całe stad­ko psi­aków. Jed­na z leci­wych już suczek rodz­iła chy­ba z pięć razy, każ­do­ra­zowo wyda­jąc na świat miot kilku szczeni­aków. Każdy z nich był tak śliczny, że mio­ty roz­chodz­iły się na pniu.

Każdy kto zna nas trochę bliżej, wie jak bard­zo sza­leni na punkcie psów jesteśmy. Obra­cal­iśmy się za każdym czworono­giem na uli­cy, czochral­iśmy je przy każdej możli­wej okazji. Zdarza­ło nam się wpadać na Bło­nia krakowskie na niedzielne spotka­nia właś­ci­cieli bul­dogów fran­cus­kich (orga­ni­zowanych przez Adopc­je Bul­dożków https://www.facebook.com/adopcjebuldozkow ) tylko po to, by chwilę poob­cow­ać z tymi zwierza­ka­mi. Do każdej możli­wej zbiór­ki karmy staral­iśmy się dorzu­cić coś od siebie.

Obo­je więc wychowywal­iśmy się z psa­mi i wiedzieliśmy, że przy­gar­nię­cię psi­a­ka to tak na prawdę kwes­t­ia czasu.

Casting

Od pewnego cza­su roz­maw­ial­iśmy już na ten tem­at, jed­nak zachowywal­iśmy się bard­zo zachowaw­c­zo. Prag­nęliśmy mieć czworono­ga w domu, ale tak na prawdę nie wyobrażal­iśmy sobie jak połączymy to z pracą.

Jak­iś czas temu ustalil­iśmy, że chce­my dać dom jed­nej z psin, które go najbardziej potrze­bowały, czyli mieszka­ją­cym w schro­nisku albo jakimś domu tym­cza­sowym. Od kilku / kilku­nas­tu tygod­ni przeglą­dałem krakowską sekcję Gumtree w poszuki­wa­niu tego “jedynego”.

No właśnie… Z cza­sem stwierdz­iłem, że przy­pom­i­nało to nieco cast­ing. Przewi­jałem kole­jne pod­strony, komen­tu­jąc pod nosem: “ten za duży”, “ten zbyt leci­wy”, “ten ma za długą sierść i pewnie będę miał na niego alergię”… Zawsze znalazło się coś na “nie”.

Wszys­tko wskazu­je na to, że los postanow­ił wziąć sprawy w swo­je ręce.

Pieskowa Skała

Równe dwa miesiące temu pojechal­iśmy na spac­er pod Maczugę Herkule­sa i na zamek do Pieskowej Skały.

IMG_9350

I spotkaliśmy tam jego. Był dokład­nie taki, o jakim marzyliśmy.

Chłopak. Małych rozmi­arów. Z odsta­ją­cy­mi niczym radary usza­mi. Bro­dacz ze ster­czą­cym ogonem i lekko szorstką sierś­cią. Z wyglą­du łobuziak.

Bie­gał po całym tere­nie, ewident­nie szuka­jąc kon­tak­tu z ludź­mi. Kon­tak­towy, przy­jazny, mer­da­ją­cy ogonem i chęt­ny do zabawy na widok każdego przechodnia.

Na początku zakładal­iśmy, że zgu­bił właś­ci­ciela w trak­cie spaceru. Po powro­cie do auta po dwu­godzin­nym spac­erze nadal się błąkał. Szwen­dał się w okoli­cach ruch­li­wej uli­cy, więc zgar­nęliśmy go do auta. Pytal­iśmy lokalsów: parkingowego i kobi­etę sprzeda­jącą pre­cle czy jest to jak­iś swo­jak. Okaza­ło się, że pojaw­ił się rano i od tego cza­su wciąż bie­gał wokół zamku.

Zabral­iśmy go do Krakowa. Odwiedzil­iśmy tute­jsze schro­nisko na Ryb­nej, gdzie dowiedzieliśmy się, że nie ma wszczepi­onego czi­pa. Zostaw­iliśmy swo­je dane na wypadek, gdy­by ktoś szukał zagin­ionego psa. Zgłosil­iśmy znalezisko również insty­tucjom z tego terenu — w urzędzie gminy w Sułus­zowej oraz komendzie policji w Skale. Zostaw­iliśmy dane w jakiejś orga­ni­za­cji zaj­mu­jącej się bez­pański­mi psi­aka­mi w tym region­ie. Założyliśmy wydarze­nie na Fejsie.

I nic.

Przez blisko trzy tygod­nie nikt nie postanow­ił go szukać. W dniu moich urodzin postanow­iliśmy, że zosta­je z nami na stałe.

Banksy

Z racji tego, że nie znal­iśmy jego wcześniejszego imienia, trze­ba było wymyślić swo­je. Decyz­ja musi­ała zapaść szy­bko, bo prze­cież trze­ba było mówić do niego jakoś inaczej niż “ej, psie!”. Po kilku­nas­tu godz­i­nach zaczęliśmy nazy­wać go Banksym, z racji tego, że swego cza­su dosyć moc­no fas­cynowal­iśmy się pra­ca­mi tego Brytola.

Naj­gorszy był okres kole­jnych kilku­nas­tu dni. Uru­chomi­wszy już pro­ces przyswa­ja­nia psi­a­ka ze swoim imie­niem, nagle zaczęliśmy dość częs­to rzu­cać w roz­mowach: “mogliśmy nazwać go… !”. Nie pamię­tam już wszys­t­kich wymyślanych po cza­sie imion, ale były wśród nich na pewno:

Radar — z racji odsta­ją­cych uszu i w hołdzie lekko nieroz­gar­nięte­mu bohaterowi seri­alu M*A*S*H

Gor­don — w związku z owło­siony­mi łap­ka­mi i pyszczkiem przy­pom­i­na­ją­cy­mi ALFa (który właś­ci­wie nazy­wał się Gor­don Shumway) oraz naw­iązu­jąc do lekko nieokrze­sanego Ramseya

Mort — czyli głup­kowaty i uległy przydu­pas Króla Juliana, bo tak samo jak on ma… fetysz stóp.

Z cza­sem okaza­ło się, że wymyślone przez nas imię bywa dosyć uciążli­we i karkołomne w trak­cie przy­woły­wa­nia psa, przy­bier­a­jąc wszelkie możli­we kom­bi­nac­je (Benksy, Banksy, Benksi, Banksi, Benkśi). Ale co zro­bić. Dla uproszczenia nazy­wamy go Benkiem. Albo Ziutkiem.

Życie

Począt­ki były trudne.

Ponieważ w pra­cy mam kli­mat przy­jazny psom, przez pier­wsze trzy dni próbowałem zabier­ać go do biu­ra. Musieliśmy odpuś­cić, bo nie mógł za bard­zo dogadać się z psa­mi, które były tam dłużej i całą tą sytu­ację zmi­any domu w połącze­niu z prob­le­ma­mi z adap­tacją moc­no odchorował.

Przez kole­jne dwa — trzy tygod­nie żyliśmy w sys­temie zmi­anowym. Karol­ka szła do pra­cy na szóstą rano i wracała ok. 10-tej. Ja wychodz­iłem do pra­cy ok. 9.30, więc psi­ak de fac­to zostawał samemu maksy­mal­nie pół godziny. Gdy wracałem po 17-tej, Karol­ka drep­tała z powrotem do pra­cy, żeby skończyć pozostałe cztery godziny. Ist­ny chaos i kocioł przez kole­jne kilka­naś­cie dni.

Z cza­sem okaza­ło się, że to mega rozsąd­ny pies. Swo­je potrze­by załatwia poza domem, a niszczy tylko to, co ma w zasięgu pyszcz­ka. Tego ostat­niego nauczyliśmy się po stra­cie czterech książek. Wystar­czyło wszys­tkie mniejsze przed­mio­ty prz­erzu­cić dwie pół­ki wyżej i nagle tem­at niszczenia się skończył.

Opra­cow­al­iśmy nawet pro­ce­durę wyjś­cia z domu.

Procedura

Aby móc opuś­cić dom i zostaw­ić Ziut­ka bez­piecznego w salonie, w którym go zamykamy, należy to pomieszcze­nie przy­go­tować w odpowied­ni sposób:

1. Wynieść poś­ciel do drugiego poko­ju i łóżko nakryć kapą.

2. Złożyć skrzy­dło stołu

3. Wyłączyć wszys­tkie ład­owar­ki i przedłużacze z gniazdka

4. Pod­czepić wyżej wty­czkę zasi­la­jącą lam­pę podłogową

5. Zgar­nąć wszys­tkie dro­bi­az­gi z para­petu (ład­owar­ki, kub­ki, pudełko z husteczkami)

6. Zasunąć rolety

7. Włączyć radio (żeby coś do niego gadało w ciągu dnia)

8. Wyciągnąć piszczące zabaw­ki (które dosta­je tylko wtedy, gdy nas nie ma)

9. Prze­nieść z kuch­ni miskę z wodą

10. Ubrać się i oga­r­nąć wszys­tko z czym zamierza­my wyjść z domu

11. Postaw­ić przed nim miskę z jedzeniem

12. Zamknąć drzwi od salonu

Do dziesiątego punk­tu kole­jność wykony­wa­nia zadań w algo­ryt­mie jest dowol­na, lecz dwa ostat­nie ele­men­ty muszą zostać wyko­nane na samym końcu, by zapewnić sobie spoko­jne i pozbaw­ione awan­tu­ry wyjście.

Ahoj, przygodo!

Ewident­nie wcześniej brakowało nam jaj. Ter­az zachodz­imy w głowę, czemu zde­cy­dowal­iśmy się tak późno.

Choć wszys­tko stanęło na głowie, nie wyobrażamy sobie już życia bez tego włochat­ego czworono­ga. Ważne, że wszyscy jesteśmy szczęśli­wi. I my, i on.

Życz­cie nam powodzenia. I zajrzyj­cie cza­sem na jego foto­blo­ga

IMG_9482