Jest czwarta trzydzieści nad ranem. Wsiadam do taksówki, która pomoże mi dostać się na dworzec, by złapać pierwszy pociąg relacji Kraków — Warszawa. Po zatrzaśnięciu drzwi z głośników wita mnie znajomy głos Adama Ostrowskiego. Następny utwór i znów znajomy głos — tym razem Dużego Pe wywołują lekki uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Po rzucie okiem na kierowcę, stwierdzam że nie wygląda on na fana polskiego rapu, ale cóż… Nie pozostaje mi nic innego, jak się tylko cieszyć — przecież nie często spotykam się z taką selekcją u taryfiarzy. I nagle… Dżingiel RMF Maxxx sprowadza mnie na ziemię niczym silny cios w potylicę. Żegnam się z kierowcą w towarzystwie śpiewu Grzesia Markowskiego z Perfectu, trzaskam drzwiami i… zaczynam zastanawiać się nad dzisiejszą sytuacją w polskim rapie.
A pamiętasz jak…?
Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków dorastało wraz z rodzimą sceną hiphopową. Obserwowaliśmy, jak ta scena stawiała pierwsze kroki, byliśmy odbiorcami pierwszych nielegali i nabywcami pierwszych oficjalnych wydawnictw — na kasetach magnetofonowych i kompaktach. Śledziliśmy wszystkie nowe krążki, które trafiały na półki sklepowe, co nie było wyjątkowo trudnym wyzwaniem — wszak miało miejsce w co najmniej miesięcznych odstępach.
Kolejne płyty ulubionych artystów celebrowaliśmy z należytą uwagą i szacunkiem. Teksty utworów powtarzanych w nieskończoną ilość razy pozostały w pamięci po dzień dzisiejszy. Z wypiekami na twarzy śledziliśmy kolejne podpisane kontrakty z Asfaltem czy Blendem, tocząc przy okazji zażarte dyskusje na temat potencjalnych kooperacji pomiędzy artystami danej wytwórni.
Prawo rynków Jean-Baptiste Say’a mówi, że każdy popyt rodzi swoją podaż… Duże zainteresowanie nowymi albumami ze strony słuchaczy powodowało, że wydawanie płyt przez artystów stawało się dużo prostsze, sito wydawców przepuszczało do realizacji coraz większą ilość krążków, a na półkach sklepowych zrobiło się tłoczno. Dobre albumy musiały teraz toczyć — niejednokrotnie nierówną — walkę, by przebić się do świadomości słuchacza. Nie wszyscy mieli możliwość korzystania z potencjału działań marketingowych (internet wtedy był w powijakach), przez co wiele doskonałych płyt w momencie wydania przeszło całkowicie bez echa (wystarczy wspomnieć o A miało być tak pięknie Afrontów czy Powrót do przeszłości Stylowej Spółki Społem).
I w pewnym momencie, wraz z coraz większym zainteresowaniem ze strony mediów, zaczęły powstawać popowe twory rapujące o tym ile by dały by zapomnieć o różnych suczkach i innych tego typu historiach. Stawiano je w sklepach przez nie wiadomo kogo na półce obok wymienionych na wcześniej artystów, kategoryzując zupełnie mylnie jako polski hip hop. Ten pop co tylko hip-hop kaleczył, doprowadził w dużym stopniu do… zmęczenia tematem. Trochę udziału miała w tym też branża reklamowa, która chyba widząc trend, zdecydowała się co drugi produkt sprzedawać poprzez rapującego dzieciaka, nastolatka, bananowca lub starca — wszystko oczywiście na odpowiednio żenującym poziomie. I w tych pięknych okolicznościach przyrody sporo osób z hiphopowego środowiska postanowiło z owego klubu się wypisać…
Podoba się? Powyższy tekst zacząłem pisać na Exformers.com prawie rok temu… Powstał wtedy dopucowany wstępniak i pierwsza część, jednak w pewnym momencie złapałem blokadę i odłożyłem go w szkicach. Moment, w którym zabrałem się do jego pisania nastąpił w sumie w wyniku dłuższej refleksji po tym, jak digginowy recap otworzyłem słowami:
Po kilku latach przerwy ponownie wróciłem do polskiego rapu. 2011 był przede wszystkim rokiem wydawniczych “debiutów” ludzi, będących w polskiej rap grze od wielu lat.
Do tekstu miałem stosunek bardzo emocjonalny, jednak mimo stworzenia solidnego początku i wypunktowania wszystkich tematów, o których chciałem napisać w dalszej części, każdorazowa próba jego kontynuacji kończyła się bezproduktywnym patrzeniem się w migający kursor.
W wyniku wejścia na ekrany kin Jesteś Bogiem o naszym rapie znowu zaczęto pisać. Na Exformers pojawił się zajebisty tekst Ewolucja rapu w Polsce na przełomie wieków napisany gościnnie przez Gouda, podobne tematy zaczęto poruszać na łamach wielu wydawnictw internetowych oraz drukowanych (w tym doskonały artykuł pt. Wyjście z bloków w ostatnim Przekroju). Temat mocno się wyeksploatował i stał się większym sucharem niż gros żenujących dowcipów prowadzącego Familiadę…
Ale, skoro tekst wstawiam tu, to jednak musiało jakieś ale być… Ów wspomniany wcześniej stosunek emocjonalny do tematu nie pozwolił mi go zakopać. Na blogu tymże stosuję zasadę, że lepiej napisać bez cyzelowania każdego słowa, zdania i akapitu, niż nie napisać wcale, dlatego część druga nastąpi. Wkrótce.
A Wy dajcie mi znać w komentarzach, czy zgadzacie się ze wstępniakiem…
[youtube_sc url=“http://youtu.be/OUjup_8HBk8”]