Na podstawie koncertowych frekwencji w ostatnim czasie dochodzę do wniosku, że syndrom inżyniera Mamonia wciąż jest tak bardzo prawdziwy… I dotyczy nie tylko głównego nurtu, ale widoczny jest również w podziemiu.
Ludzie wolą słuchać piosenki, które znają. Dlatego znani i lubiani, choć nie zawsze na to zasługują, wypełniają sale koncertowe po brzegi. A kocury na dorobku występują dla garstki osób.
Ma to swoje plusy. O czym po raz kolejny przekonałem się w sobotę w Poli.
Tak jak napisałem ostatnio — idąc na tą sztukę nie miałem pojęcia kim jest HDBeenDope. Przyznam szczerze, że stan mojej wiedzy na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni jakoś wyjątkowo się nie zmienił. Kilka utworów na YT oraz garść komentarzy sugerujących, że występ HDBD na HipHopKempie był jednym z lepszych koncertów tegorocznej edycji dało mi nadzieję, że nie będzie źle.
Kameralnie
Powiedzmy wprost — ludzi było tyle, że wystarczyłoby dwóch osób, żeby policzyć na palcach wszystkich kończyn głowy znajdujące się w klubie. Może potrzebna byłaby trzecia osoba, żeby doliczyć obsługę.
Poza sceną HDBeenDope sprawia wrażenie mocno wycofanego i zamkniętego. Ale po wejściu na scenę zamienia się w demona.
Dzięki tej frekwencji udało się znacznie skrócić dystans między wykonawcą a publiką. Na start rzucił, że zamierza poznać się z każdym kto jest pod sceną. Były rozmowy, były przybijane piątki. Był świetny kontakt z początku niemrawy tłum przy ostatnich utworach szalał tak, że didżejowi momentami skakała igła na płycie.
Czy wyszedłem jako psychofan? Nie wiem. Niezły flow, nienaganna technika, momentami strzelanie słowami jak seria z karabinu, ale… póki co to początek jego kariery.
Gość ma 21 lat i sporo czasu przed sobą, ale na pewno jest na dobrej drodze. Miałem ochotę wrócić do domu z jego płytą. I byłem mocno zawiedziony, gdy okazało się że nie ma opcji na zakup, bo póki co posiada tylko rzeczy w formie cyfrowej.
I nie zrozumcie mnie źle — koncert był doskonały. Na pewno zwrócił moją uwagę i z pewnością będę przyglądał jak sytuacja rozwija się dalej.
Ahoj, przygodo
Miewałem już różne przygody okołomuzyczne.
Poznałem i zakumplowałem się z kilkoma osobami z rap sceny. Występowałem w kilku klipach. Kilka innych nakręciłem. Piłem whisky z Dizzy Dustinem z Ugly Duckling. Słuchałem czerstwych dowcipów opowiadanych przez chłopaków z Cunninlynguists.
Robiłem sobie durną samojebkę z Mursem.
Przewoziłem do hotelu Kochana i Mediuma (czy tam Tau) po koncercie Ostrego. Ale zagranicznego wykonawcy w samochodzie jeszcze nie miałem.
Po wczorajszym dniu mogę odhaczyć i ten element, bo przyszło mi przerzucać wesołą ekipę HD przed i po koncercie na Kazimierz. Ot, ciekawostka.
FLUE w Harrisie
Tak jak mówiłem — większość ludzi lubi słuchać piosenek, które już zna. Dlatego w następny piątek nie boję się o frekwencję na koncercie Łony i Webbera w klubie Studio. Bo pewnie przyjdą tłumy.
Ja w tym czasie zajrzę do Harris Piano Jazz Baru, gdzie koncertować będzie FLUE. Bo choć sympatia moja do owego projektu czytelnikom niniejszego bloga nie jest zapewne obca, to przyznam z nieukrywanym zażenowaniem, że… nigdy ich na żywo nie widziałem. Czas to zmienić.
Link do wydarzenia: [ KLIK KLIK KLIK ]