W gruncie rzeczy jestem pozytywnym i bardzo często uśmiechniętym człowiekiem, chociaż czytelnicy większości tutejszych postów mogli już wyrobić sobie nieco odmienną opinię na mój temat. Dlatego, dla równowagi, postanowiłem wziąć na warsztat produkty, usługi i narzędzia, korzystanie z których sprawia mi przyjemność. Na pierwszy rzut kilka słów o tym, jak MOO.com czyli serwis za pomocą którego zamawiam wizytówki, zmienił mnie z łowcy okazji korzystającego z darmowej partii towaru w swojego ewangelistę.
Jestem zbieraczem
Lubię zbierać nowe doświadczenia. Często idzie to w parze z poznawaniem nowych ludzi. Żyjemy w czasach, w których najłatwiej kojarzy nam się fakty i osoby na podstawie obrazów (o temat ten zahaczyłem też w ostatnim poście). Dlatego poznając ludzi na różnego rodzaju wydarzeniach branżowych (barcampy, festiwale, prelekcje, itp, itd) lubię wymieniać się wizytówkami. Ten papierowy karnecik często bywa pewnego rodzaju kotwicą w pamięci, która pozwala połączyć ze sobą takie informacje jak miejsce spotkania, twarz jego właściciela i temat rozmowy, którą prowadziliśmy.
Im bardziej kreatywnie zaprojektowany jest ten kawałek papieru, tym większe prawdopodobieństwo, że nasze spotkanie zostanie mi w pamięci. I dokładnie tym kluczem kieruję się, zamawiając swoje osobiste wizytówki. Choć mam świadomość, że nie każdy może sobie na ekstrawagancję pozwolić.
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=aZVkW9p-cCU”]
Łatwo nie było
Pierwsze swoje wizytówki “projektowałem” w tabelkach w Wordzie, drukowałem na sztywnym kartonie i wycinałem nożyczkami. Efekt był opłakany. No, bo czego innego się spodziewać, skoro były “projektowane” przeze mnie, na dodatek w Wordzie, drukowane na kartonie i jeszcze do tego wszystkiego wycinane nożyczkami?!
W związku z tym, że w temacie projektowania graficznego wykwalifikowany jestem w tym samym stopniu, co do obsługi skalpela na bloku operacyjnym czy posługiwania się wyrzutnią rakietową, doszedłem do wniosku, że bez pomocy kogoś lub czegoś się nie obejdzie.
Szybki przegląd przez portfolio kilku punktów usługowych zajmujących się wykonywaniem tego typu usług uświadomił mi, że łatwo nie będzie. Albo za każdym razem będę prosił znajomych grafików o stworzenie odpowiednich plików, albo znajdę sensowny generator, który za pomocą kilku klików pozwoli mi przygotować projekt i złożyć zamówienie.
Wśród narzędzi internetowych ze swoją mega agresywną reklamą prym wiodła VistaPrint (za każdym razem jak wpisuję w google’a frazę “wizytówki”, ich reklamy towarzyszą mi przez kilka kolejnych tygodni). Ich oferta brzmiała (i nadal brzmi) ciekawie i opierała się na zasadzie sprzedaży przez promocję: kup teraz, a zapłacisz tylko 20% wartości całego zamówienia; kup dziś, bo oferta ważna tylko kilka dni…
Niestety, estetyka dostępnych szablonów, bardzo toporny kreator i pierdyliard kroków przed finalizacją zamówienia skutecznie mnie zniechęciła do ich usług. No, bo mając gotowy wzór i chcą już zapłacić ile razy można klikać przycisk “dalej”, po drodze co chwila stykając się z propozycjami typu: a może jednak inny rodzaj papieru, a może lakierowanie, a może jeszcze darmowy wizytownik, a może jeszcze drugi wizytownik, a czy na pewno… HOW ABOUT NO!
I jakiś czas później trafiłem na MOO.com. A stało się to za sprawą… wprowadzenia przez Facebooka nowego wyglądu profilu użytkownika.
#DARMO
W związku z dosyć dużą rewolucją w tymże wyglądzie, FB szukało różnych form przekonania użytkwoników do swojego pomysłu. Jednym z nich było nawiązanie współpracy z serwisem MOO.com, dzięki której po kilku klikach myszką można było zamówić zupełnie za darmo 50 wizytówek stworzonych na bazie swojego fejsbukowego profilu. Wystarczyło przełączyć się na nowy wygląd i kliknąć link w edycji profilu, który przenosił użytkownika do kreatora w partnerskim serwisie. Tam zaciągane było główne zdjęcie, fotografie okładkowe (cover photos) oraz podstawowe dane. Wystarczyło wybrać te grafiki z okładek, które chcieliśmy umieścić na wizytówce, wprowadzić odpowiednie dane tekstowe, podać dane do wysyłki i po kilku tygodniach cieszyć się fajnymi wzorami wydrukowanymi na całkiem rozsądnej jakości papierze.
Trzeba powiedzieć jasno, że ich cennik nie jest konkurencyjny w porównaniu z zamówieniem 200 wizytówek na Allegro, wykonaniem ich w punkcie poligraficznym albo zamówieniem produkcji własnego projektu w drukarni, a idąc w coraz bardziej zaawansowane wymagania wykręcić można całkiem konkretny rachunek. Mam jednak wrażenie, że MOO zarabia na klientach premium, składających hurtowo zamówienia na duże ilości w wysokiej jakości, a przy okazji — zachowując najwyższe standardy obsługi również takich detalistów / łowców okazji jak ja — rekrutuje sobie armię promotorów własnego brandu.
Wizytówki zamówiłem, o MOO zapomniałem. Postanowili się przypomnieć kilk miesięcy później, znów chcąc dać mi coś za darmo. Tym razem dostałem możliwość wykonania stu mini-wizytówek. Musiałem pokryć tylko koszt przesyłki, za który z karty ściągnięto mi… dwa euro. Tak na prawdę dopiero za sprawą tego zamówienia miałem okazję zapoznać się z ich kreatorem i… zakochałem się w nim.
Pomijam fakt, że dostępnych jest tam cała masa pięknie zaprojektowanych gotowców, do których wystarczy podstawić swoje dane i od razu zamawiać. Narzędzie do tworzenia projektu od zera prowadzi użytkownika przez cały proces za rękę, a najważniejsze w tym wszystkim jest to, że jako laik nie muszę się bawić w przygotowanie spadów czy kowersję plików graficznych do CMYKa. Po prostu: wybieram układ elementów, dodaję grafikę oraz treść i — et voila — gotowe.
Kilka chwil temu zostałem zaproszony w jednym z ich mejlingów do wypełnienia kilkunastopunktowej ankiety na temat moich wniosków z uczestnictwa w różnego rodzaju konferencjach i wydarzeniach branżowych (szczegółowość pytań sugeruje, że przymierzają się do zorganizowania czegoś swojego). Miłym zaskoczeniem był fakt, że na końcu w ramach podziękowania otrzymałem 4,5 euro do wykorzystania przy kolejnym zamówieniu. A że w 2k13 zaszło sporo zmian w moim życiu (na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas) i wszystkie dotychczasowe wizytówki się zdezaktualizowały, w nocy z piątku na sobotę zabrałem się za składanie zamówienia.
Czy sprawdziłeś wszystkie literówki?
Znów wybrałem szablon fesjbukowy (koszt 50 sztuk: 12 funtów pomniejszone o wspomniany rabat; przesyłka darmowa), wyklikałem odpowiednie dane i przed akceptacją sprawdziłem projekt kilka razy. Następnie system zapytał mnie, czy na pewno sprawdziłem i czy na pewno potwierdzam, że projekt zawiera wszystkie dane, które chciałbym umieścić w projekcie. W osobnym punkcie zapytano mnie nawet czy jestem pewien, że nie ma tak żadnych przejęzyczeń, błędów albo literówek. Sprawdzałem, byłem pewien, zamówienie sfinalizowałem.
Następnego dnia okazało się, że w związku ze składaniem fejsbukowego wzoru, MOO automatycznie poinformowało cały świat o tym fakcie (za pomocą posta na FB). Oczywiście miał do tego prawo — dwa lata temu nie analizowałem jakich uprawnień udzielam serwisowi — po prostu chciałem darmowe wizytówki. Tego automatycznego posta (na całe szczęście) zobaczył jeden ze znajomych, kliknął w linka zaciekawiony o co chodzi i… znalazł literówkę w moim projekcie.
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=aSuhH-h5YuU”]
Bywa. Zdarza się to nawet najlepszym. W okolicach sobotniego południa, kilka godzin po złożeniu zamówienia, napisałem do nich mejla z pytaniem o możliwość korekty lub anulowania zlecenia. Sytuacja wyglądała na beznadziejną — składając zamówienie zaznaczyłem przecież opcję potwierdzenia poprawności projektu, a poza tym ich biuro obsługi w weekendy nie pracowało…
Reakcja MOO
Godzinę później dostałem odpowiedź:
Dzięki za skontaktowanie się z ekipą MOO.
Obawiam się, że jest za późno, żeby wyedytować Twoje zamówienie — staramy się, by renderować i drukować zamówienia tak szybko jak tylko to możliwe. Oznacza to, że zostawiamy tylko małe okienko czasowe, w trakcie którego możemy wprowadzać modyfikacje w wizytówkach.
Jednakże, w tym przypadku, postanowiliśmy — bez dodatkowej opłaty — wprowadzić odpowiednią korektę w Twoim zamówieniu i wydrukować je ponownie.
I taką obsługę klienta to ja szanuję.
Jeśli macie ochotę sprawdzić to wszystko na własnej skórze, zachęcam do skorzystania z mojego linku polecającego. Używając go, zaoszczędzacie 10% przy pierwszym zamówieniu. Wystarczy kliknąć w poniższą grafikę, założyć konto i złożyć zamówienie :)
Swoją drogą…
Jak tam Wasze doświadczenia w tym temacie? Ogarniacie przez internet? Zamawiacie u pana Józka za rogiem w punkcie poligraficznym? Czy… w ogóle macie to w dupie? :)