Obsługująca pewną markę sportowo-odzieżową agencja albo/albo rzuciła ostatnio na fanpejdża tejże marki całkiem fajny temat, który zmusił mnie trochę do pogrzebania w pamięci. Który koncert / live act jest według mnie najbardziej klasyczny? Przez głowę przewinęła się cała masa świetnych koncertów, które najpierw oglądałem na MTV czy Vivie, potem ściągałem z Soulseeka, by ostatecznie wygrzebywać je na jutubie. Cóż, trudno byłoby wybrać jeden. A w zasadzie… czemu miałbym?
Zebrałem więc w jednym miejscu trzy dosyć ważne dla mnie koncerty, choć jest ich zdecydowanie dużo więcej. Docelowo być może powstanie z tego jakiś bardziej nieregularny cykl. Dzisiejszy wpis to prawie siedem godzin muzyki na żywo choć w formie. Pozdrawiam.
Tribute to Freddy Mercury / Wembley, 1992
Rok 1992. Pięć miesięcy po śmierci wokalisty Queen.
Zorganizowany przez Maya, Taylora i Deacona koncert by oddać hołd Freddiemu.
Wiki podaje, że 72 tysiące biletów wyprzedano w dwie godziny. Wembley wypełnione po brzegi, a na scenie plejada najważniejszych artystów tego okresu. Metallica, U2, Guns’n’Roses, Seal, George Michael, David Bowie z Annie Lennox. I inni.
Oni tam, na Wembley. Dziewięcioletni ja przed telewizorem. Z wypiekami na twarzy. Oglądając to wszystko na żywo dzięki uprzejmości telewizji muzycznej, która wtedy jeszcze grała muzykę. Czyli MTV.
Fragmenty, które najbardziej wryły się w pamięć? More than words Extreme, niesamowite Under pressure Annie Lennox i Davida Bowie i oczywiście We are the champions w wykonaniu Eltona Johna i Axla z Guns’n’Roses. Bo tych ostatnich byłem wówczas psychofanem (bandamka na głowie i nadgarstku, flanelowa koszula z pinami wpiętymi w kieszonkę, naszywki na plecaku, taka sytuacja…).
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=4b2aQAjfieo”]
Nirvana unplugged / Nowy Jork, 1993
Koncert z epickiej serii bez prądu. Zarejestrowany na pół roku przed tym jak Kurt strzelił sobie w głowę (lub ktoś też mu pomógł, jak próbują niektórzy insynuować), wydany pół roku po fakcie owym. To był czas, gdy bandamki zastąpiłem rzemykami, koszule flanelowe czarnymi koszulkami z podobizną Kurta, a plecak wyszyty był kawałkami szmatek przedstawiających okładki Nirvany.
Oglądałem przyklejony do ekranu telewizora. Znów dzięki dobrodziejstwu MTV. Dwa tygodnie po zakupie kasety magnetofonowej umiałem zagrać chyba większość z tych numerów na gitarze. Z perspektywy czasu wielkim wyzwaniem to chyba nie było, ale mam jakiś ogromny sentyment do tego materiału.
// Nie znalazłem całego koncertu na YT, poniżej załączam playlistę z kilkunastoma numerami. Nowy utwór ładuje się automatycznie, ale za każdym razem trzeba kliknąć play.
[youtube_sc url=“AhcttcXcRYY” playlist=“1G8V6ta9Auk,a79t3s5yig,fregObNcHC8,VO_LTHtYiWQ,Jqf7mc4_JWU,VAFi6TQgv3g,hNVu55ZyC‑Y,TrpiM2oKTLI,LL7bvt-o5D8,gvUaOuEdwA,aWmkuH1k7uA”]
Rage Against The Machine
— The Battle of Mexico City / Mexico City, 1999
Macie takie wspomnienia związane z muzyką, kiedy uświadomiliście sobie, że zespół, który właśnie usłyszeliście wywraca Wasz światopogląd do góry nogami? Że od tego momentu wszystko się zmienia? U mnie tak było z RATMem. I doskonale pamiętam moment i miejsce, w którym pierwszy raz ich usłyszałem.
Druga połowa lat 90. w małym miasteczku w centrum Polski. Największy sklep komputerowy w tymże mieście organizuje coś na zasadzie drzwi otwartych, gdzie każdy może przyjść i zetknąć się z technologią. Wydarzeniem tego dnia miała być możliwość zagrania bodajże w Dooma 3 przy użyciu hełmu wirtualnego, czyli takiej stacjonarnej beta wresji Google Glass (mniej więcej coś takiego). Oprócz tego na miejscu skorzystać można było z kilkunastu komputerów stacjonarnych. Tak, tak — w czasach kiedy pecety wchodziły pod strzechy możliwość postawienia pasjansa czy zagrania w sapera była nie lada wydarzeniem… I na jednym z tychże komputerów ktoś odpalił klip do Bulls on parade…
Ciężkie riffy i specyficzne solówki Morello, pulsujący bas Commerforda współgrający z energetycznymi bębnami Wilka, ale przede wszystkim rapujący De La Rocha wyrwali mnie z trampek. W ciągu zaledwie kilku sekund zostałem fanbojem, a oni pozostali w słuchawkach po dziś dzień (cztery linijki z Guerilla Radio zagościły na rewersie mojej wizytówki).
Nie pamiętam już czy za sprawą MTV, czy którejś z niemieckich Viv, ale kilkanaście miesięcy po wydaniu The Battle of Los Angeles miałem okazję obejrzeć ich live z Mexico City. Pamiętam, że największe wrażenie zrobiła na mnie kumulacja energii — zarówno na scenie, jak i wśród słuchaczy.
[youtube_sc url=“http://youtu.be/TttstNZDDXM”]
Potem ściągałem z Soulseeka wszystkie możliwe materiały koncertowe dotyczące RATMów, aż nastały czasy jutuba, dzięki któremu dotarłem do tak epickich archiwaliów, jak pochodzący z 1991 zapis pierwszego koncertu Zacka i załogi:
[youtube_sc url=“http://www.youtube.com/watch?v=QXNGL7EJ1H4”]
… albo jam session sprzed 21 lat zorganizowane… w sklepie z płytami!
[youtube_sc url=“http://youtu.be/49WwUgdU6yE”]