Jestem z rocznika ’83, a oznacza to, że w tym roku kończę trzydziestkę. Żona moja również. A że pomiędzy naszymi urodzinami jest nieco ponad miesiąc różnicy, to postanowiliśmy wyprawić wspólną imprezę.
Przez kolejne tygodnie będę starał się odpowiadać na pytania gdzie, kto, co.
Dziś wyjaśniam dlaczego w ogóle.
Idea klubowych urodzin dla przyjaciół powstała równe pięć lat temu. Pierwszą huczną fetę urządziłem z okazji ćwierćwiecza w nieistniejącym już Libido na Kazimierzu. Przejęliśmy wtedy cały lokal. Z rzeczy, które zostały mi w pamięci z tego wydarzenia, to cytrynówka mojego taty rozlewana na antresoli, tort przygotowany przez Bananę i fakt, że Radykalni Amatorzy stawiali wtedy niezgrabne muzyczne kroki niczym młody jelonek: ja grałem swoją drugą imprezę w życiu, Ruds — pierwszą.
Zachęcony sukcesem tej imprezy postanowiłem powtórzyć ją rok później. W międzyczasie zagraliśmy ze dwie imprezy w Coffee Republic na Brackiej (również R.I.P, obecnie mieści się tam Cupcake Corner), więc i urodzinowe party udało się w sercu Krakowa ogarnąć.
Z tej imprezy pamiętam doskonale fakt, że stawiło się trzy razy mniej osób niż się deklarowało, w wyniku czego o godzinie 23. postanowiliśmy otworzyć drzwi, żeby wypełnić puste miejsca we wstępnie zarezerwowanym w całości dla nas lokalu. Bardzo szybko się okazało, że w środku pojawiła się ekipa lubiąca kreszowe spodnie, a komuś z gości zawinięto torebkę z dokumentami. W wyniku łatwej identyfikacji potencjalnych winnych jumy wywiązała się lekka awanturka, zakończona wzywaniem policji. Impreza okazała się być o dwie godziny krótsza — pierwsza godzina odpadła z powodu przesuwania zegarków w noc ową, druga — w związku z całym zajściem. Ale pamiętam, że tak jak na początku nie potrafiliśmy rozbujać obecnych, tak w chwilę po przywróceniu porządku parkiet zapełnił się bez problemu. No i przez mgłę pamiętam też wspomnianą domowej produkcji cytrynówkę.
Imprezę zorganizowaną trzeci rok z rzędu pamiętam najlepiej. Choć chciałbym o niej zapomnieć, bo trochę nie wypaliła. Wstępnie miałem nie organizować, ale dwójka znajomych zaproponowała połączenie sił, więc zaklepaliśmy zaprzyjaźnioną już wówczas Poligamię. Od początku sypał się skład ogarniający muzykę, ale ostatecznie stanęło na tym, że… w trakcie imprezy okazało się, że nikogo poza mną chętnego do grania nie będzie… Żal mi zaproszonych znajomych, bo praktycznie nie miałem dla nich czasu. Było, minęło. Ale rok później pauzowałem. Chyba się zraziłem :)
W 2011 zagrało chyba wszystko. Ludzie, miejsce i muzyka. Tym razem połączyliśmy siły z Blazo, dzięki czemu Poligamia pękała w szwach. Za parkiet tego wieczoru odpowiadali Radykalni Amatorzy (czyli ja i Ruds), Blazo Pat Patent i Noriz. Do baru dopchać się nie można było, a na dancefloor momentami nie można było wetknąć szpilki. Organizacyjnie był to chyba najfajniejszy event jaki zdarzyło mi się ogarniać.
Jest plan, by tegoroczny przebił wszystkie poprzednie razem wzięte.
Póki co zapiszcie datę: 13 kwietnia.
[youtube_sc url=“http://youtu.be/6NgBF35oroc”]